Изменить стиль страницы

Rozdział 29

September prowadził ich plątaniną brudnych korytarzy, których ściany pokryte były wykonanymi sprayem napisami. Jedne głosiły, że blaGk is beautyfull, inne głosiły wolność seksu, ilustrując to hasło odpowiednimi rysunkami. Co pewien czas mijali żelazne drzwi towarowych wind, chylili głowy pod nisko zawieszoną plątaniną potężnych rur, w których coś świszczało i stękało… Kiedy zajechali pod wieżowiec, Kaźmierz zadarł głowę i pomyślał, że jeśli to radio mieści się na samej górze, to jego głos chyba dociera do nieba. Potem z eleganckiego holu porwała ich w górę szybkobieżna winda, ale kiedy z niej wysiedli, Pawlak miał wrażenie, że zamiast bliżej nieba, to znaleźli się w korytarzach wiodących do jakiegoś schronu: brudne ściany, niski sufit, te rury nad głową, napisy No trepassing sprawiały wrażenie, że znajduje się nie na ostatnim piętrze drapacza chmur, lecz wiele metrów pod ziemią. September prowadził ich korytarzami, zostawiając za sobą smugę fajkowego dymu. Co chwila odwracał się i przynaglał całą delegację, pokazując zegarek na złotej bransoletce: Mike czeka! Tu każda minuta kosztuje! – Taż u nas w piwnicy, jak my się przed kolejnym wyzwoleniem kryli, to więcej miejsca było, jak u nich w radio – stęknął Kargul, uderzając czołem o blaszaną obudowę złącza rur z taką siłą, że aż przykucnął.

– A dopierutko co gadał, że tu trzeba mieć format -wykrzywił się szyderczo Pawlak.

– A może być, że tu mniejszy ma lepsze życie! Nie zdejmując kapelusza przemknął się pod zwojem rur. Na końcu korytarza paliło się nad drzwiami studia czerwone światło. Mówił, śpiewał, czytał, uderzał młoteczkiem w piramidę dzwoneczków, puszczał płyty i dmuchał w blaszanego kogutka, a wszystko to robił nieomal równocześnie. Ten rozgdakany mężczyzna z wąsikami, w rozchełstanej na piersiach koszuli z zaciekami potu pod pachą, z obłędem w oczach, który jedną ręką nastawiał płytę, drugą uderzał w dzwonki, nie przestając równocześnie terkotać do mikrofonu z szybkością kulomiotu – to był właśnie Mike Kuper; kręcił się, wił i podskakiwał na fotelu, jakby przez jego poręcze jak przez krzesło elektryczne przepływał prąd; wyszczekiwał kolejne reklamy, równocześnie dając przez szybę znaki

Septemberowi, żeby wpuścił swoich gości do studia. Studio przypominało skład rupieci; zawalone było stosami próbek reklamowanych towarów, pudełkami, płytami, obwieszone plakatami, zachęcającymi w różnych językach do odbycia niezapomnianych podróży… Czarnoskóry mikser w podkoszulku wepchnął ich do wnętrza dusznej kabiny. September z reżyserki przyglądał się, jak dwaj czarno ubrani mężczyźni z kapeluszami w ręku i dziewczyna w kwiecistej jak łąka sukience skradają się na palcach w stronę stołu, za którym królował Mike. W pewnej chwili rozległ się straszliwy łomot: to noga Kargula zaczepiła o kabel, zwalając na niemiłosiernie brudny dywan wentylator. Mikser wzniósł oczy do nieba i zachichotał. Pawlak zgromił spojrzeniem Kargula, który usiłował jakoś wyplątać się z kabla.

