Изменить стиль страницы

20

Diana chętnie sama zdjęłaby suknię, ale od tej pory miała przede wszystkim służyć królowej. Poszła więc pokornie na górę do apartamentów Charlotte, gdzie już czekały dwie niemieckie garderobiane. Służące niezwykłe sprawnie poradziły sobie z suknią z fiszbinami. Królowa zaś nie kryła zmęczenia.

– To dobrze, że nie jesteś przeciwna małżeństwu, pani -zwróciła się do Diany, położywszy dłoń na swoim wielkim brzuchu. – Król bardzo się ucieszył. Czy naprawdę tak trudno było ci znaleźć stosownego kandydata?

– W Yorkshire trudno znaleźć kogoś z odpowiednim statusem i majątkiem, najjaśniejsza pani. – Diana skłoniła się lekko.

Królowa przysiadła w oczekiwaniu na wieczorną lekką suknię.

– W Londynie będzie z tym o wiele łatwiej – zapewniła ją. – Oboje z kcólem nie prowadzimy, co prawda, wystawnego życia, ale wydajemy co jakiś czas przyjęcia. Na pewno znajdziesz tam, pani, kogoś, kto ci będzie odpowiadał.

Czy powinna powiedzieć królowej, że już znalazła? Najgorsze było to, że jej wybrany nie chciał się żenić.

– Mam nadzieję, najjaśniejsza pani – rzekła i dygnęła lekko. Królowa gestem wskazała jej wyściełane krzesło obok.

Diana z ulgą usiadła. Od dawna nie musiała tak długo stać.

– A jeśli nie – ciągnęła królowa – to sami znajdziemy ci, pani, narzeczonego. Oboje z królem nie widzieliśmy się przed ślubem, a przecież cieszymy się z naszego związku.

Diana usłyszała dzwony bijące na alarm. Jednak zgodnie z radami markiza zachowała spokój.

– Byłby to dla mnie wielki zaszczyt, Wasza Królewska Mość.

Królowa skinęła głową z zadowoleniem, a następnie wstała, więc Diana podniosła się wraz z nią. Garderobiane bardzo szybko przebrały swoją panią w lekką suknię. Charlotte wygładziła jej fałdy i zaprosiła hrabinę do sąsiedniego pokoju. Już w drzwiach uderzyła je woń pachnącego groszku.

– Lubisz, pani, kwiaty? – spytała królowa.

Diana zaczerwieniła się na wspomnienie wczorajszej nocy.

– Nawet bardzo, najjaśniejsza pani – bąknęła, zastanawiając się, czy monarchini dostrzegła jej zmieszanie.

– To dobrze. Mamy tu piękny ogród, z którego możesz korzystać. Myślę, że twoje obowiązki, pani, nie wydadzą ci się zbyt ciężkie. Będziesz mi co jakiś czas czytać i prowadzić ze mną konwersacje po angielsku. Czy grasz na jakimś instrumencie?

– Na klawesynie i flecie, najjaśniejsza pani – padła odpowiedź.

Przeszły do kolejnego pokoju ze szkarłatnymi draperia-mi i lambrekinami. Tutaj też pełno było kwiatów w delikatnych porcelanowych wazonach. Królowa usiadła ciężko na wyściełanym krześle, wysunęła stopy z pantofelków i umieściła je na podnóżku.

– W pokoju obok jest klawesyn. – Wskazała otwarte drzwi. – Zagraj coś, pani.

– Z przyjemnością, Wasza Królewska Mość.

Królowa zaczęła rozmawiać o czymś ze służbą po niemiecku, Diana zaś oddaliła się do sąsiedniego pomieszczenia. Udało jej się nawet nie nadepnąć na swoją spódnicę w trakcie wycofywania, a nie była to łatwa sztuka.

Aż gotowała się ze złości na myśl o tym, że ktoś kazał jej coś zrobić. Kiedy zniknęła z pola widzenia królowej, pokazała jej przez ścianę język. Szybko jednak przypomniała sobie ostrzeżenia Rothgara. Ściany mogą mieć nie tylko uszy, ale i oczy. Nie powinna pozwalać sobie na podobne gesty.

