– Koniecznie tajny referat Chruszczowa na plenum KC KPZR, 1956 rok. Demaskacja zbrodni, pierwsze uchylenie kurtyny ludobójstw Stalina. O Stalinie jeszcze dwie rzeczy: „Zagadkę śmierci Stalina” Abdurachmana Awtorchanowa, i „Stalin – rządy terroru” , dziełko Francuzki, Hélène Carrère d'Eneausse. Koniecznie też relacje dygnitarza polskiej bezpieki, uciekiniera, podpułkownika Józefa Światło, wygłaszane w emigracyjnej rozgłośni trzydzieści cztery lata temu.

– Staroć, śmierdzi naftaliną – zauważył Serenicki.

– Ale zna to niewielu waszych rodaków, szczególnie młode pokolenia nie znają, więc warto drukować. Głowę dam, że wy sami nie znacie, gaspadin Serenicki.

– Fakt, nie miałem przyjemności, panie pułkowniku.

– A „Inny świat” Herlinga-Grudzińskiego znacie?

– Tylko słyszałem o tym…

– O tej książce, czy o tym pisarzu, gaspadin Serenicki?

– O tym pisarzu.

– A „Ciemność w południe” Koestlera znacie?

– Jamais couché avec – odparł Serenicki frywolną francuszczyzną.

– No więc widzicie, wasze pokolenie nie zna całej tej antybezpieczniackiej i antygułagowej literatury!

– Myślę, że wielu moich rówieśników zna, zaś ja po prostu nie jestem właściwym delegatem mojej generacji, bo od literatury antykomunistycznej, antysowieckiej, antybezpieczniackiej, wolałem frazę szekspirowską.

– No to jak jesteście dyletantem w tej literaturze, czy raczej zupełnym ignorantem, gaspadin Serenicki, to nie machajcie mi przed nosem naftaliną! – uniósł się Tiomkin. – Naftalina, dobre sobie! Chcecie coś esbeckiego świeższego aniżeli podpułkownik Światło? Proszę bardzo. W roku 1971 warszawski Departament Szkolenia i Doskonalenia Zawodowego MSW wydał książeczkę „Z doświadczeń pracownika operacyjnego SB” . Autorzy: J. Łabęcki i M. Strużyński. Na okładce i na karcie tytułowej widnieje między nazwiskami autorów a tytułem podkreślone słowo TAJNE. Tajny druk esbecki, cukiereczek! Można to spokojnie przedrukować, SB nie upomni się o prawa autorskie sądowo.

– A gdzie śmiech? – zapytał ignorant. – Mówił pan, pułkowniku, że preferować będziemy humor, satyrę…

– Coś wam pokażę – mruknął Tiomkin, wyjmując z szuflady broszurkę, której okładkę zdobił profil szlachetnego młodzieńca o czystym spojrzeniu. – Juliusz Fuczik, „Cela 267” , Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Książka i Wiedza, Warszawa 1951 rok. Fragment więziennych wspomnień głównego bohatera narodowego Czechosłowacji. Słyszeliście o Fucziku?

– Niestety, nie.

– Zamordowany przez hitlerowców heros czeskiego ruchu oporu, anioł podziemia walczącego z hitleryzmem. Czci go cały świat. W Ameryce Południowej kilka miejscowości nosi nazwę Fuczik. Kilka szczytów górskich w Azji. Kilkanaście jezior na kilku kontynentach. Dziesiątki kołchozów i sowchozów. Setki domów kultury, fabryk, stadionów, basenów w Czechosłowacji, Korei, Mongolii, Rumunii i ZSRR. Ulice, place, statki dalekomorskie. Wszystko to zwie się: „Fuczik” lub „imienia Fuczika” . Encyklopedie całego świata oddają mu hołd. Dzień jego męczeńskiej śmierci, egzekucji toporem w berlińskim więzieniu Moabit, 8 września, został przez media całego globu mianowany Międzynarodowym Dniem Solidarności Dziennikarzy. Gwoli uhonorowania Fuczika, czeska Praga jest siedzibą Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy. Fuczik to ikona komunizmu. Ikona nieomal religijna. Ileż poematów, powieści, pieśni, hymnów, rymów o nim spłodziły pióra tej Ziemi! Wydrukujecie jego życiorys i te rymy parareligijne, choćby poświęcony mu wiersz chilijskiego noblisty, Pabla Nerudy:

„Juliuszu płonący!
Plastrze życia.
Żelazna i słodka komórko,
Stworzona z miodu i ognia.
Daj nam dzisiaj,
Jak chleba powszedniego,
Swą istotę,
Swą obecność…”.

