Изменить стиль страницы

Znał jego historię z opowieści ojca. Fragmenty głównej struktury kamiennej wzniesiono w czasach Wilhelma Zdobywcy, o czym wspominał z niemałą dumą.

– Jest własnością mojej rodziny od początku piętnastego wieku. Jeden z moich przodków wal¬czył u boku króla Henryka Piątego w bitwie pod Azincourt. – Poprowadził ją wijącymi się spi¬ralnie schodami na pokrytą warstwą kurzu wie¬życzkę, z której rozpościerał się widok na morze. – Ten zamek otrzymał w nagrodę za męstwo.

– Z ciepłym i pełnym dumy uśmiechem wskazał specjalne otwory w podłodze służące do wypusz¬czania strzał na wroga podczas oblężenia.

– Niewiele wiem o mojej rodzinie z tamtych cza¬sów – odparła Aleksa. – Brat,otrzymał imię po ja¬kimś odległym przodku z dwunastego czy trzyna¬stego wieku, rycerzu ~anym Raynor Augustus, lecz nic o nim nie wiem. Załuję, że nie spytałam oj¬ca, gdy jeszcze żył.

– Ja z moim ojcem byłem blisko. Szkoda, że nie znałem go dłużej.

To uczucie nie było jej obce. Miała zaledwie trzynaście lat, gdy zmarł jej ojciec, a stało się to za¬ledwie kilka miesięcy po śmierci jej starszego brata, Chrisa. Do tej pory obu bardzo jej brakowało. – Tata był bardzo łagodny, zupełnie inny niż bra¬cia. Szkoda, że nie możesz go poznać.

Uśmiechnął się nieznacznie.

– Ja też żałuję.

Później tego samego popołudnia podzielił się z nią swoją pasją, jakiej nigdy by się po nim nie spo¬dziewała. W ptaszarni na przeciwległym murze zam¬ku Damien hodował niezwykłe egzotyczne ptaki.

Szła milcząca w kierunku klatek, zauroczona fe¬erią barw, kształtów i rozmiarów.

– Są przepiękne – powiedziała pełnym zachwytu głosem. Jej wzrok przeskakiwał z jednego barwne¬go okazu na następny. – Nie przyszłoby mi do gło¬wy, że interesujesz się czymś takim.

– Czy byłabyś równie zaskoczona moim uwiel¬bieniem dla poezji? – odparł z uśmiechem. – Albo dla sztuki malarskiej?

– Tak. – Ogarnęło ją przyjemne ciepło. – Ale bardzo się cieszę, że masz takie upodobania. – Przyglądała mu się jeszcze chwilę, zdając sobie sprawę, jak złożoną osobowość ma jej mąż, jak wiele jeszcze pozostało jej do odkrycia. Potem od¬wróciła się do ptaków. – Te poznaję. – Wskazała dużą klatkę, w której na kamiennym podłożu leża¬ły rozsypane ziarna. – To chińskie bażanty, o ile dobrze sobie przypominam. Ale nie wiem, jak na¬zywają się te pozostałe. – Szli dalej, zatrzymując się przed kolejnymi klatkami. Damien przemawiał do ptaków łagodnym głosem, sprawdzając, czy ma¬ją wodę i ziarno, one zaś gruchały i podlatywały do niego jak do przyjaciela.

– Ten biały z pierzastym czubkiem to kakadu – powiedział. – A te zielono-czerwone to papugi. – Wskazał niskiego, przysadzistego czarnego ptaka z pomarańczowymi i czerwonymi akcentami w upierzeniu i ogromnym haczykowatym dziobem. – A to jest tukan. Pochodzi z Ameryki Południo¬wej, zaś te małe ptaszki nazywają się wikłacze. Ich ojczyzną jest Afryka.

– Od kiedy interesujesz się ptakami?

– Od zawsze, od kiedy sięgam pamięcią. To w pewnym sensie moja spuścizna. W rodzinie Fa¬lonów zawsze był ktoś, kto interesował się ptaka¬mi. Początkowo były to ptaki myśliwskie: sokoły, jastrzębie i inne drapieżniki. Ptaki egzotyczne były pasją mojego ojca, a wcześniej jego matki. Wydaje się, że to nieprzeI1Vana tradycja. Być może stąd bierze się nasz herb… albo też herb stał się dla ko¬goś inspiracją do hodowania ptaków. Sam nie wiem, która wersja jest bardziej prawdopodobna.

