Изменить стиль страницы

Rozdział 13

Z ułożonymi włosami czuję się o wiele lepiej – powiedziała babcia Mazurowa sadowiąc się w buicku. – Kazałam sobie nawet nałożyć farbę. Widać różnicę?

Ze stalowoszarych włosy zrobiły się morelowe.

– To mi wygląda na truskawkowy blond – powiedziałam.

– Tak, to jest to. Truskawkowy blond. Zawsze chciałam mieć takie włosy.

Biuro Vinniego mieściło się tuż-tuż. Zaparkowałam na chodniku i pociągnęłam babcię za sobą.

– Nigdy tu jeszcze nie byłam – powiedziała. – A to dopiero przygoda.

– Vinnie rozmawia przez telefon – oznajmiła Connie. – Zaraz cię przyjmie.

Lula podeszła do nas i przyjrzała się babci.

– A więc to pani jest babcią Stephanie – rzekła. – Wiele o pani słyszałam.

Babci rozbłysły oczy.

– Naprawdę? A co takiego słyszałaś?

– Choćby o tym, jak zaatakowano panią szpikulcem do lodu.

Babcia pokazała Luli zabandażowaną dłoń.

– To ta ręka. Przebita prawie na wylot.

Lula i Connie spojrzały na dłoń babci Mazurowej.

– Ale to jeszcze nie wszystko – perorowała babcia. – Przedwczoraj wieczorem Stephanie dostała przesyłkę pocztą kurierską, a w środku było męskie przyrodzenie. Otworzyła ją na moich oczach. Wszystko widziałam. Był przypięty szpilką do styropianu.

– E, buja pani – nie dowierzała Lula.

– Ależ skąd. Stephanie naprawdę przysłano pocztą penisa – upierała się babcia. – Był odcięty równiutko jak szyjka od kurczaka i przyczepiony szpilką. Od razu przypomniał mi się mąż.

Lula pochyliła się do babci i wyszeptała:

– Ma pani na myśli rozmiar? Pani mąż też miał takiego wielkiego?

– Gdzież tam – żachnęła się babcia. – Tak samo nieruchomego.

Vinnie wyjrzał z gabinetu i na widok babci przełknął ślinę.

– O Chryste – wyrwało mu się.

– Właśnie wiozę babcię z salonu Clary – wyjaśniłam. – A teraz jedziemy na zakupy. Pomyślałam, że po drodze wpadnę i zobaczę, czego ode mnie chcesz.

Mimo metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu Vinnie wydawał się teraz dużo niższy. Jego rzednące czarne włosy były przylizane do tyłu i miały niemal ten sam połysk co spiczaste czarne lakierki.

– Chciałem się dowiedzieć, co słychać w sprawie Mancusa. Twierdziłaś, że to proste zadanie. Wiesz, że włożyłem w tę sprawę mnóstwo pieniędzy.

– Zbliżam się do końca – wyjaśniłam. – Czasami takie łowy muszą trochę potrwać.

– Czas to pieniądz – powiedział Vinnie. – Mój pieniądz.

Connie przewróciła oczami.

A Lula odezwała się:

– Myślałby kto.

Było bowiem wiadomo, że cały interes Vinniego jest dobrze ubezpieczony i właściwie to firma ubezpieczeniowa finansowała wszystkie kaucje.

Vinnie stał z rękami opuszczonymi po bokach i kołysał się na piętach. Mieszczuch. Skąpy i szczwany.

– Ta sprawa cię przerasta. Oddaję ją Mo Barnesowi.

– Do licha! Nie znam żadnego Mo Barnesa – odezwała się babcia. – Ale wiem, że nie może się równać z moją wnuczką. To najlepszy łowca nagród pod słońcem i głupio zrobisz zabierając jej sprawę Mancusa. Zwłaszcza, że teraz ja jej pomagam. Razem wkrótce rozpracujemy tego typka.

– Bez obrazy – odparł Vinnie – ale twoja wnuczka nie potrafiłaby nawet rozłupać orzecha obiema rękami, a co dopiero mówić o złapaniu Kenny’ego Mancuso.

Babcia postąpiła krok naprzód i pochyliła się w stronę Vinniego.

