Изменить стиль страницы

Zdyszana Arnne stanęła tuż obok, palcem jednej dłoni celując w kapitana, który właśnie odwracał swój oddział tyłem do wroga. Drugą dłoń trzymała tuż przy ustach, gotowa do rzucenia zaklęcia.

– Ty, kurde, się opamiętaj! – ryczała. – Bo cię, kurde, zamienię w Królową Arkach, sikso… ale… to ci się zupełnie nie będzie podobało!

Pani kapitan wyraźnie zwątpiła. Jej oddział nie zwątpił. Na szczęście dla kotłujących się na ziemi kobiet, to jest pani pułkownik i Achai, pluton zwiadu i dwie kompanie rozpoznawczego batalionu wpadły właśnie na przegrupowywane piechociarki i zaczęła się prawdziwa bitwa. Oko w oko, bagnet skrzyżowany z bagnetem. Nie to, co z Luan. Dziewczyny wyły, siekły, wydrapywały sobie oczy, gryzły wzorem swojego dowódcy, wyrywały nawzajem włosy…

Mohr po drugiej stronie pola bitwy nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto wroga armia atakuje sama siebie. Kazał przegrupować piechotę na swoje prawe skrzydło, w stronę oliwnego gaju i szykować się do natarcia.

Po stronie Armii Ekspedycyjnej straty były coraz większe. Tu jednak, w bezpośrednim starciu, jeden na jednego, zwiad zaczął zdobywać przewagę nad piechociarkami z górskiej dywizji. Achaja wyjęła zęby z ramienia pani pułkownik i usiłowała stanąć na nogach. Ta jednak wyszarpnęła z kabury nóż i chciała rozwalić jej nogę. Na szczęście Arnne zdołała kopnąć panią pułkownik w nadgarstek. To jednak spowodowało, że uwolniona od groźby natychmiastowego rzucenia czaru pani kapitan rzuciła się na Achaję, zdzieliła ją łokciem w splot i przygwoździła do ziemi. Shha będąca w pobliżu wbiła jej nóż w pośladek, ale zaraz sama dostała kolbą w twarz od jakiejś piechociarki. Achaja uwolniła się od pani kapitan tylko po to, żeby upaść pod ciężarem pani pułkownik, która rzuciła jej się na plecy. Arnne straciła cierpliwość, wyrwała jakiemuś artylerzyście stempel i zaczęła okładać wijące się na ziemi ciała jak leci, bez celowania. Chwilę potem w jej ustach pojawiły się kły i runęła w dół, topiąc je w udzie pani pułkownik. Ta zawyła i, szarpiąc się z bólu, podcięła wstającą właśnie pani kapitan.

– Co tu się dzieje? – Biafra uwieszony ramienia adiutanta patrzył zadziwiająco przytomnie jak na stan, w którym się znajdował.

– Ugryzła mnie! Obydwie mnie pogryzły! – wrzasnęła pani pułkownik. – Co wy w tym zwiadzie? Zatrudniacie psy na etacie ludzi???

Kapitan trzymała się za pupę i nie była w stanie niczego powiedzieć. Leżała na boku. Ani wstać, ani usiąść. Miała tylko nadzieję, że pani major przejdzie wystarczająco blisko, by mogła zatopić w jej nodze własne zęby. Nawet, gdyby potem mieli ją zdegradować do etatu psa. Shha z zakrwawioną twarzą siedziała tuż obok. Usiłowała naładować swój karabin co, na szczęście, w pozycji siedzącej było niemożliwe do wykonania.

– Niech ktoś uspokoi te ofiary losu – stęknął Biafra.

Kilku oficerów z jego świty rzuciło się rozdzielać zwiad i piechotę. Jeśli chodzi o straty Armii Ekspedycyjnej, to ta właśnie potyczka powinna dać nazwę poematowi „Masakra pod Negger Bank”. Niemniej generalskim adiutantom udało się opanować sytuację na tyle, żeby rozesłać dwie jednostki, każdą w swoją stronę. Biafra, trzymając się pod bok wolną ręką, bo wątroba rwała go coraz bardziej, podszedł do Achai.

– Dlaczego nie wykonujesz rozkazów, co? – warknął.

Achaja bluznęła stekiem takich przekleństw, że nawet zakrwawiona Shha spojrzała na nią zdziwiona. Wstała lekko i wyszarpnęła swój miecz.

– Ja wam, kur… ty… Kur…

– Powiedz coś bardziej zrozumiałego.

Achaja zrobiła krok, żeby go zabić. W tym momencie znalazła się w zasięgu szczęk leżącej na ziemi pani kapitan. Czując cudze zęby zatopione głęboko we własnej łydce, upadła znowu, odruchowo zaczęła drapać tamtą po twarzy.

– Ja zwariuję z tymi babami – szepnął Biafra. – Niech je ktoś rozdzieli.

Shha przyłożyła kapitanowi kolbą. Uwolniona Achaja wstała i upadła znowu.

– Kurwa! – zaczęła płakać. – Ugryzła mnie! Jak ja będę wyglądać z taką blizną na nodze…?

– Przecież możesz se wyleczyć – mruknęła jedna z nagich wojowniczek, która stała w pobliżu.

– Czy ktoś tu może zacząć dowodzić? – Biafra też o mało się nie wywrócił. – Harmeen, zrób coś!

Harmeen doskoczyła do Achai z bukłakiem.

– Wypij i weź się w garść, bo ten pacan każe nas rozstrzelać zaraz…