– Według mnie to jest wspaniałe.

Odwrócił się do niej, a wiatr łagodnie przenikał jego włosy.

– A według mnie to ty jesteś wspaniała. – Pochy¬lił głowę i pocałował Aleksę, która poczuła, jak ob¬lewa ją fala gorąca i pożądania.

Spędzili w ptaszarni kilka godzin. Były tam jesz¬cze kuropatwy górskie i siewki hodowane na po¬karm i cała klatka gołębi.

Zatrzymała się przed nią, ponieważ zauważyła, że niektóre szare ptaki mają metalowe obrączki na nogach.

– To gołębie pocztowe, prawda?

Wyraz twarzy Damiena uległ nieznacznej zmianie.

– Przez jakiś czas bardzo mnie intrygowały. Ale teraz hodujemy je jako pożywienie.

– A może wypuścimy je…

– A może wrócimy już do środka? Robi się późno, a przed kolacją chciałem jeszcze zrobić parę rzeczy.

Zerknęła na niego ciekawie.

– No dobrze… ale pod jednym warunkiem.

– Mianowicie?

– Ze opowiesz mi o swojej matce. – Był to temat, którego oboje unikali, jednak Aleksa chciała wie¬dzieć, dlaczego tych dwoje żyje w takiej niezgo¬dzie. Musiała znać prawdę, zarówno ze względu na Damiena, jak i na siebie.

– Innym razem – odparł stanowczo i poprowa¬dził ją w kierunku domu.

Aleksa zatrzymała go koło wejścia do ogrodu, który nie był nawet w dziesiątej części tak duży jak w Stoneleigh, lecz za to znakomicie utrzymany.

– Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć? Teraz je¬stem twoją żoną. Twoja matka i siostra także są moją rodziną.

Westchnął ze znużeniem.

– O Rachael Falon Melford nie bardzo lubię rozmawiać.

Uśmiechnęła się.

– Dobrze o tym wiem, ale kiedyś musisz mi o niej opowiedzieć. Co się między wami wydarzy¬ło? Na pewno nie była taka surowa, gdy byłeś ma¬łym chłopcem.

Ostatni ślad ciepła znikł z jego twarzy.

– Szczerze powiedziawszy, była dokładnie taka sama jak teraz. – Spojrzał gdzieś daleko, obserwu¬jąc ostatnie złociste promienie zachodzącego słoń¬ca. – Chociaż wtedy pewnie lepiej to ukrywała. Jednak dla mojego ojca nie miało to znaczenia. Z przyczyn, których nigdy nie zrozumiem, ojciec zawsze ją kochał.

– Nie zawsze możemy wybrać tych, których ko¬chamy.

Popatrzył na nią dziwnie.

– Może i nie… W każdym razie umarł, gdy skoń¬czyłem dziewięć lat. Matka miała wtedy dwadzie¬ścia siedem. Była samolubna i zepsuta, nie miała zbyt wiele czasu dla swojego dziecka. Myślała wy¬łącznie o swojej straconej młodości. Była strasznie rozpieszczona, jednak wiedziała, że jej własne dziecko zawsze będzie na pierwszym miejscu.

– Musiała być niezwykle piękna. Pokiwał głową.

– Wręcz przepiękna. Niestety, miała tego świa¬domość. W dniu pogrzebu ojca wyjechała do Lon¬dynu i od tamtej pory rzadko ją widywałem. Nie miało dla niej znaczenia, że w domu zostawia sa¬mego dziewięcioletniego syna, który właśnie stra¬cił ojca i może potrzebować matczynej pociechy.

– Och, Damien. – Położyła dłoń na jego przed¬ramieniu i natychmiast wyczuła, jaki jest spięty.

– Od tamtej pory wszystko było z górki. Więk¬szość czasu spędzała w mieście, gdzie wydawała pie¬niądze mojego ojca. Zamek mocno podupadł. Gdy tylko minął stosowny czas, poślubiła lorda Town¬senda.

– Ale chyba potem sytuacja uległa poprawie. Uśmiechnął się ponuro.