– Ot, bambaryła- syknął przez zaciśnięte zęby. Mike zatkał sobie usta, by nakazać milczenie gościom i zaraz uniósł ku ustom blaszanego kogutka, dmuchnął w niego i wykrzyknął radośnie, jakby w tej chwili miał do ogłoszenia światu niebywałej wagi odkrycie: – Mój kogutek pieje dla was! Jest godzina trzecia dziesięć! A pamiętajcie, że każda godzina przybliża nas do decyzji, przy pomocy jakiego biura macie sobie zapewnić rozkoszny urlop na Hawajach czy w Polsce! Radio „Chicagowski Kogutek” ma wam do zaoferowania wiele propozycji… Dmąc co chwila w kogutka, który piał skrzekliwie, jakby miał anginę, równocześnie nie przestawał klepać reklamowych sloganów. W jednej ręce trzymał kartkę z tekstami, drugą wskazywał gościom jedyne krzesło. Kiedy Pawlak i Kargul zaczęli je sobie wyrywać, Mike – nie przestając pluć w mikrofon reklamami – z przerażeniem obserwował zzmagania swych gości, którzy równocześnie opadli na siedzenie krzesła. Przeciążone krzesło przechyliło się niebezpiecznie do tyłu, tak że kolana Kargula i Pawlaka uderzyły od spodu w blat stołu Mike'a. Mikrofon podskoczył i opadł, przewracając stojak z cymbałkami. Mike ze zręcznością żonglera uchwycił mikrofon, równocześnie rozpaczliwym spojrzeniem obejmując dwóch czarno ubranych klientów, którzy machali rękoma, walcząc o zachowanie równowagi. Kargul potrącił szklankę z wodą; którą Mike Kuper co chwila zwykł był zwilżać usta. Rozległ się plusk kapiących ze stołu kropel. Ku zdumieniu Ani Mike wsadził dwa palce do szklanki i zabełtał nimi w resztce wody, równocześnie wykrzykując do mikrofonu: – Ten plusk, który państwo słyszą, to plusk fal o burtę polskiego statku handlowego, „Sirius”, który właśnie przybił do Navy Pirs na Michigan Lake! Można go zwiedzać w najbliższy weekend, ale zaproszenie przystojnych chłopców z załogi do siebie do domu wymaga uzgodnienia z kapitanem… Sprawdził kątem oka, czy czarno ubrani emisariusze z kraju ustabilizowali się jakoś na jednym krześle. Skinął palcem na Anię, by przysiadła po drugiej stronie stołu na stosie pudeł po reklamowanych przez niego ziołach. Odłożył blaszanego kogutka i porwał oprawiony w skórę młoteczek, by uderzyć nim w małe cymbałki. Młoteczek zawisł w powietrzu, bo oto rozległ się głuchy huk. Ania poczuła, jak się zapada pod nią tekturowe pudło, z którego buchnął duszący zapach ziół. Mike zagłuszył go cymbałkami: bim-bom-bam… W studiu było duszno; okna w ogóle nie było, strącony przez Kargula wiatraczek spoczywał na podłodze. Kargul i Pawlak, dysząc ciężko w obręczach czarnych krawatów, wybałuszonymi oczyma obserwowali Mike'a, jakby widzieli w nim nie właściciela „Chicagowskiego Kogutka” tylko jarmarcznego prestidigitatora.

– Bim-bam-bom – rozległ się dźwięk cymbałków, które Mike wyciszył jedną ręką, drugą przyciągając za krawat Pawlaka, by go przygiąć do mikrofonu. Kaźmierz stracił równowagę i obydwoma łokciami zaparł się o blat stołu. Mikrofon znów podskoczył niczym kangur. Mike ani na chwilę nie stracił panowania nad sytuacją.

– Słyszeli państwo ten huk?! To był grom! Ale ten grom wcale nie zapowiada burzy! On zapowiada niespodziankę! Mam dla państwa rarytas: goście prosto z Polski! Jeszcze ciepli! Spadli do Chicago jak grom z jasnego nieba. I to jest właśnie ta niespodzianka, którą ma dla państwa wasz Mike i jego kogutek! – porwał kogutka i wydał skrzeczący dźwięk.

– Ale niespodzianka nie zdarza się codziennie, za to codziennie można zjeść najlepsze w Chicago polskie sausages, które oferuje wam Teresa Gąsienica na Milwauke Avenue 1023! Jedzcie tylko polskie sausages! Pawlak, który nie mógł pojąć, jak od zapowiedzi ich występu doszło do jakiejś gąsienicy, pochylił się ku Ani i spytał, do czego z tak wielkim zapałem zachęca ten cały „kogutek”.

– Do parówek – szeptem odpowiedziała Ania. Mike uniósł obie ręce do góry, błagając o ciszę. Rozchełstana na piersi koszula odsłaniała jego owłosioną pierś, w której biło serce oddane wszystkiemu co polskie.

