Изменить стиль страницы

– Proszę zamknąć drzwi – powiedział cicho. Wy¬konała polecenie z ogromnym pośpiechem.

Idąc w jego kierunku, mijała wąskie regały, od pod¬łogi do sufitu zapełnione ciasno ustawionymi książ¬kami oprawionymi w skórę. Nad głowami mieli ozdobiony wspaniałymi płaskorzeźbami sufit oraz ży¬randole z matowego szkła. Na środku sali stały w rzę¬dzie biurka, a na każdym blacie z różanego drew¬na znajdowała się lampa z przepięknym abażurem.

– Przyszłam, tak jak pan sobie życzył, monsieur St. Owen, ale tym razem musi mi pan powiedzieć, dlaczego zdecydował się pan na udzielenie mi po¬mocy. Od tego zależy nasza dalsza rozmowa.

– Po pierwsze, proszę mi powiedzieć, czy na¬prawdę chce pani wrócić do ojczyzny.

– Jeśli pyta pan o to, czy chcę zostawić męża… odpowiedź brzmi… tak. – Wypowiadając te słowa, poczuła w środku bolesny skurcz. – Zbyt wiele się między nami wydarzyło. – Zbyt wiele smutku, a za mało miłości. – Poza tym trwa wojna.

Skłonił lekko głowę, w świetle lampy zalśniły zło¬ciste włosy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni fraka i podał jej małą zalakowaną kopertę. Rozpoznała pieczęć brytyjskiej armii. SA'bko złamała ją i onvo¬rzyła list. Przeczytawszy tekst, podniosła głowę.

– Jak mówiłem wcześniej – ciągnął Sto Owen – nie jestem szpiegiem. Jestem lojalnym Francuzem, któ¬ry robi to, co uważa za dobre dla swojego kraju.

– Dobre? Zaczęłam się już zastanawiać, co tak naprawdę kryje się w tym słowie.

– Są chwile, gdy czuję to samo, lecz człowiek często jest zmuszony przyjąć jakieś stanowisko.

Oddała mu list od generała Wilcoksa polecający Sto Owena. Generał prosił ją, aby oddała się w je¬go ręce.

– A jakie dokładnie jest pańskie stanowisko, monsieur St. Owen?

– Mówiąc szczerze, madame Falon, moje poglą¬dy, a także poglądy wielu innych ludzi, różnią się od zapatrywań naszego ukochanego cesarza, cho¬ciaż nie śmiem mówić o tym publicznie. Są inne rzeczy, które jestem w stanie zrobić, a jedną z nich jest udzielenie pani pomocy.

– Niestety, wciąż nie rozumiem.

– To jest naprawdę dość proste. Są w waszym rządzie ludzie tacy jak Wilcox, którzy od pewnego czasu wiedzą, że jestem gorącym zwolennikiem za¬kończenia wojny. Poprosili mnie, żebym pani po¬mógł, a dzięki tej przysłudze umocnią się moje po¬wiązania z nimi. Może z czasem, gdy połączymy nasze wysiłki, nieporozumienia dzielące nasze kra¬je pójdą w niepamięć. Jeśli tak się stanie, będzie¬my w stanie położyć kres tej masakrze, którą ce¬sarz nazywa wojenną chwałą.

– Więc chcecie pokoju?

– Tak.

– Za jaką cenę?

– Nie za cenę francuskiego honoru, jeśli o to pa-ni chodzi. Ale wierzę, że to da się zrobić.

Obserwowała go z namysłem. Wydawał się pro¬stolinijny, lojalny i zdeterminowany, dokładnie ta¬ki, jak opisał go w swoim liście generał Wilcox. Wydawał się godny zaufania.

– Więc… jak mógłby mi pan pomóc?

– Przez wiele lat byłem kapitanem marynarki. Potrafię zorganizować przerzut i dostarczyć panią do Anglii w bardzo podobny sposób do tego, w ja¬ki znalazła się pani tutaj. Za dwa tygodnie, gdy księżyc będzie w nowiu, z Hawru wypłynie mała łódź. Oczywiście będzie pani musiała wyjechać z miasta kilka dni wcześniej i dostać się z Paryża do Rouen i dalej, na północ. Doprowadzę panią bezpiecznie na samo wybrzeże. Stamtąd wyruszy łódź, a nazajutrz będzie pani w domu.

