4. PIKNIK

Pewnego pięknego dnia, kiedy wiosna nadrobiła już swoje wszystkie opóźnienia, niedźwiedź Pafnucy bez pośpiechu maszerował przez las. Odbył właśnie bardzo, ale to bardzo długi spacer, ponieważ był z wizytą u bobrów. Widział siedzibę bobrów pierwszy raz. Nigdy przedtem u bobrów nie bywał, mieszkały one bowiem w zupełnie innej części lasu, na samym końcu, tam, gdzie leśna rzeczka już wypływała na łąki, ugory i moczary.

Bobry zrobiły sobie z tej rzeczki całe wielkie jezioro. Wybudowały tamę z konarów, gałęzi, patyków i ziemi, nie pozwoliły płynąć rzeczce swobodnie dalej, tylko zmusiły ją do rozlania się szeroko i w wodzie wybudowały sobie domy. Pafnucemu bardzo podobały się i jezioro, i tama, i bobry. Zaprzyjaźnił się z nimi na zawsze. Obejrzał wszystko z największą dokładnością, a teraz wracał, żeby o tym, co widział, opowiedzieć Mariannie.

Po drodze oczywiście pożywiał się różnymi roślinami, korzeniami, kłączami i w ogóle wszystkim, co mu wpadło pod rękę. Poziomek, które bardzo lubił, jeszcze nie było, ale pokazywały się już pierwsze grzyby, które wynajdywał i zjadał z przyjemnością. Nie śpieszył się, jego spacer trwał zatem bardzo długo i dotarł nad jeziorko Marianny dopiero trzeciego dnia. Wydra Marianna już na niego czekała.

– No, nareszcie! – zawołała, kiedy Pafnucy wyszedł z lasu. – Myślałam, że wrócisz wczoraj, i nawet zaczęłam łowić ryby dla ciebie, ale wieczorem musiałam je sama zjeść, żeby się nie zepsuły. Najadłam się za bardzo i o mało nie pękłam!

– Bardzo cię przepraszam za spóźnienie, ale po drodze spotkałem dosyć dużo dobrych rzeczy i nie mogłem ich tak zostawić – usprawiedliwił się Pafnucy. – Ale już jestem i zaraz ci wszystko opowiem. Szkoda, że trochę tych ryb nie zostawiłaś, bo ja lubię takie… no, może niezupełnie zepsute, ale nie całkiem zupełnie świeże…

– Dobrze, następnym razem, jak gdzieś znikniesz, zrobię ci tę przyjemność – obiecała Marianna trochę niecierpliwie. – Teraz mów prędko, bo ja też mam coś do powiedzenia.

Pafnucy popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. Nie mógł mówić prędko. Chwilami nie mógł mówić nawet powoli, bo świeże ryby smakowały mu również ogromnie, a po tak długim spacerze musiał przecież zjeść coś solidnego. Marianna, zaledwie go zobaczyła, w kilka chwil zdążyła postarać się o cały podwieczorek.

– Bęgę mówył – powiedział Pafnucy i przełknął – pomiędzy jedną rybą a drugą.

– Nie wiem, czy to wytrzymam – powiedziała Marianna. – Ale nie mam cierpliwości czekać, aż zjesz do końca. Więc dobrze, spróbuję zrozumieć.

– One mają domy w wielkim jeziorze – zaczął opowiadać Pafnucy. – I chychkie chechka cha kok choką…

– Proszę? – spytała cierpko Marianna. – Miałam nadzieję, że zastosujesz odwrotną proporcję. Więcej bez ryby, a mniej z rybą.

– Wszystkie wejścia są pod wodą – powiedział szybko Pafnucy. – Bałgo chlapą ogomamy.

Marianna plusnęła do wody, ochłodziła swoje zdenerwowanie i wyszła na brzeg spokojniejsza.

– Nie – powiedziała. – Jednak tego nie zniosę. Co to jest ogo mamy?

– Ogonami – wyjaśnił Pafnucy. – Bardzo cię przepraszam, ale to jest kake gobłe…

– Takie dobre – przetłumaczyła sobie Marianna. – Bardzo głodny nie jesteś, skoro jadłeś przez całą drogę. Ten podwieczorek też się kiedyś skończy. Więcej na razie nie wyłowię, powstrzymam się, bo naprawdę jestem ciekawa, jak tam u nich wygląda. Możliwe nawet, że kiedyś sama popłynę i zobaczę.

