Изменить стиль страницы

Zrobił sobie kubek rozpuszczalnej kawy.

W tamtych czasach mało kto pijał kawę – picie kawy było uważane za poetyczne i było bardzo na czasie.

– Nie bierz tego do siebie – rzekł – ale zaraz po wstaniu z łóżka nie jestem specjalnie rozmowny.

Powiedziałam, że nie jestem pewna, co nas łączyło, a może już zapomniałam – dlatego przyszłam.

– Obcięłaś włosy – powiedział, nie podnosząc głowy ani nie patrząc na mnie.

– Tylko odrobinę – odparłam.

– Miałaś dłuższe włosy niż ja – przypomniał. – Teraz są takiej samej długości.

– Jestem głodna – wyznałam. – Czy mogłabym coś zjeść?

– Jasne – rzekł. – Zrobię ci smażonego ryżu, co ty na to? Robię pyszny smażony ryż.

Usmażył mi ryż z mnóstwem różnych dodatków, były w nim nawet jabłka. Koniecznie chciał sam mnie nakarmić. Patrząc mu z bliska w oczy i na jego miękkie rzęsy, poruszające się w górę i w dół, poczułam nagle, że robię się wilgotna. Chciałam dotknąć jego oczu, lecz nie śmiałam. Wiedział, że mu się przyglądam, ale nadal na mnie nie patrzył. Karmił mnie coraz wolniej, a mój oddech stawał się coraz bardziej nierówny; wreszcie ukląkł przede mną, pieszcząc ręką moje łono. Miał zimne opuszki palców. To była jego ręka – ręka, którą kochałam, uwielbiałam jej dotyk.

Kiedy dotknął mnie ustami, wydałam okrzyk zaskoczenia. Nie spodziewałam się, że to zrobi!

Był w przedziwnym nastroju, a ja doznawałam czegoś nieuchwytnego – był to najbardziej podniecający widok, jaki kiedykolwiek ukazał się moim oczom. Dzięki temu obrazowi człowiek ten będzie żył wiecznie. Przysłuchiwałam się wilgotnym odgłosom połączonych płynów; dźwięki te kazały mi myśleć, że ten mężczyzna mnie kocha. Nazwałam te nieuchwytne odczucia miłością.

Spędziłam długie popołudnie, grając rolę, której nie rozumiałam, lecz byłam zachwycona sposobem, w jaki się ze mną kochał. To właśnie nazywa się uprawianiem miłości, myślałam. Od tej pory kochaliśmy się w ten sposób zawsze i wszędzie, gdy tylko mieliśmy na to ochotę. Stwierdziłam, że moje ciało lubi tylko jego ręce i usta, i że są one pełne czułości. Nic innego nie było mi potrzebne.

Pewnego razu powiedział:

– To miejsce powinno ci dawać najwięcej przyjemności. Nazywają je wisienką. Ale u ciebie jest niewrażliwe.

– Może już ją zużyłam, bo bawiłam się nią zbyt często, kiedy byłam młodsza – odpowiedziałam.

Zaspokajał mnie ustami, nie prosząc o nic więcej; mówił, że na niczym innym mu nie zależy, że moje łono ma taki przyjemny zapach. Nie mogłam tego zrozumieć. Jak mógł uważać ten zapach za przyjemny?

– Czym tam pachnę? – spytałam go.

– Pachniesz swoim ciałem – ciałem, które ma wiele tajemnic – odrzekł.

– A jak pachnie moje ciało?

– Nikt nie wie, jak pachnie jego własne ciało. Ja znam twój zapach, a ty znasz mój. Lubię twój zapach.

Czasem grał mi na gitarze albo na skrzypcach. Zawsze bardzo się starałam zrozumieć jego muzykę.

– Masz w głowie za dużo śmieci – powiedział. – Musisz się ich pozbyć. Nie trzeba rozumieć muzyki; muzyka jest czymś najbliższym twojemu ciału.