W domu! Na dźwięk tego słowa poczuła ucisk w sercu. Boże, jakże pragnęła wrócić do domu! Po¬czuła ogromną wdzięczność dla tego mężczyzny gotowego zaryzykować życie, aby jej pomóc. N a chwilę jej myśli skierowały się ku innemu m꿬czyźnie, który kiedyś zrobił to samo. Przystojne¬mu, śniademu, tajemniczemu mężczyźnie – mężo¬wi. Obcemu człowiekowi, którego wciąż kochała, mimo że strasznie się przed tą miłością broniła. Ogarnęła ją rozpacz, gdy wyobraziła sobie, że już nigdy go nie zobaczy, nie dotknie.

Nie bądź niemądra, odezwał się wewnętrzny głos. Nie masz wyboru i dobrze o tym wiesz.

– Mówi pan, że przychodzi pan z polecenia członków mojego rządu. Czy generał Wilcox lub ktoś inny kiedykolwiek wsgominał o moim mężu? – W jakim kontekście? – Spojrzał na nią badaw¬czo.

– Czy to możliwe…czy istnieje najmniejsza choćby szansa, że nie zdraqził Anglii? Ze pracuje dla swojej ojczyzny?

St. Owen złagodniał.

– Je suis de sol, cherie. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że pani mąż jest człowiekiem, które¬go lojalność sięga bardzo płytko. W pewien sposób właśnie dzięki temu okazał się dla nas tak cen¬ny. I dlatego jest bacznie obserwowany.

– Rozumiem, że wasz rząd dobrze mu płaci. Ale może Anglicy zaproponowali mu jeszcze wyższą sumę?

– Nie sądzę. Z tego, co się dowiedziałem, pracu¬je dla nas już od dość dawna.

– Ale pewności pan nie ma.

– Mogę powiedzieć tylko to, co myślę, co powiedział mi generał Wilcox, że pani mąż jest francu¬skim szpiegiem.

Coś ścisnęło ją za gardło. Jeśli robiłby to nie tyl¬ko dla pieniędzy, jeśli jego lojalność dla Francuzów wynikałaby z pobudek ideowych, to chyba byłaby w stanie mu wybaczyć. Popatrzyła na Sto Owe¬na i chciała dodać coś jeszcze, lecz rozmowę prze¬Iwał im jakiś hałas dochodzący od strony drzwi.

– Niedługo znowu się z panią skontaktuję – po¬wiedział cicho Jules. – Odwrócił się i ruszył wą¬skim przejściem do drzwi, gdy ciszę rozdarł głębo¬ki głos Damiena.

– Ona tu jest, tak?

– Mais oui, wpadliśmy na siebie przypadkowo i chwilę rozmawialiśmy.

– Powinienem cię wyzwać na pojedynek.

– Nie przyjąłbym wyzwania, majorze Falon, gdyż jak pan sam widzi, nie ma pan najmniej szych po¬wodów do niepokoju. – Aleksa wyszła z cienia. – Niech pan nie obraża swojej pięknej żony bez¬podstawnymi oskarżeniami.

Był zadowolony, że wyglądała nieskazitelnie – każdy kosmyk włosów na swoim miejscu, policz¬ki blade, z wyjątkiem odrobiny różu, który nałoży¬la jeszcze w pokoju, usta tak samo nienaruszone jak w chwili, gdy Damien ją zostawił.

– Byłam zmęczona – powiedziała. – Chodziłam, stukając spokojnego miejsca, żeby odpocząć od tego tłumu. Monsieur Sto Owen wszedł, by poszukać cze¬goś do czytania. – Sama była zaskoczona, gdy uniósł trzymaną w dłoni książkę w czerwonej okładce.

– Les Dangereuses – powiedział Sto Owen. – Zapewniam pana, że to jedyna zdobycz, jakiej szukałem.

Damien skłonił się kurtuazyjnie.

– W tej sytuacji proszę o wybaczenie was oboje. Zaczekał, aż Sto Owen wyszedł, po czym zamknął za nim drzwi na klucz, który głośno zazgrzytał w zamku. Zwilżyła usta, gdy zbliżał się do niej kocim chodem, świadczącym o niezbyt przyjaznych inten¬cjach.

