Изменить стиль страницы

Ostrożnie wyjęłam pistolet z brązowego pudełka po ciastkach i sprawdziłam, czy jest nabity. Wrzuciłam go do torebki razem z KitKatem, wepchnęłam włosy pod baseballówkę, aby choć trochę upodobnić się do mężczyzny i z powrotem zarzuciłam kurtkę na grzbiet.

Rezygnowałam z randki z Pogromcami duchów, ale przynajmniej z ważnego powodu. „Leśnik” ani chybi zwąchał coś w sprawie Kenny’ego albo trumien. Gdyby potrzebował pomocy przy ujęciu kogoś, kogo śledził, na pewno nie dzwoniłby do mnie. Wystarczyło dać mu kwadrans, a zebrałby drużynę, dla której Pustynna Burza byłaby dziecinną igraszką. Nie muszę chyba dodawać, że nie byłam na czele listy kandydatów do tej drużyny marzeń. Nie byłam nawet na jej końcu.

Jadąc buickiem ulicą Jacksona czułam się względnie bezpieczna. Wątpię, by był ktoś na tyle głupi, by chciał kraść tego wielkiego grzmota, i nikt nie byłby pewnie aż takim idiotą, żeby w ogóle porywać się na taką akcję. Przypadkowych kul też nie miałam się co obawiać. Trudno przecież celować, kiedy człowiek trzęsie się ze śmiechu, patrząc na tego dinozaura.

Kiedy „Leśnik” nie odstawiał nikogo na posterunek policji, jeździł zwykle czarnym mercedesem. Na polowanie zaś udawał się czarnym fordem bronco. Zauważyłam forda w zaułku, który mi opisał. Czułam, że zaraz dostanę rozwolnienia na myśl o tym, że mielibyśmy kogoś zgarnąć z ulicy Jacksona. Zaparkowałam tuż przed samochodem „Leśnika” i wyłączyłam światła. Patrzyłam, jak właściciel forda wychodzi z cienia.

– Co się stało z jeepem?

– Ukradli mi go.

– Słyszałem, że dziś w nocy ma dojść do jakiegoś handlu bronią. Wojskowe zabawki i rzadko spotykana amunicja. Dostawca ma być ponoć biały.

– Kenny!

– Być może. Pomyślałem, że może warto by się temu przyjrzeć. Mój informator mówił, że transakcja ma nastąpić na Jacksona pod dwieście siedemdziesiątym. To ta chałupa z wybitym oknem.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na drugą stronę ulicy. Dwa domy dalej od numeru 270 stał na cegłach pordzewiały bonneville bez kół. Poza tym było pusto i głucho. W żadnym z domów nie świeciło się światło.

– Nie chodzi o to, żeby zapobiec tej transakcji – powiedział „Leśnik”. – Posiedzimy tutaj po cichu i spróbujemy zidentyfikować tego białego. Jeśli to Kenny, pojedziemy za nim.

– Jest za ciemno, żeby go rozpoznać.

„Leśnik” podał mi lornetkę.

– Z noktowizorem.

– Oczywiście.

Czekaliśmy już ponad godzinę, kiedy nagle ulicą Jacksona przejechała furgonetka. Po chwili pojawiła się znowu i zatrzymała się.

Ustawiłam ostrość na kierowcę.

– Wygląda na białego – powiedziałam do „Leśnika” – ale ma na twarzy kominiarkę. Nie widzę dokładnie.

Za furgonetką nadjechało BMW. Wysiedli z niego czterej Murzyni i podeszli do półciężarówki. Na dźwięk odsuwanych drzwi „Leśnik” opuścił okno. Dochodziły nas przyciszone głosy. Ktoś się roześmiał. Mijały minuty. Jeden z Murzynów zaczął kursować między furgonetką a BMW. Najpierw zaniósł do bagażnika jedną drewnianą skrzynię, potem drugą.