Pafnucy wreszcie zjadł wszystkie wyłowione ryby, odsapnął i zaczął opowiadać porządnie. Marianna wysłuchała do końca, a potem westchnęła.

– I nic nie mówiły na temat wody? – spytała.

– Na temat wody? – zdziwił się Pafnucy. – Nie, woda po prostu była. A co?

Marianna znów westchnęła.

– Przez ten czas, kiedy cię tu nie było, chyba przypłynęło trochę czegoś niedobrego – powiedziała. – Takie miałam wrażenie, że przyszła smuga podejrzanej wody. Myślałam, że może mi się tylko wydaje, ale potem przyszła druga taka smuga. Nie wiem, co to znaczy.

Pafnucy przestał obgryzać gałązkę i popatrzył na Mariannę.

– Jakiej podejrzanej wody? – zapytał.

– Nie wiem – odparła trochę nerwowo Marianna. – Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam, ale było to dość obrzydliwe.

– A skąd przyszło? – spytał Pafnucy.

– Skądś – powiedziała Marianna. – Z tamtego miejsca, z którego ta woda płynie. Wszystko przychodzi stamtąd razem z wodą i nic nie płynie odwrotnie, z wyjątkiem ryb. To też przypłynęło stamtąd.

– A co to było? – spytał Pafnucy.

– Przecież ci mówię, że nie wiem! – zdenerwowała się Marianna.

Pafnucy zastanawiał się przez chwilę.

– A teraz to jest? – zapytał.

– Nie – odparła Marianna. – Teraz nie ma. Jakoś znikło. Myślałam, że może popłynęło do bobrów.

Pafnucy pokręcił głową i znów zaczął obgryzać gałązkę na deser.

– Na ten temat bobry nic nie mówiły – powiedział. – Ale może jeszcze to coś przypłynie i wtedy je obejrzymy.

– Mam nadzieję, że NIE przypłynie – powiedziała Marianna z wielkim naciskiem.

Zaraz następnego dnia przed południem do Pafnucego przyfrunęła zięba i oznajmiła, że Marianna go wzywa. Pafnucy akurat był ogromnie zajęty. Od kilku już dni panowała piękna pogoda i wiadomo było, że ta piękna pogoda jeszcze potrwa, zdecydował się zatem zjeść trochę miodu. Pszczoły latały, pracowały i zrobiły już sobie wielki zapas. Pafnucy postanowił podzielić się z nimi tym zapasem, ponieważ doskonale wiedział, | że bardzo szybko zrobią sobie trzy razy tyle.

Wdrapał się na drzewo, gdzie pszczoły miały wielką dziuplę, całą wypełnioną plastrami z miodem, sięgnął łapą do środka i wygrzebał sobie dwa olbrzymie plastry. Pszczoły rozzłościły się okropnie, chociaż utrata plastrów w niczym im nie szkodziła. Nie lubiły jednak oddawać swojego miodu nikomu i brzęczały wokół Pafnucego jak szalone, usiłując go użądlić. Pafnucy nie przejmował się tym zbytnio, bo grubej, niedźwiedziej skóry nie przebijały żadne żądła. Zsunął się z drzewa razem ze zdobytymi plastrami i oddalił pośpiesznie, żeby zjeść miód w spokoju i żeby pszczoły już go nie widziały przy jedzeniu. Nie chciał im robić dodatkowej przykrości.

– Dajcie spokój, dajcie spokój – pomrukiwał. – Przecież wziąłem tylko trochę, a macie tam tego dosyć nawet dla dziesięciu niedźwiedzi. Nawet nie zauważycie ubytku.

Pszczoły nie chciały z nim rozmawiać i tylko brzęczały wściekle. Po chwili jednak zaniechały pogoni.

– Trzeba przyznać, że on zachowuje się dość przyzwoicie – wybzyknęła jedna do drugiej. – Nie zabiera nam miodu zbyt często, najwyżej dwa razy do roku.