– To oczywiste, że cię nie tknął. Ale pozostaje pytanie: czy chciałaś, żeby to zrobił?

Potrząsnęła głową.

– Nie – odparła z przekonaniem. – Nie chcia¬łam.

– A może jednak… – Z każdego słowa emano¬wała lodowata samokontrola. Zrozumiała, że jest bardzo rozgniewany. – Może tęskniłaś za dotykiem tego mężczyzny, tak jak niegdyś tęskniłaś za moim?

– Damien, proszę cię…

– Może potrzebowałaś właśnie tego. – Ujął w dłonie jej twarz, wsuwając kciuki pod podbró¬dek, aby odchyliła głowę do tyłu. Wtedy pochylił się i pocałował ją dziko w u.sta. Bezlitośnie, brutal¬nie, jakby wymierzał karę. Lecz pod tą gwałtowno¬ścią kryło się coś znacznie bardziej naglącego. Wsunął w jej usta język, czyniąc to w intymnie za¬borczy sposób, który mówił, że ona należy do nie¬go. Dłonie Damiena drżały na jej policzkach. Roz¬broiła ją tęsknota, jaką dojrzała w jego oczach, po¬żądanie wstrząsające całym jego ciałem.

– Damien… – Oboje ogarniała coraz silniejsza żądza, pragnienie, która pulsowało niczym ra¬na w jej sercu. Już po chwili wsuwała palce w jego włosy, przyciskała nabrzmiałe piersi do jego ciała. Chciała pozrywać guziki z jego koszuli, rozsunąć ją i położyć ręce na jego muskularnym torsie. Chcia¬ła, żeby pochylił się nad nią nagi i przycisnął ją swoim ciężarem do dywanu.

Chyba czytał w jej myślach, bo podprowadził ją do ściany, aż oparła się pośladkami o oprawione w skórę woluminy. Chwyciwszy rąbek spódnicy, pociągnął ją w górę wzdłuż j~j ud, a po chwili uniósł też cienką halkę.

Kolejny dziki pocałunek, którym wdarł się w jej usta, bezlitośnie drażniąc ją językiem. – Rozchyl nogi – rozkazał.

– Damien, na Boga…

– Zrób to. Przecież wiesz, że sama tego pragniesz!

Ledwo stała na trzęsących się nogach. Rozsunꬳa je, otworzyła dla niego, a on przyklęknął, opie¬rając dłonie o ścianę po obu bokach Aleksy. W pięściach zaciskał rąbek jej sukni. Pocałował płaski brzuch pod jej pępkiem, obwiódł go języ¬kiem, potem pochylił się jeszcze niżej, by przy¬wrzeć ustami do wewnętrznej strony jej ud. Pozo¬stawiał na nich wilgotny, gorący ślad.

Ogarnęły ją płomienie, które podgrzały i tak już rozpaloną krew, zmiękczyły jej nogi, wywołały jeszcze większą wrażliwość piersi, które też wyraź¬nie stwardniały. Drażnił ustami płatki jej łona, smakował je, zniewalając ją ponad granicę wszel¬kich oczekiwań. Rozchyliwszy językiem miękkie wargi, złożył gorący pocałunek na ukrytym między nimi małym koraliku.

Jęknęła, gdy wsunął język, zadrżała, czując jego usta na tej najbardziej intymnej części ciała. Czuła również ciepło jego oddechu. Sztylety ognia prze¬niknęły ją na wskroś.

– Damien – wyszeptała z trudem, podnieco¬na do granic świadomości. – O Boże… – Bezwied¬nie sięgnęła do jego włosów, wbijając palce drugiej ręki w jego ramię.

Miała wrażenie, że całą jej skórę zajęły płomie¬nie, których rozgrzane do białości języki wydosta¬wały się z jej wnętrza. Była bliska obłędu. Tymcza¬sem on delikatnie ssał nabrzmiały koralik i znowu wniknął językiem do jej wnętrza.

Krzyknęła, gdy jej ciało nagle zesztywniało, wzbijając się dziką spiralą ku szczytowi. Doznała kilku spazmatycznych wstrząsów, przestała cokol¬wiek widzieć, by po chwili oprzeć się o Damie¬na całym ciężarem i na koniec znieruchomieć w to¬talnej niemocy.

Kiedy otworzyła oczy, Damien rozpinał spodnie.