– Istna modlitwa do drugiego Chrystusa! – skrzywił się Serenicki. – Tylko czy to ma być ten humor?

– Nie, humor będzie na końcu. Wydrukujecie to wszystko, cały ten profuczikowy Tadż Mahal, a na końcu poinformujecie, że Fuczik nie był ofiarą Gestapo, tylko konfidentem Gestapo, i nie został przez Niemców stracony, tylko ewakuowany U-bootem do Paragwaju, kiedy waliła się swastykowa Rzesza, i ma gdzieś hołdy rocznicowe, bo wciąż żyje sobie komfortowo.

– Więc to wszystko fałsz?!

– Tak, zaś wspomnienia Fuczika to apokryf. Majstersztyk propagandy komunistycznej.

– Chętnie to ogłoszę, panie Tiomkin!

– Równie chętnie ogłosicie prawdę o polskich bohaterach podziemia antyhitlerowskiego, gaspadin Serenicki. Tych czerwonych. Oni też mają, choć jedynie w Polsce, ulice, place, hasła encyklopedyczne i rymowane pienia. Fornalska, Krasicki, Nowotko i towarzysze. Większość współpracowała z Gestapo, by wykończyć akowców lub wewnątrzpartyjnych konkurentów. Humor prawie jak z niemej komedii ery Chaplina. Bolszewicki humor.

* * *

Na dworze carskim były nie tylko bale, lecz i skrytobójstwa. Na plenach Komitetu Centralnego KPZR były nie tylko głosowania, lecz i zdrady. Na Kremlu Władimira Putina od samego początku były nie tylko jawne ceremonie, lecz i sekretne zebrania członków gabinetowej mafii, którą oni sami zwali „lożą masońską «Put'»”. W języku rosyjskim „put” znaczy: droga. Siebie zwali „putnikami” .„Putnik” to po rosyjsku: wędrowiec.

Lieonid Szudrin został członkiem tego kremlowskiego „wolnomularstwa”, „putnikiem” , 14 stycznia 2007 roku. Do komnaty sąsiadującej z gabinetem wicepremiera Miedwiediewa zaprowadził debiutanta Gleb Pawłowski, przyboczny ideolog Putina, jego swoisty mentor. W komnacie czekała już reszta „putników”: Dmitrij Miedwiediew, Siergiej Sobianin (szef administracji prezydenta), Igor Sieczni (wiceszef administracji), Giennadij Timczenko (zwany „osobistym skarbnikiem Putina” ), Siergiej Naryszkin (prawa ręka Putina wobec „aparatu” ), Siergiej Iwanow (generał-lejtnant, były tuz KGB i FSB) oraz Władisław Surkow (główny spin-doctor Kremla, zwany „szarą eminencją” ). Pawłowski, prowadząc Szudrina, mówił o nich i o sobie:

– Wszyscy się wzajemnie nienawidzimy, bo rywalizujemy ze sobą pozyskując względy Wielkiego Kalifa naszego Bagdadu, ale tworzymy monolit jako „think-tank” , sztab jego mózgów, bo cały nasz los, cały karierowy szlak, zależy od niego. Razem z nim idziemy do góry, lub toniemy. Rozumiesz?

– Lepiej niż mógłbyś przypuszczać – odparł Szudrin.

– Pamiętaj, wszystko o czym tam będzie mowa jest ściśle poufne, strictly confidential, i tylko prezydentowi możesz te sekrety wyjawić, nikomu innemu na całym świecie, rozumiesz?

– Jak abecadło i tabliczkę mnożenia.

– Z wszelkimi kłopotami personalnymi wal do mnie. Gdyby któryś kolega robił ci koło pióra. Wśród nich tylko my dwaj jesteśmy absolwentami Historii, a historycy muszą się trzymać razem, mam słuszność?