– Oho – odezwała się Lula.

– Jak ktoś nie chce pomóc rodzinie, przytrafiają mu się potem różne złe rzeczy – babcia rzuciła Vinniemu ostrzeżenie.

– A jakież to znowu złe rzeczy? – zapytał. – Co takiego, zaczną rai wypadać włosy? Spróchnieją mi może zęby?

– Wszystko być może – odrzekła babcia. – Kto wie, czy nie rzucę na ciebie uroku – dodała zagadkowo. Porozmawiam też z twoją babcią Bellą. Opowiem jej, jak się zwracasz do starszej kobiety.

Vinnie przestępował z nogi na nogę niczym drapieżnik uwięziony w klatce. Wolał nie zadzierać z babcią Bellą. Babcia Bella była jeszcze gorsza od babci Mazurowej. Potrafiła chwycić dorosłego faceta za ucho i rzucić na kolana. Vinnie zmrużył oczy i mruknął coś przez zaciśnięte zęby. Mamrocząc wciąż, wycofał się do gabinetu, trzaskając drzwiami.

– No – powiedziała babcia. – Ten Plum nie będzie ci już bruździł.

Kiedy wróciłyśmy z zakupów, było późne popołudnie. Matka otworzyła nam drzwi z ponurą miną.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego – zastrzegłam się. – Babcia sama wybrała kolor i fryzurę.

– Wiem, sama muszę dźwigać ten krzyż – westchnęła matka. Spojrzała na babcine stopy i omal nie upadła z wrażenia.

Babcia Mazurowa miała na nogach martensy. Ubrana była także w przykrywającą biodra nowiutką kurtkę narciarską, dżinsy, których nogawki sobie podwinęła oraz flanelową koszulę, do złudzenia przypominającą moją. Wyglądałyśmy jak z lekka upiorne bliźniaczki.

– Chyba się zdrzemnę przed obiadem – powiedziała babcia. – Zmęczyły mnie te zakupy.

– Przydałaby mi się pomoc w kuchni – zwróciła się do mnie matka.

To nie wróżyło nic dobrego. Matka nigdy nie potrzebowała pomocy w kuchni. Prosiła o nią jedynie wtedy, gdy jej coś leżało na wątrobie i chciała się zwierzyć. Albo wówczas, kiedy chciała o coś zapytać. „Weź sobie budyniu czekoladowego,” mówiła. „A przy okazji, pani Herrel widziała, jak wchodziłaś z Josephem Morellim do garażu jego ojca. Dlaczego masz majtki założone na lewą stronę?”

Powlokłam się do jej królestwa, gdzie na kuchence bulgotały ziemniaki buchając kłębami pary, która osadzała się na oknie nad zlewem. Matka otworzyła drzwiczki piekarnika, żeby sprawdzić pieczeń. Dobiegł mnie zapach pieczonej baraniny. Poczułam, że oczy zachodzą mi mgłą, a usta same się otwierają i zastygam w stanie oczekiwania.

Matka podeszła z kolei do lodówki.

– Do baraniny pasowałaby marchewka. Obierz marchewkę – poleciła podając mi torebkę i nożyk do warzyw. – Aha, zdaje się, że ktoś ci przysłał pocztą penisa?

Omal nie ucięłam sobie palca.

– Eeee…

– Adres zwrotny wskazywał wprawdzie na Nowy Jork, ale znaczek naklejono u nas – ciągnęła matka.

– Nie mogę ci na ten temat nic powiedzieć. Toczy się w tej sprawie śledztwo.

– Syn Thelmy Biglo, Richie, powiedział jej, że ten członek należał do Joego Looseya. I że odciął go Kenny Mancuso, kiedy Looseya ubierano u Stivy.

– A skąd Richie Biglo wie takie rzeczy?

– Richie jest barmanem u Pina. On wie wszystko.

– Nie chcę już o tym rozmawiać, proszę cię.

Matka wyjęła mi nożyk z ręki,

– Popatrz tylko, jak wyglądają te marchewki. Nie mogę ich podać w tym stanie. Pozostawiłaś miejscami skórkę.