– Pamiętajcie, Milwauke Avenue! Zwabi was tam czysty zapach ojczyzny w polskich sausages! -wykrzykiwał z coraz większym zapałem, by zagłuszyć to wszystko, co nie powinno pójść on the air.

– Ale przecież nie wybierzecie się po te polskie specjały nie ubrani! Więc pamiętajcie, że Steve Fay i jego dom wysyłkowy prześlę wam do domu podkoszulki z emblemem: orzeł polski z koroną, na żądanie i za dopłatą – bez korony! – Taż to ten, co nas do Jaśka podwiózł – ucieszył się Kargul, odkrywając w tym potoku słów znajome nazwisko. Mike, gestami nakazując mu milczenie, wyrwał mu z ręki chustkę, którą Kargul chciał wytrzeć kroplisty pot z czoła, strzepnął ją tuż przy mikrofonie.

– Słyszeliście ten łopot? Tak zrywa się do lotu polski orzeł! White eagle to śmigły ptak. Będziecie się czulijak on, ale tylko w koszulkach od Steve'a Faya, Condor Drive 2039, wielkość emblemu na piersiach sześć i pół cala dla dorosłych i pięć i pół dla dzieci…

– Nie mówi się „emblemu” tylko „emblematu” – zauważyła szeptem Ania, co na chwilę wybiło Mike'a z rytmu. Ale wzrok jego padł na tekturowe opakowania po ziołach, na których wierciła się Ania i poeta mikrofonu podjął w natchnieniu swój reklamowy poemat: – Ale co tu mówić o dzieciach, jeśli człowieka dotknie niemoc płciowa?! – rzuciwszy w mikrofon tę porażającą groźbę, nagle odchrząknął i zaśpiewał z głębokim uczuciem przedwojenną piosenkę: „Umówiłem się z nią na dziewiątą, na dziewiątą takjak dziś…” Urwał ją wpół frazy i dramatycznym głosem nawiązał do commercialu ziół: – Ale po co się umawiać na dziewiątą, jeśli nie będzie efektu, spytacie! Mike wam odpowie: na niemoc płciową nie pomoże rozpacz, ale na pewno pomoże na to balsam ziołowy z klasztornych ziół, do dostania za zaliczeniem u Pawła Zientkiewicza… Ania parsknęła śmiechem, widząc pełne zgorszenia spojrzenie dziadka Kaźmierza: w Polsce radio nie służy propagowaniu takich głupstw jak zioła na niemoc płciową czy parówki, bo na co by było tak psuć ślinę, skoro i tak tych parówek nigdzie nie dostanie? A niemoc płciowa najwyżej człowieka przed grzechem uchroni. Z wytrzeszczonymi oczyma Pawlak słuchał, jak Mike Kuper zgrabnie wiąże nachalną reklamę z uczuciem: -Kiedy się zastosuje zioła klasztorne na niemoc, można pójść do „Massage Club” Doroty Skupień przy Down Street 759, by sprawdzić ich skuteczność albo sobie zaśpiewać piosenkę naszej młodości -odchrząknął, łyknął ze szklanki resztę mętnej wody i zanucił zdartym barytonem: „Kiedy znów zakwitną białe bzy”… Zakasłał się, więc szybko poinformował, że to wina tego, że nie używa pastylek od kaszlu „Vitafal”, które można dostać w drogerii… Szczepana Kurdeja na Golf Corner, po czym przypomniał swoim wielbicielom, że zanim zachrypł, to zdążył zrobić karierę jako jeden z czwórki rewelersów „As”. Żeby wyjść naprzeciw prośbom drogich słuchaczy, na ich życzenie puści płytę z tym utworem… Prawą ręką na ślepo uruchomił gramofon. Ze zdartej płyty popłynęły głosy chóru rewelersów. Zdyszany Mike opadł na oparcie fotela, z wyraźnym wzruszeniem wsłuchując się w słowa piosenki.

– Gdzie to można dostać? – spytał Kargul niebezpiecznie wychylając się z krzesła w stronę Mike'a. Ten ciepłym spojrzeniem objął wielbiciela jego artystycznych sukcesów jako jedynego z czwórki „As” i poinformował, że niestety, ta płyta jest jedynym egzemplarzem, jaki posiada radio „Chicagowski Kogutek”.