– I nie robi nam bałaganu – odbzyknęła druga. – Bierze z wierzchu. No trudno, niech już będzie. Wracajmy do pracy.

Machnęły ręką na Pafnucego i poleciały szukać wiosennych kwiatów.

Pafnucy usiadł spokojnie na mchu i z zachwytem pożarł miód razem z całym woskiem, z którego zrobione były plastry. Mlaskał przy tym i ćlamał, aż się rozlegało wokół. Wiedział, że mlaskanie i ćlamanie przy jedzeniu jest objawem złego wychowania, ale miód smakował mu tak bardzo, że nie mógł się powstrzymać. Miód był świeży, płynny, plastry nim ociekały, kapał Pafnucemu na futro i na mech obok. Pafnucy zjadł plastry, starannie pooblizywał palce i zaczai zlizywać resztki z siebie. Cały był oblepiony słodkim, smakowitym, pachnącym deserem. Przy tym lizaniu zastała go zięba.

– Marianna chce, żebyś do niej zaraz przyszedł – powiedziała, przyglądając się jego wysiłkom. – Jest bardzo zdenerwowana.

Pafnucemu, nie wiadomo jakim sposobem, miód nakapał aż na plecy. Wykręcał się teraz, próbując dosięgnąć tego miejsca językiem. Do łap przylepiły mu się suche listki i patyki.

– Mówię do ciebie – powiedziała zięba. – Marianna cię woła. Czy ogłuchłeś?

– Tak – powiedział Pafnucy. – To znaczy, nie. Zaraz idę. Dziękuję ci bardzo.

Oblizał jeszcze mech, na który też nakapało, i pomaszerował do Marianny. Ciągle się lepił i przyczepiały się do niego różne śmietki.

– Przypłynęło! – krzyknęła Marianna na jego widok. – Było w tym miejscu, gdzie rzeczka robi w jeziorze prąd! Obrzydliwe!

Pafnucy podszedł bliżej i usiadł nad brzegiem.

– Czy mógłbym to powąchać? – zapytał.

– Powąchać! – prychnęła Marianna, po czym przyjrzała się niedźwiedziowi. – Cała woda tym cuchnie! Jak ty wyglądasz? Czy się tarzałeś w śmietniku?

– Nie – powiedział Pafnucy. – Ale jadłem miód. I nie wiem dlaczego, ale teraz wszystko się do mnie przyczepia. Może te rzeczy też lubią miód?

– Lubią się przyczepiać, to pewne – powiedziała Marianna. – Widzę, że jadłeś ten miód całym sobą. Powinieneś się umyć.

– W wodzie? – zainteresował się Pafnucy.

– A w czym? Pewnie, że w wodzie! Wejdź do jeziorka i umyj się porządnie, bo mnie ten widok denerwuje. Wszędzie jesteś upstrzony. Nie mogę spokojnie rozmawiać, jak mi tu siedzi nad głową pół lasu!

Pafnucy lubił wodę i nie miał nic przeciwko kąpieli. Trochę mu było żal resztek słodyczy, którą wolałby zlizać z siebie, ale nadmierne lepienie jednak przeszkadzało. Przy okazji próbował odnaleźć to coś, o czym mówiła Marianna, trochę wody wypił i nawet usiłował wąchać, ale po tym wąchaniu musiał bardzo kichać i parskać. Wyszedł wreszcie na brzeg i potrząsnął futrem, żeby zaczęło wysychać.

– Nic nie poczułem – powiedział do Marianny. – Spróbowałem tej wody, ale wydaje mi się zwyczajna.

– Nie masz takiego wyczucia jak ja – powiedziała Marianna i wyciągnęła się na trawie obok niego. – A poza tym, ta obrzydliwa smuga płynie tam dalej, gdzie jest największy prąd. Po całym jeziorze jeszcze się, na szczęście, nie rozeszła. Ale nie wiem, co to może być, i bardzo się niepokoję.

Pafnucy zmartwił się niepokojem Marianny i ze zmartwienia poczuł się jakby odrobinę głodny. Odchrząknął niepewnie.

– Wiesz, po tej kąpieli mam takie wrażenie, że chyba mógłbym coś zjeść – powiedział nieśmiało. – Taką małą przekąskę…