Изменить стиль страницы

– A jak po polsku jest love?

– Kochać!

– Kochacz-powtórzył za Anią czarnoskóry rzecznik porozumienia ras i dusz i w tym momencie Ania zmartwiała: te słowa dotarły niechybnie do uszu dziadka Kaźmierza. Pawlak stał na dolnym pokładzie z zadartą głową. W jego oczach czaiło się podejrzenie, czy aby jego wnuczka nie nadkrusza w tej chwili przysięgi dochowania wierności Zenobiuszowi Adamcowi.

– Ania! A co ty tak wystajesz jak panna pod koszarami, a?! – Szlifuję angielski! -Nie bełtaj! Szlifierka sia znalazła! Żeby tobie język w świder nie zamienił sia! Z niej taka rozdziawa, że nawet w partii by kariery nie zrobiwszy! Spojrzenie, jakim obdarzył jej towarzysza, nie pozostawiało wątpliwości, że dla niego diabeł i Murzyn to jedno i to samo. Pasażerka odprowadziła wzrokiem Anię, po czym westchnęła i spojrzała na Pawlaka i Kargula, jakby z góry widziała w nich ofiary tych wszystkich nieszczęść, które czyhają na nich jako opiekunów wnuczki. Zaczęła przekazywać im swoją wiedzę, a w jej oczach czaił się lęk, gdyż to, co miała do przekazania, mogło budzić tylko grozę. – Musicie jej pilnować jak oka w głowie – przenosiła wytrzeszczone przerażeniem oczy z twarzy rozkoszującego się lenistwem Kargula na zasępione oblicze Pawlaka.

– W Stanach znika ponad milion osób rocznie! Najchętniej porywają bogatych i ładne dziewczęta! Chcą okupu! – Jakim prawem? – Kargul był wyraźnie zaskoczony tą informacją, gdyż dotąd słyszał o jednym tylko porwaniu, kiedy to kierowca GS-u porwał na wesele kumpla ciężarówkę, wypełnioną wyrobami monopolu spirytusowego. – Prawem kidnapingu – bez wahania odpowiedziała katastrofistka.

– Statystyka notuje najwięcej wypadków kidnapingu w poniedziałek! W sobotę najwięcej wypadków drogowych, w niedzielę grożą narkomani… Aż drżała z emocji wymieniając na jednym oddechu wszystkie możliwości nieszczęść. Sama dławiła się przerażeniem, co nie przeszkadzało jej wymieniać ścisłe liczby ofiar drogowych karamboli i plagi narkotyków. Jak wynikało z tych danych, nikt nie powinien właściwie przeżyć następnego weekendu… Pawlak przejęty zgrozą poczuł, że istotnie przemawia do nich kobieta, przed którą świat nie ma tajemnic. – Pani pewnie profesor? – spytał pełen szacunku.

– Wdowa…

– To skąd ona, przeprosiwszy za słowo, taka uczona?

– Prowadziłam kiosk z gazetami, świat nie ma dla mnie tajemnic. Jak się czyta wszystko jak leci, to się ma panoramiczne widzenie rzeczywistości – ściszyła głos, jakby chciała im wyznać intymną tajemnicę – ja mam głęboką intuicję, ale opieram się na naukowych źródłach. W Ameryce każdy dzień tygodnia ma swoją plagę: czarni są najbardziej agresywni we wtorek, a w środę nie daj Boże iść do banku, bo szaleją gangsterzy, czwartek to dzień gwałtów, w samym Nowym Jorku jest ich cztery tysiące rocznie! Wymieniła tę liczbę z wyrazem twarzy księgowej, której doroczny bilans zgodził się co do grosza. Pawlak, który dotąd odliczał skrupulatnie na palcach każdy wymieniony przez wdowę-katastrofistkę dzień tygodnia, odkrył z przerażeniem, że w tej sytuacji został im do życia tylko piątek. – A czwartek czemu tobie nie pasuje, a? -upewniał się Kargul, który już dawno pogubił się w tej statystyce. – Taż gwałcą!

– Awo – Kargul machnięciem ręki beztrosko oddalił to zagrożenie – kto na nas poleci! – Ale wasza wnuczka zagrożona! – pasażerka robiła wszystko, by zarazić innych swoim strachem.

– Musicie jej kazać stosować na co dzień zasady, które tu wypisałam z książki „Jak się ocalić, będąc kobietą'. Wyciągnęła z torebki pomiętą kartkę i z głębokim przejęciem odczytała zalecenia: po pierwsze – nie wolno wdawać się w rozmowy z obcymi mężczyznami, nawet gdyby przypominali z wyglądu Redforda albo Dustina Hoffmana. Po drugie – nie jeździć w bezludne okolice, chyba że własnym samolotem. Po trzecie – nie siadać w kinie w tylnych rzędach, chyba że jest się po kursie karate i ma się na sobie dwie pary spodni a w kieszeniach spray z gazem łzawiącym. Po czwarte – nie przyjmować cukierków od obcych, bo można się obudzić już po wszystkim. Po piąte – nie ośmielać uśmiechem nikogo poza policjantem na służbie… – Aj, Bożeńciu, taż jak tam żyć? Po tej litanii Pawlak patrzył na pasażerkę jak na wyrocznię. Jaka rada, żeby szczęśliwie przetrwać i wrócić w całości do Rudnik? – Najlepiej nie wychodzić z domu. Nie nosić przy sobie pieniędzy, chyba że tak! Katastrofistka najpierw rozejrzała się naokoło, jakby w obawie, że czyjeś niepowołane oczy mogą poznać jej największą tajemnicę, po czym sięgnąwszy głęboko za stanik, wydobyła zawieszony na tasiemce czarny woreczek. Wzrok Kargula powędrował w ślad za dłonią pasażerki i z przyjemnością delektował się widokiem obfitych piersi, między którymi spoczywał woreczek z jej majątkiem. Kaźmierz na widok woreczka rozrzewnił się. – Prosto jak nasza mama, kiedy na jarmarek szła…

– Dużo panowie mają pieniędzy? – dopytywała się życzliwie katastrofistka. – A na cóż nam dolary? – Kaźmierz opadł na leżak jak człowiek, który nie musi się martwić o jutro.

– Tai brat mój, Dżonu, po nas wyjdzie.

– Pewnie zazdrości pan bratu, że on w Ameryce żył…

– Ot tobie na! – zdziwił się Kaźmierz.

– Taż sama dopierutko co powiedziawszy, że tam tydzień przeżyć to większe szczęście, jak u nas cały okres socjalizma!