Raz wspomniany, markiz znowu stanął jej przed oczami. Gdzie jest? Co teraz robi? Czy spotkają się już wkrótce?

Diana starała się pozbierać myśli. Nie może ciągle wspominać Beya, inaczej rzeczywiście skończy w domu dla psychicznie chorych. Usiadła przy klawesynie i odetchnęła z ulgą. Nareszcie mogła chwilę odpocząć. No niezupełnie, powinna przecież coś zagrać. W stołku zapewne znajdowały się nuty, ale wolała skorzystać z pamięci. Palce same układały jej się na klawiaturze i dzięki temu mogła przemyśleć jeszcze raz swoją sytuację.

Nie spodziewała się, że królowa od samego początku będzie naciskała na małżeństwo. Było jasne, że wyraża w ten sposób wolę króla, ale sama też była gorącą orędowniczką rodziny. Diana uśmiechnęła się do siebie smutno. Z jednej strony, będzie musiała walczyć z parą królewską, żeby nie stanąć na ślubnym kobiercu, a z drugiej, spróbuje przekonać Beya, że warto zaryzykować małżeństwo.

Co za paradoks!

Poza tym, nie mogła uwierzyć, że sama chce wyjść za mąż. Oczywiście, nie poślubiłaby nikogo innego poza Rothgarem. Ale wciąż wydawało jej się to dziwne.

Na jej wargach znowu pojawił się uśmiech. Tym razem weselszy. Od czego by nie zaczynała i tak w końcu jej myśli biegły do markiza, jak gołębie, które zawsze wracają do domu!

Utwór się skończył. Po chwili namysłu wybrała następny. Rothgar obiecał, że będzie często zaglądał do pałacu. Czy zobaczy go jeszcze dzisiaj, czy dopiero jutro? A może – serce jej się ścisnęło na samą myśl – dopiero pojutrze?! Dwór królewski nie był najlepszym miejscem na spotkania z ukochanym.

Diana zawahała się i zmyliła tempo. Dopiero po chwili powróciła do właściwego.

Zaraz, czy rzeczywiście pomyślała „ukochany"? Czyżby zakochała się w markizie? Nie było sensu dalej ukrywać przed sobą, że uległa temu szaleństwu! Przynajmniej wie teraz, czego jej trzeba.

Uderzyła z mocą w klawisze, kończąc wielkim forte. Chciała teraz zagrać coś, co wymagało większej uwagi, żeby nie myśleć już o Rothgarze, ale przyszła do niej jedna z niemieckich pokojówek z informacją, że może iść się przebrać. Diana przyjęła to z wdzięcznością. Poszła za Niemką do swego apartamentu, który okazał się mały, ale wystarczający na jej potrzeby.

Powitała ją podekscytowana Clara, która kończyła rozpakowywanie rzeczy. Dziewczyna była podniecona tym, że jest w królewskiej rezydencji. Wszystko jej się podobało. Nawet Niemki zrobiły na niej duże wrażenie.

Diana ucieszyła się, że przynajmniej jedna osoba jest zadowolona ze zmiany. Szybko też zmieniła suknię na wygodniejszą. Dopiero, kiedy stanęła przed lustrem, przypomniała sobie, że właśnie w niej powitała Mrocznego Markiza w Arradale. Miała wrażenie, że od tej pory minęło wiele lat i że w tym czasie przeniosła się na inną planetę. Wszyscy tu grali w,gry, których nie rozumiała.

Westchnęła cicho i zasiadła za ślicznym rzeźbionym biureczkiem, żeby napisać listy do matki i Rosy. Musiała przecież poinformować je o napaści, zanim ta wiadomość dotrze do nich w mocno zniekształconej formie.

Najpierw zajęła się łatwiejszym, do matki. Potem zagryzła pióro, nie bardzo wiedząc, co napisać do przyjaciółki. Rosa od lat była powiernicą jej największych sekretów, ale Diana nie wiedziała, czy król nie zechce przejrzeć przed wysłaniem jej korespondencji. Nawet, gdyby miała tutaj posłańca, nie zdecydowałaby się skorzystać z jego usług, żeby nie obrazić monarchy.

