– Panie detektywie – Jillian zwróciła się do niego z błagalnym spojrzeniem – pan jako jedyny powinien zrozumieć, co dla nas znaczy ten wczorajszy gwałt. Wiemy, że nie jest pan nam absolutnie nic winien. Rozumiemy, że takie są przepisy. Ale ta sprawa tak bardzo nas dotyczy. Prosimy…
Fitz jeszcze raz się zawahał – prawdopodobnie tylko ze względu na własne ego. Finał mógł być tylko jeden. Potarł podkrążone oczy, przeczesał dłonią rzednące włosy i powiedział:
– Dobra, w porządku. Mieliśmy kolejną napaść. Ofiara była studentką Uniwersytetu Browna. Została zaatakowana we własnym mieszkaniu, związana dziesięcioma kawałkami lateksu, zgwałcona, a następnie uduszona.
– Jak się nazywała? – zapytała Meg.
– Naprawdę chce pani wiedzieć?
– Tak.
– Sylvia Blaire.
– Ile miała lat?
– Dwadzieścia.
– Co studiowała?
– Nie jestem pewien. Chyba psychologię. Wciąż jeszcze zbieramy dane na jej temat.
– Ładna?
– Niech pani da spokój, Meg. Jej już nie ma. Będzie się pani tylko zadręczać.
– Musimy wiedzieć – szepnęła Meg. – Ja muszę.
– Nic to pani nie pomoże, Meg.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie.
– Nie oczekuję pomocy, detektywie. Chcę się dowiedzieć, kim była Sylvia Blaire, studentka college’u jak ja i Trisha Hayes. W końcu to Klub Ocalonych, a jednym z obowiązków tych, którym udało się przeżyć, jest pamięć o innych ofiarach.
Zapanowała niezręczna cisza. Fitz nie wiedział, gdzie podziać oczy. Griffin też. Po raz pierwszy dotarło do niego, że te kobiety stanowią jedność – wspólnotę. Dzięki klubowi dodawały sobie sił. A Sylvia Blaire, gdyby przeżyła…
Fitz wyglądał staro. Wyglądał jak detektyw, który zobaczył o jedno miejsce zbrodni za dużo, i właśnie to jedno, to ostatnie, będzie tym, którego nigdy nie wyrzuci z pamięci. Wielu tutejszych policjantów po przejściu na emeryturę przeprowadzało się na Florydę, ale nawet tam, jak przyznawała większość z nich, dręczyły ich wspomnienia. Zbyt wiele smutnych twarzy spoglądało ze spokojnej błękitnej wody, gdy próbowali łowić ryby.
– Na zdjęciu wyglądała na bardzo ładną. Długie kasztanowe włosy, duże piwne oczy. Wysportowana. Miała dobre stopnie. Udzielała się w Klubie Dziewcząt i Chłopców w Pawtucket.
– Była honorowym krwiodawcą – domyśliła się Jillian.
– Tak – odrzekł ponuro Fitz.
– Wygląda na ofiarę tego samego mężczyzny – odezwała się Carol, omiatając wzrokiem obecnych. – Musicie przyznać…
– Jeszcze za wcześnie na takie wnioski. – Fitz potrząsnął głową. – To prawda, że jest wiele podobieństw, ale sprawa Eddiego nie była owiana tajemnicą.
– Myśli pan, że ktoś się pod niego podszył? – zapytała Jillian.
– Niewykluczone. Każdy, kto ma w domu telewizor i widział zdjęcia Meg i Trishy, mógł to zrobić. Prasa pisała, że Eddie pracował w Centrum Krwiodawstwa, a nawet o tym, że używał lateksowych opasek.
– Znaleziono ślady włamania?
– Nie.
– Tego nie podawano w wiadomościach.
– Może ofiara znała sprawcę.
Jillian zmarszczyła brwi.
– To znaczy, że ktoś, kogo ta dziewczyna znała, na przykład były chłopak, zainscenizował morderstwo wyglądające na robotę Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, żeby uniknąć podejrzeń.
– Możliwe.
– A miała chłopaka?
– Minęło dopiero osiem godzin. Proszę mi dać jeszcze dwie.
– A odciski palców?
– Zdjęliśmy. Czekamy na wyniki.
– DNA?
Fitz zawahał się, zerknął pytająco na Griffina, ten jednak milczał. W końcu nie było to jego przedstawienie. Jillian okazała się za szybka dla nich dwóch. Otworzyła szeroko oczy, zbladła, powolnym ruchem objęła rękami talię.
– Nie – wyszeptała.
– Tak – odparł Fitz.
– O płynie do higieny intymnej nie mówiono w telewizji. Żaden dziennikarz o tym nie pisał.
– Taki sam? – spytała Carol łamiącym się głosem.
– Płyn do higieny intymnej o zapachu polnych kwiatów. – Fitz znowu westchnął, po czym potarł dłonią zmęczoną twarz.
Griffin zareagował dokładnie tak samo, kiedy Fitz zadzwonił do niego z tą wiadomością. Płyn naprawdę stanowił zagwozdkę. Można było obracać fakty na różne sposoby, aż nagle dochodziło się do płynu do higieny intymnej.
– Ale… ale – zaczęła Meg. Nie mogła wykrztusić nic więcej.
– Nie wyciągajmy pochopnych wniosków – zaproponował Fitz.
– Są jeszcze inne możliwości – dodał Griffin.
– Jakie? – zapytała Jillian.
– Eddie Como mógł mieć przyjaciela – podrzucił Fitz. – A może lubił się przechwalać. To, że my nie udostępniliśmy tych informacji, nie oznacza jeszcze, że on tego nie zrobił.
– Zawsze twierdził, że jest niewinny – zauważyła Carol. – Ludzie nie wypierają się winy tylko po to, żeby za chwilę się nią przechwalać.
– To prawda.
– To nie żaden przyjaciel – jęknęła Meg, bujając się w przód i w tył. – To nie żaden przyjaciel. Boże, Boże, Boże…
– Meg – powiedziała stanowczym głosem Jillian, próbując zaprowadzić porządek.
Ale Meg nie chciała słuchać. Carol nie chciała słuchać. Jillian zacisnęła wargi, spojrzała na Fitza i Griffina.
– Eddie Como żyje – wyszeptała bezsilnie. – O Boże, Eddie Como żyje.