– Nie powinno się ich w ogóle obierać ze skórki, tylko skrobać. W skórce są wszystkie witaminy.

– Twój ojciec nie zjadłby marchewki ze skórką. Wiesz przecież, jaki on jest.

Ojciec zjadłby nawet kocie gówno, gdyby było posolone i podsmażone lub zamrożone, ale konia z rzędem temu, kto by wmusił w niego warzywa.

– Zdaje się, że Kenny Mancuso się na ciebie uwziął – powiedziała matka. – To nieładnie, przysyłać kobiecie coś takiego. To uwłaczające.

Szukałam w kuchni jeszcze jakiegoś zajęcia dla siebie, ale nie mogłam znaleźć.

– No i zdajesz sobie chyba sprawę, co się dzieje z babcią – ciągnęła. – Kenny Mancuso próbuje dobrać się do ciebie poprzez babcię. To dlatego napadł na nią przed piekarnią. Myślę, że to jest powód twojej przeprowadzki… Żeby być blisko, w razie gdyby ją znowu zaatakował.

– To przecież wariat.

– Oczywiście, że wariat. Wszyscy wiedzą, że to wariat. Zresztą wszyscy mężczyźni od Mancusów to wariaci. Jego wujek Rocco się powiesił. Gustował w małych dziewczynkach. Pani Ligatti przyłapała go kiedyś, jak dobierał się do jej Tiny. Następnego dnia się powiesił. Może to i dobrze. Bo jakby Al Ligatti dopadł Rocca… – Matka pokręciła głową. – Wolę o tym nawet nie myśleć. – Wyłączyła gaz pod ziemniakami i odwróciła się do mnie. – Powiedz, jak ci idzie w tym twoim zawodzie?

– Uczę się.

– A czy umiesz już na tyle, żeby złapać Kenny’ego Mancuso?

– Myślę, że tak.

Matka zniżyła głos:

– No to złap tego sukinsyna. Chcę, żeby mi zniknął z miasta. Niepodobna, żeby taki typ krzywdził starsze panie.

– Zrobię, co tylko będę mogła.

– To dobrze. – Wzięła z półki puszkę z żurawinami. – No to teraz, kiedy już sobie wszystko wyjaśniłyśmy, możesz nakryć do stołu.

Minutę przed szóstą zjawił się Morelli.

Otworzyłam mu drzwi i stanęłam w progu, zagradzając wejście do przedpokoju.

– Co się stało?

Morelli naparł na mnie, zmuszając, bym ustąpiła o krok.

– Przejeżdżałem tędy właśnie – powiedział. – Sprawdzałem, czy wszystko w porządku i poczułem zapach baraniny.

– Kto to? – zawołała matka z głębi mieszkania.

– To Morelli. Przejeżdżał obok i poczuł baraninę. Ale zaraz wychodzi. JUŻ!

– Jej naprawdę brakuje dobrych manier – rzekła matka do Morellego. – Nie wiem, skąd jej się to wzięło. Ja jej tak nie wychowałam. Stephanie, dołóż jeszcze jedno nakrycie.

Wyszliśmy z domu o wpół do ósmej. Morelli jechał za mną brązową furgonetką i zaparkował przed domem pogrzebowym Stivy, podczas gdy ja wjechałam na podjazd.

Zamknęłam buicka i podeszłam do niego.

– Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?

– Sprawdziłem rachunki ze stacji i z warsztatu. W ciężarówce pod koniec miesiąca wymieniano olej. Bucky przyprowadził ją około siódmej rano i odebrał następnego dnia.

– Czekaj, niech zgadnę. Cubby Delio miał akurat tego dnia wolne. Na stacji zostali Moogey i Sandeman.

– No właśnie. Sandeman pokwitował naprawę. Jego nazwisko widnieje na rachunku.

– Rozmawiałeś może z Sandemanem?

– Nie. Wyszedł już do domu, kiedy przyjechałem na stację,. Byłem potem u niego w mieszkaniu, w kilku barach, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Może zrobię później jeszcze jedną rundką.

– A znalazłeś może coś interesującego u niego w mieszkaniu?

– Drzwi były zamknięte.

– Nie zaglądałeś przez okno?