Wyprowadziłam się z domu przyjaciela mojego ojca i wynajęłam małe zaniedbane mieszkanie. Mój gospodarz był taki jak wszyscy tutejsi mężczyźni – gapił się na mnie zachłannie, łypał lubieżnie i wrogo. Od razu zapytał, czy jestem prostytutką. Powiedział, że wszystkie dziewczyny, które przyjeżdżają z innych prowincji, to „kurczaki”, czyli dziwki. Odpowiedziałam, że nie jestem żadną dziwką i że przyjechałam z Szanghaju. On na to, że dziewczyny z Szanghaju są sprytne – wszystkie znajdują sobie żonatych facetów, którzy biorą je na utrzymanie. Są jeszcze gorsze od „kurczaków”.

Po raz pierwszy w życiu sama decydowałam o tym, gdzie zamieszkam, jak się ubiorę, jak będę wyglądała. Napisałam do ojca, że zamierzam zostać w tym mieście. Wysłał mi trochę pieniędzy i odpisał, że rzucił pracę i zaczął samodzielną działalność jako inżynier. Pisał, że okropnie trudno jest prowadzić własny interes, ale ponieważ przez całe życie ciężko pracował i mimo to ciągle jest biedny, postanowił, że najwyższy czas zacząć zarabiać dla siebie. Pod koniec listu stwierdził, że ma nadzieję, że uda mi się jakoś odnaleźć w tym mieście. Tak właśnie napisał: „odnaleźć się” – dokładnie pamiętam.

Kupiłam odtwarzacz CD i poprosiłam Saininga, żeby przywiózł mi z Hongkongu parę płyt z zachodnim rock and roiłem. Nie znałam wtedy nic oprócz Cui Jiana i sądziłam, że płyta Madonny którą dostałam od ojca, to właśnie rock and roli.

Saining przywiózł mi trochę marihuany – poczułam się, jakbym doświadczała jakiejś tajemniczej wolności. To był symbol innego życia. Uwielbiałam leżeć w łóżku z Sainingiem, palić trawkę i słuchać muzyki. Muzyka w jego pokoju miała w sobie jakąś czystość; to muzyka i trawka były kluczami, które otworzyły moją duszę. Doskonale mi to zrobiło. Wielkie głazy, które zasłaniały moje uszy, odsuwały się po trochu; wreszcie zaczęłam krążyć dłońmi w powietrzu, nasze palce poruszały się w takt muzyki, jakbyśmy sami ją tworzyli. To dopiero dawało kopa!

Czułam, że spotkało mnie wielkie szczęście. Słuchałam rock and rolla i paliłam marihuanę, i to w towarzystwie przystojnego, szalonego faceta. Czyż nie tego zawsze pragnęłam?

Spędzałam czas na gadaniu, słuchaniu muzyki, paleniu trawy i podjadaniu. Nie miałam ochoty na nic innego. W końcu prawie skończyły mi się pieniądze i doszłam do wniosku, że powinnam pomyśleć o znalezieniu sobie jakiejś roboty. Wyglądało jednak na to, że Saining zawsze ma pod dostatkiem kasy. Gdziekolwiek razem szliśmy, wydawaliśmy tylko jego pieniądze, i chociaż czułam się trochę zakłopotana, nie przeszkadzało mi to w dobrej zabawie. Pewnego dnia Saining powiedział:

– Wiesz, dlaczego tak mi się podobasz?

– Dlaczego? – spytałam.

– Bo jesteś takim samym leniem jak ja.

Któregoś dnia, gdy stanęłam pod drzwiami jego mieszkania, usłyszałam odgłosy uprawiania seksu. Nie byłam pewna, czy kobieta krzyczy z bólu, czy z rozkoszy, ale głos Saininga brzmiał zupełnie inaczej, niż kiedy był ze mną. Poczułam przemożne pragnienie zobaczenia ich, lecz nie wiedziałam, co robić, więc uciekłam.

Niewiele myśląc, pognałam ulicą do domu i wbiegłam po schodach na górę. Ledwie znalazłam się w swoim mieszkaniu, zadzwoniłam do niego. Nikt nie odpowiadał. Dzwoniłam i dzwoniłam; wreszcie Saining podniósł słuchawkę. „Wszystko słyszałam” – powiedziałam. „Muszę się z tobą spotkać natychmiast albo umrę. Będę za dziesięć minut”.