Nagle otworzyły się drzwi domu, przed którym stał bonneville na cegłach i z budynku wypadli policjanci z wyciągniętą bronią i wykrzykując polecenia pędzili w stronę BMW. Skądś nadjechał radiowóz i z piskiem opon zatrzymał się, blokując ulicę. Czterej Murzyni rozbiegli się. Furgonetka natychmiast ruszyła spod numeru 270.

– Nie zgub jej – krzyknął „Leśnik”, pędząc do swojego forda. – Będę tuż za tobą.

Kiedy tylko furgonetka przemknęła mi przed maską, przełożyłam dźwignię w pozycję „jazda” i wcisnęłam gaz do dechy. Wypadłam z zaułka. Poniewczasie niestety dostrzegłam, że tuż za nią jedzie jeszcze inny samochód. Zahamowałam z piskiem opon i zaklęłam pod nosem, a samochód goniący furgonetkę odbił się od buicka z dość głośnym hukiem. Z dachu tamtego odczepił się czerwony kogut i poszybował w noc niczym raca. Ja prawie w ogóle nie odczułam uderzenia, ale ten drugi samochód – zdaje się, że policyjny – odrzuciło o dobre cztery metry.

Widziałam znikające w dali tylne światła furgonetki i zastanawiałam się, czyby nie zacząć jej gonić. To chyba zły pomysł, doszłam do wniosku. Ktoś mógłby pomyśleć, że rozbiwszy jeden z nie oznakowanych samochodów policyjnych, uciekam z miejsca wypadku.

Grzebałam w torebce w poszukiwaniu prawa jazdy, kiedy drzwi buicka otworzyły się i zza kierownicy wyciągnął mnie nie kto inny jak sam Joe Morelli. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę z rozdziawionymi ustami, nie dowierzając własnym oczom.

– No nie! – krzyknął Morelli. – Nie, tego już za wiele, do jasnej cholery! Ty chyba nie robisz nic innego, tylko myślisz, jak by mi tu wszystko spieprzyć.

– Nie pochlebiaj sobie.

– Omal mnie nie zabiłaś!

– Przesadzasz. A poza tym nie miałam wobec ciebie żadnych morderczych zamiarów. Nawet nie wiedziałam, że to ty jedziesz tym samochodem. – Gdybym wiedziała, na pewno by mnie tu nie było. – Poza tym ja się nie skarżę i nie skamlę, że to ty zajechałeś mi drogę. Gdyby nie ty, na pewno bym go złapała.

Morelli zakrył sobie oczy dłonią.

– Powinienem był się wynieść z tego stanu, kiedy miałem okazję. Powinienem był zostać w marynarce.

Popatrzyłam na jego samochód. Część tylnego błotnika była zdarta, a zderzak leżał na ulicy.

– Nie jest tak źle – powiedziałam. – Chyba nawet można jeszcze nim jeździć.

Oboje spojrzeliśmy na błękitnego olbrzyma. Nie było nawet śladu po zderzeniu.

– Przecież to buick – powiedziałam przepraszająco. – Pożyczony wóz.

Morelli patrzył w przestrzeń.

– Jasna cholera.

Za plecami Morellego pojawił się radiowóz.

– Wszystko w porządku?

– Tak, w jak najlepszym – odparł Morelli. – Czuję się, kurwa, wspaniale.

Radiowóz odjechał.

– Buick – powiedział Morelli. – Jak za starych dobrych czasów.

Kiedy miałam osiemnaście lat, omal nie przejechałam Morellego podobnym wozem.

Morelli patrzył gdzieś poza mną.

– Jak się domyślam, w tym czarnym bronco siedzi „Leśnik”.

Spojrzałam w głąb zaułka. „Leśnik” wciąż tam był i skulony za kierownicą trząsł się ze śmiechu.

– Chcesz, żebym złożyła oświadczenie o wypadku? – zapytałam Morellego.

– Nie określiłbym tego mianem wypadku.

– Przyjrzałeś się temu facetowi z ciężarówki? Jak myślisz, był to Kenny?