W duchu wyobrażała sobie rozmowę, którą mogłaby odbyć z Rosą:

– Kocham markiza i chcę wyjść za niego za mąż – powiedziałaby przyjaciółce.

Rosa jak zwykle przeszłaby do sedna sprawy:

– Jak chcesz pokonać jego opory?

– Sama nie wiem. Pomyślę o tym później – odparłaby Diana. – Na razie muszę uważać, bo król chce osobiście znaleźć dla mnie męża.

Przyjaciółka wzruszyłaby ramionami.

– Najwyżej mu odmówisz.

– To nie takie proste, Roso! Obraziłabym majestat. A poza tym jest jeszcze groźba domu wariatów… Już lepiej przyjąć propozycję Beya.

– Małżeństwa na papierze? – Musiała założyć, że Rosa wie o całej sprawie. – Nie sądzę, żeby to się dało zrobić, moja droga.

Diana westchnęła ciężko.

– Ja również, ale nie mam innego wyjścia – przekonywała przyjaciółkę. – Przynajmniej mogłabym się cieszyć jego towarzystwem.

– Żyłabyś jak żebrak, który widzi ucztę, ale wie, że nigdy nie będzie na nią zaproszony – powiedziałaby zapewne.

A Diana potrząsnęłaby wówczas głową.

– To złe porównanie. Miałabym go przynajmniej przy sobie. Mogłabym z nim rozmawiać o tym, co nas interesuje. Nie, nie uśmiechaj się. Już wiem, że to nie wszystko, Ale zawsze coś!

Rosa nie dałaby się przekonać.

– Skoro już wspomniałaś chorobę psychiczną, to moim zdaniem takie małżeństwo prowadzi do niej nieuchronnie. To coś wynaturzonego i strasznego. Przypomnij sobie, jak się czułaś z markizem w powozie. – Diana znowu musiała przyjąć, że Rosa zna jej sytuację.

– Czułam się wspaniale!

– I wciąż czekałaś na więcej!

Diana zamyśliła się na chwilę. Wiedziała, że brakuje jej argumentów. Postać przyjaciółki zaczęła jej się rozmazywać przed oczami.

– Zaczekaj, Roso – poprosiła znikającą zjawę. – Nie pragnęłabym więcej, wiedząc, że nie mogę tego osiągnąć.

– Tak sądzisz? Przecież miałabyś go na wyciągnięcie ręki…

– Praktykowalibyśmy sztukę wyrzeczeń.

– To mogłoby zniszczyć was oboje.

Rosa pokręciła jeszcze z dezaprobatą głową, a następnie rozpłynęła się definitywnie w powietrzu. Jak to się stało, że pojawiła się przed nią jak żywa, chociaż Diana zaczęła od prostej wyimaginowanej rozmowy?

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że umoczyła już pióro w inkauście i napisała nawet kilkanaście razy jedno krótkie słowo – Bey. Jej pismo było albo proste, albo kaligraficzne, ale za każdym razem układało się w imię markiza. Czyżby rzucił na nią jakiś urok, czy co?

Zawsze myślała o miłości, jako o stanie miłej ekscytacji. Nigdy nie sądziła, ze zakochanie niesie ze sobą tyle problemów. I że wiąże się z tak palącym pragnieniem ukochanego. To pragnienie wprost pustoszyło jej wnętrze. Od jakiegoś czasu nie mogła myśleć o niczym innym, tylko o Rothgarze.

Wzięła kartkę do ręki i spaliła ją nad świecą. Po chwili namysłu wyrzuciła popiół za otwarte okno.

Niech Bóg się nade mną zmiłuje, pomyślała, przypomniawszy sobie to, co „powiedziała" jej Rosa.

Rothgar udał się za królem do jego części pałacu, wciąż rozpamiętując słowa Diany. To prawda, że nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Udało mu się przecież przywrócić cześć lady Chastity Ware i doprowadzić do tego, że król przyjął ją u siebie. Prawdą też było, że nie pozwoliłby skrzywdzić nikogo z rodziny, a już na pewno swojego dziecka, zakładając, iż miałby je kiedykolwiek. Ale wiedział, że istnieją granice jego możliwości. Nie potrafił latać i nie potrafił wyzwolić się z obsesji szaleństwa.