Ruszyłam z powrotem, biegnąc co sił w nogach aż do domu Saininga.

Nie otworzył mi drzwi na oścież, lecz sprowadził mnie z powrotem na ulicę i wsiedliśmy razem do taksówki.

Wciąż milczał; jego gniewny wyraz twarzy przerażał mnie. Pojechaliśmy tam, gdzie ćwiczył nasz zespół – do pewnej chałupy na wsi. Saining przedstawił mnie swojemu przyjacielowi, Sanmao.

– A więc to ty jesteś tą dziewczyną, która chce poznać sens życia – rzekł Sanmao.

– Kto ci tak powiedział? – spytałam.

– Saining.

– Czy Saining ma dużo dziewczyn?

– Wcale nie tak dużo – odparł Sanmao.

– Jak to jest, że faceci zawsze mają po kilka dziewczyn jednocześnie? – spytałam.

– Łatwo dopada nas nuda.

Odwróciłam się do Saininga.

– Chcę być z tobą – powiedziałam.

– A czy właśnie nie jesteśmy razem?

– Chcę znać twoje tajemnice. Chcę, by stały się moimi tajemnicami. Chcę wiedzieć o tobie wszystko, chcę patrzeć, jak kochasz się z innymi kobietami, chcę poznać wszystkie twoje oblicza, chcę być jedną z tych kobiet, które wszystko wiedzą.

– Masz dopiero dziewiętnaście lat – powiedział Saining – a już chcesz być kobietą światową? To zajmie ci trochę czasu.

– Jesteś ode mnie starszy tylko o dwa lata, Saining. Daj mi szansę cię dogonić.

Patrzył na mnie, a ja patrzyłam, jak na mnie patrzył. Rozpłakałam się.

– Potrafisz tylko płakać?

– Chcę, żebyś się ze mną kochał w taki sposób. Chcę, żebyś był sobą, chcę być z tobą w pełni. Chcę, żebyśmy byli razem, naprawdę razem.

Chciałam robić z nim to wszystko, chciałam słyszeć, jak wydaje te odgłosy, chciałam tego tak bardzo, że ledwie mogłam wytrzymać. Ale nie wiedziałam, jak się do tego zabrać, więc dalej siedziałam na podłodze i im dłużej płakałam, tym robiło mi się smutniej. Saining ignorował mnie.

O zmroku wróciliśmy do niego i słuchaliśmy razem muzyki. Saining tłumaczył mi słowa piosenki Doorsów:

Dziewczyno, kochaj go,
Dziewczyno, kochaj go.
Ujmij jego dłoń,
I wytłumacz mu,
To ty podpierasz świat.
A życie wiecznie trwa.
Dziewczyno, kochaj go.
Na skrzydłach burzy mkną.
Na skrzydłach burzy mkną.
Tutaj jest nasz ród,
Na świat przyszliśmy tu.
Jak pies, co zgubił kość,
Aktor, co gra jako gość.
Na skrzydłach burzy mkną. [3]

Głos Jima Morrisona był tak gładki i miękki – jego duch przyciągał nas, jego dusza pieściła mnie, stapiała się ze mną, ożywiała mnie, ciągnęła mnie za sobą.

Tego dnia nie kochaliśmy się. Saining tulił mnie i wirowaliśmy wraz z muzyką, pogrążając się nawzajem w swoich snach. Po przebudzeniu czuliśmy się wspaniale.

Nigdy nie mówił o miłości, choć był tym wszystkim, na co czekałam od tak dawna. Dawałam mu siebie nagą, on obnażał mnie, czułam jego bliskość, lecz wciąż nie umiał sprawić, bym poczuła się zrelaksowana, spokojna.

– Co to jest szczytowanie, Saining? – spytałam.

– Dowiesz się, kiedy poczujesz.

Pomyślałam, że on potrzebuje tylko czegoś lekkiego i seksownego, miłej przygody, choć ja przecież byłam najmniej seksowną kobietą w okolicy. Ale czy mogłam coś na to poradzić?

[3] Riders on the Storm, słowa i muzyka: The Doors, przekład tłumaczki.