– Ja i Townsend byliśmy jak ogień i woda. Nie akceptowałem go za to, że cieszył się względami mojej matki, on zaś mnie nie lubił, bo go drażni¬łem. Gdy miałem trzynaście lat, zostałem wysłany do Francji razem z babką. Chciała zapytać, co się wydarzyło później, lecz wi¬dząc jego minę, zrezygnowała. Powiedział już wszyst¬ko, co zamierzał. Może dokończy kiedy indziej.

– Przykro mi, Damien. Chciałabym, aby istniał jakiś sposób, który pozwoliłby to zmienić.

– Nie powiedziałem ci tego wszystkiego, żebyś się nade mną litowała. Po prostu doszedłem do wniosku, że powinnaś wiedzieć. – Scisnął ją za ramię trochę mocniej, niż należało. – A teraz pora wracać.

Przez resztę wieczoru był w posępnym nastroju, lecz nocą kochał się z nią tak samo namiętnie jak zwykle. Rano wydawał się jakiś inny, jakby rozmo¬wa o przeszłości pomogła mu nieco zaleczyć rany. Jednak wciąż nie była pewna jego uczuć wobec siebie, wyczuwała jakąś tajemnicę związaną z cz꬜cią jego osobowości, którą cały czas skrzętnie ukrywał.

Nazajutrz wstali wcześnie i udali się do małej wioski rybackiej Falon-by-the-Sea. Uliczki były wyłożone kocimi łbami, wzdłuż nich stały niewiel¬kie chatki. Damien wyjaśnił jej, że drewniane szop¬ki, w których przechowywano sieci, pochodzą jesz¬cze z szesnastego wieku.

– Budowano wąskie i wysokie budynki, żeby ob¬niżyć koszt dzierżawy ziemi – tłumaczył, gdy prze¬chodzili główną uliczką biegnącą równolegle do oceanu. Na plaży żony rybaków sprzedawały świeże dorsze, flądry, kraby i homary.

– Darnien, popatrz! – Kiedy szli po piasku, wska¬zała palcem duże, ciemne plamy w dalszej części plaży. – Czy te jaskinie nie prowadzą na klify?

– Tak właśnie jest – rzekła potężna kobieta z wy¬datną szczęką. Posiwiałe włosy miała wsunięte pod jasnoczerwoną chustę. Stała za straganem z rybami, których otwarte paszcze i mętne oczy spoglądały na nią oskarżycielsko. – Pełno ich na całym wybrzeżu. Kiedyś to był raj dla szmugle¬rów. A gadają, że nadal tak jest.

Najwyraźniej wciąż dochodziło tu do przemytu i to na dużą skalę. W czasie wojny francuskie pro¬duktY były bardzo cenione, chociaż większość ary¬stokracji używała ich jedynie w zaciszu domowego ogniska.

– Czy w pobliżu Falon są jaskinie? – Aleksa spy¬tała Damiena, nagle tknięta myślą, że być może stąd właśnie wzięły się plotki na jego temat.

– Nic mi o tym nie wiadomo. – Jego oblicze ule¬gło pewnej zmianie, jeszcze bardziej pociemniało, więc Aleksa porzuciła temat. Dzień był naprawdę piękny, szkoda byłoby psuć nastrój, wywołując ja¬kieś nieuzasadnione podejrzenia.

– Które ryby wyglądają na najświeższe? – spyta¬ła, uśmiechając się szeroko. – Chętnie zjadłabym jakąś na kolację.

Damien odpowiedział uśmiechem.

– Przygotowania do kolacji trwają już od jakie¬goś czasu. Andre szykuje coś specjalnego. Rybka musi zaczekać.

Nie miała nic przeciwko temu. Kiedy Damien uśmiechał się w taki sposób, nie obchodziło jej nic więcej, jak tylko utrzymanie go w tak dobrym na¬stroju.

W sprawie kolacji oczywiście miał rację, co mu¬siała przyznać po pewnym czasię., Wystawne posił¬ki monsieur Bouteliera przeszły zupełnie niezau¬ważone, gdy w zamku przebywały matka i siostra Damiena. Teraz delektowała się przepysznymi da¬niami, a dodatkową radością przepełniał ją fakt, że przygotowywano te wspaniałości specjalnie dla mej.