– Zupełną, Gleb!

Kiedy weszli, Gleb przedstawił nowego:

– Czołem, riebiata! Oto nasz nowy współspiskowiec, Lieonid Konstantinowicz Szudrin, historyk.

– Tak, słyszeliśmy – rzekł Surkow. – To ten, co namawia Władimira Władimirowicza, żeby zmusił Warszawę do przeproszenia Rosjan za Katyń.

Wybuchnęli gromkim śmiechem, a Iwanow, klepiąc dłonią kolano, uzupełnił żarcik:

– I dzięki temu zostanie oligarchą, gaspada!

Śmiech się wzmógł, lecz przepowiednię Iwanowa sprostował Timczenko:

– Nie oligarchą, tylko autorem właśnie drukowanej cegły o rosyjskiej oligarchii, to jednak drobna różnica zysków.

Kiedy tak kpili, Gleb klepnął Lonię po ramieniu, mówiąc:

– Nie przejmuj się, robią ci chrzest mafijny metodą szydzenia. Siadaj tam i odczekaj bez nerwów, wkrótce się uspokoją. Naryszkin, daj już spokój, koniec tej błazenady!

– Chciałem tylko powiedzieć, że czytałem fragmencik maszynopisu tego dzieła…

– I co? – spytał Surkow.

– I czkawkę mam do dzisiaj! – palnął Naryszkin.

– Może czkawkę dziedziczną? – odwinął Lonia. – Metresa cara Aleksandra I, Maria Naryszkina, też miewała często czkawkę, choć nie wiem czy wskutek lektur, i czy również wtedy, kiedy dawała carowi.

Chóralny śmiech, tym razem wymierzony nie w nowego, gruchnął znowu. Naryszkin przygryzł wargę i jako jedyny nie rechotał, bo przygryzanie warg śmiechowi nie służy.

– Umie się celnie odszczeknąć, brawo! – przyznał Miedwiediew.- Dobra sowiecka metoda…

– Nigeryjska – uściślił Timczenko. – Nigeryjskie przysłowie powiada: „Gdy ktoś cię ugryzł, przypominasz sobie, że i ty masz zęby” .

W ten sposób rodzą się ksywki, ni z tego, ni z owego – dzięki tamtemu dialogowi Lonia zyskał wśród „putników” bezsensowny przydomek: „Nigeryjczyk” . Tymczasem dialog dopiero się rozkręcał; wicepremier Miedwiediew skończył „szutki” , zmieniając ton głosu:

– Czas ucieka, dosyć żartów, panowie! Witaj, Lieonidzie Konstantinowiczu, mówimy tu sobie wszyscy na „ty” , więc witaj Lonia. Panowie, czas prezydenta ucieka również, druga kadencja mija w marcu, za czternaście miesięcy. Konstytucja nie przewiduje kadencji trzeciej, paniatno?…

– Konstytucja nie jest Pismem Świętym, chłopaki – burknął Naryszkin. – Wystarczy przegłosować nowy paragraf, demokratycznie!

– Ręce precz od konstytucji! – zgromił go Surkow. – Przynajmniej chwilowo, później się zobaczy, kiedy miną wybory prezydenckie, lecz teraz majstrowanie w konstytucji to byłaby katastrofa międzynarodowa, o sile bomby wodorowej, liberalny salon Zachodu rozszarpałby nas, wszystkie media Zachodu ukrzyżowałyby Władimira Władimirowicza jako bandytę gorszego od Pol Pota czy Saddama Husajna. Nie ma mowy!

– Będziemy się przejmować piszczeniem Zachodu, a nie głosem narodu rosyjskiego? – spytał Iwanow. – Większość społeczeństwa marzy o dalszej władzy cara Putina, nie chcą, nie wyobrażają sobie jego zejścia ze sceny!

– My również nie chcemy tego, ale zamiast gmerania w konstytucji, trzeba ją obejść, znaleźć jakieś luki bądź triki prawne, które zezwolą dalej królować Władimirowi Władimirowiczowi lege artis, czyli po bożemu! – rzekł twardo Sobianin.