– Tego samego wzrostu, ale wyglądał na szczuplejszego.

– Mógł schudnąć.

– Sam już nie wiem – powiedział Morelli. – Nie wydaje mi się, aby to był Kenny.

„Leśnik” błysnął światłami i bronco wytoczył się z zaułka wymijając buicka.

– Chyba już sobie pójdę – oznajmił, zatrzymawszy się na chwilę. – Troje to czasami tłum.

Pomogłam Morellemu wepchnąć zderzak na tylne siedzenie, a resztę złomu kopnęliśmy na pobocze. Zza rogu słychać było, jak policjanci kończą akcję.

– Muszę wracać na policję – powiedział Morelli. – Chcę być przy przesłuchaniu tych gagatków.

– No i sprawdzisz przy okazji numer furgonetki.

– Na pewno była kradziona.

Wróciłam do buicka i cofnęłam się w głąb zaułka, by ominąć potłuczone szkło. Skręciłam w Jackson i ruszyłam do domu. Ujechałam kilka przecznic, kiedy nagle zawróciłam i pojechałam w stronę posterunku policji. Zaparkowałam w głębokim cieniu naprzeciw baru z reklamą RC Coli. Siedziałam tak nie dłużej niż pięć minut, kiedy na parkingu pojawiły się radiowozy, za nimi fairlane Morellego – bez zderzaka, i dwa inne radiowozy. Fairlane pasował teraz jak ulał do biało-niebieskich radiowozów. Policja w Trenton nie traci pieniędzy na zabiegi kosmetyczne. Jeśli na karoserii radiowozu pojawi się wgniecenie, to tak już zostaje. We flocie policyjnych wozów nie było ani jednego, który nie przypominałby worka treningowego dla nieopierzonych kierowców.

O tej porze parking był raczej pusty. Morelli ustawił fairlane’a obok swojej prywatnej toyoty i wszedł do budynku. Dwa radiowozy stanęły pod drzwiami, aby wysadzić aresztowanych. Włączyłam bieg i wjechawszy na parking, ustawiłam się tuż przy toyocie Morellego.

Po godzinie zrobiło mi się chłodno, więc włączyłam dmuchawę i wkrótce w środku zrobiło się cieplutko. Zjadłam pół KitKata i wyciągnęłam się na siedzeniu. Minęła druga godzina. Powtórzyłam wszystkie czynności. Właśnie kończyłam czekoladkę, kiedy otworzyły się boczne drzwi posterunku i pojawiła się w nich podświetlona od tyłu sylwetka mężczyzny. Od razu poznałam, że to Morelli. Zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę toyoty. W połowie drogi zauważył mnie i buicka. Widziałam, jak poruszył ustami. Nie trzeba było przesadnie wielkiego intelektu, by odgadnąć jakie słowo wymamrotał.

Wysiadłam z samochodu, aby jeszcze trudniej było mu mnie nie zauważyć.

– No i jak poszło? – zaszczebiotałam radośnie.

– Te graty pochodzą z Braddock. To wszystko. – Podszedł krok bliżej i pociągnął nosem. – Czuję czekoladę.

– Zjadłam pół KitKata.

– I pewnie nie masz drugiej połówki.

– Zjadłam ją wcześniej.

– To wielka szkoda. Gdybym dostał KitKata, mógłbym sobie przypomnieć jakieś ważne informacje.

– Czy sugerujesz, że powinnam cię nakarmić?

– Masz może coś jeszcze w torebce?

– Nie.

– A masz jeszcze w domu szarlotkę?

– Mam prażoną kukurydzę i słodycze. Miałam też zamiar oglądać film.

– Czy to kukurydza z masłem?

– Tak.

– W porządku – stwierdził Morelli. – Chyba się zgodzę na tę kukurydzę.

– Jeśli liczysz na połowę mojej kukurydzy, to musisz mi dać coś naprawdę niezłego.

Morelli uśmiechnął się szeroko.

– Mówiłam o informacjach!

– Jasne – powiedział Morelli.