– Oczywiście, że możliwe – odpowiedział z przekonaniem Pafnucy. – Wiesz przecież, że bobry do ust nie wezmą ryby, chociaż też żyją w wodzie, tak jak Marianna. Mnie się wydaje, że jest mu lepiej. Zdrzemnąłem się odrobinę i nic nie wiem. Gdzie są inne osoby?

– Tutaj – odezwał się Remigiusz, który właśnie w tej chwili nadbiegł. – No? Co się dzieje?

– Nie wiemy – odparł Pafnucy. – Zobaczymy, co będzie. Krzaki zaszeleściły się i pojawił się Kikuś.

– Marianna mówi, że masz przyjść na śniadanie – powiedział do Pafnucego.

Na myśl o śniadaniu Pafnucy wyraźnie poczuł, że nic nie jadł już od tygodnia, od miesiąca, od nieskończonych wieków i jest tak strasznie pusty w środku, że ani przez chwilę dłużej nie zdoła tego wytrzymać. Odwrócił się i popędził nad jeziorko.

– Szału można z tobą dostać – powiedziała Marianna, rozgniewana okropnie. – Całe szczęście, że od czasu do czasu ktoś tu przychodził i coś mówił, bo inaczej bym ci nie przebaczyła! Wyczerpałeś moją wytrzymałość! Już wiem, że ten pień został pogryziony, były tu bobry, nie wiem co teraz. Czy leśniczy jest już zdrowy?

Pafnucy tylko pokręcił głową. Nie ośmielił się odezwać, bo usta miał pełne ryb do tego stopnia, że ogony wystawały mu na zewnątrz. Pożerał je w szalonym tempie, wydawało mu się bowiem, że powinien zaraz wrócić do leśniczego.

– Jak to? – oburzyła się Marianna. – Przecież to ten pień mu szkodził! I nie czuje się lepiej?

Pafnucy pokiwał i pokręcił głową.

– Zdecyduj się na coś! – zdenerwowała się Marianna. – Jest mu lepiej czy nie?

Pafnucy pokiwał głową.

– Lepiej? – upewniła się Marianna. – No dobrze i co? Zjadł coś?

Pafnucy znów kiwnął głową. Pomyślał, że Marianna zaraz zapyta, co zjadł, i zatrzymał na chwilę kolejną rybę w drodze do ust.

– Orzeszek – powiedział pośpiesznie.

– Orzeszek! – krzyknęła Marianna. – No wiesz…! I to ma być jedzenie! I on ma być zdrowy? Ciekawa jestem, jak ty byś się czuł, gdybyś zjadł tylko jeden orzeszek!

– Okłoknie – powiedział Pafnucy.

– No, myślę, że okropnie! Pośpiesz się! Tam się może znów coś dzieje, może leśniczy zjadł coś więcej i wyzdrowiał! Tylko nie waż się znikać na tak długo!

W szalonym pędzie przybiegła nagle na brzeg jeziorka Matylda z dwojgiem dzieci.

– Tam są wilki! – zawołała, zdenerwowana. – Klementyna została, bo chce odciągnąć tego szaleńca, Kikusia! Pafnucy, idź tam, ja cię proszę! Tylko do ciebie można mieć pełne zaufanie!

– Tak! – poparła ją Marianna. – Idź i wracaj! Chcę wiedzieć, kiedy on wyzdrowieje!

Leśniczy leżał na mokrym mchu i zaczynało mu być coraz zimniej. Leżał wprawdzie na swojej pelerynie od deszczu, ale od góry był cały zmoczony i ubranie miał przesiąknięte wodą. Postanowił usiąść i zaczai się powoli podnosić, krzywiąc się i jęcząc, bo przy każdym ruchu noga bolała go straszliwie. Głowa go również bolała, ale mniej. Pomyślał, że chyba rzeczywiście żyje do tej pory tylko dzięki tym zwierzętom, które grzały go w nocy, śpiąc tuż obok. Nie miał pojęcia, dlaczego znalazły sobie akurat takie legowisko, ale był im głęboko wdzięczny.

Obejrzał się, zobaczył, że niedaleko za nim znajduje się pieniek, i postanowił doczołgać się do tego pieńka, żeby się o niego oprzeć. Zaczął się przesuwać, podpierając się łokciami i jedną nogą. Wyplątał się z pogryzionych gałęzi, odpoczął chwilę i popatrzył na jajka. Nie miał ochoty na jedzenie, chciało mu się pić, jajka jednakże zdecydowałby się zjeść, gdyby mógł uwierzyć, że są prawdziwe. Nie mógł w to uwierzyć, więc zostawił je w spokoju. Po okropnie długich wysiłkach, z wielkim trudem, doczołgał się wreszcie tyłem do pieńka i usiadł, opierając o niego plecy.

Nie miał najmniejszego pojęcia, że z wszystkich stron obserwują go uważnie liczne oczy zwierząt.

– Nie rozumiem – szepnął zdziwiony Remigiusz. – Dlaczego nie zjadł jajek? Wiem, że ludzie jedzą jajka, a w ogóle to są jajka od jego własnych kur. Ukradłem je z jego kurnika.

– A ryba? – spytała rozczarowana kuna. – Ryby też nie chciał? To po co ja ją wlokłam taki kawał drogi?

– Może jeszcze zje…

– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Pafnucy. – On już powinien być zupełnie zdrowy. Tymczasem ciągle czuję od niego zapach choroby, w dodatku coraz większy.

– I zdaje się, że znów zaczyna mu być zimno – zatroskała się Klementyna. – Słońca dzisiaj nie będzie, a po południu zacznie padać deszcz. Czy on nie pójdzie do domu?

– Powinien pójść – powiedział Eudoksjusz.

– Zdaje się, że nie może – powiedziała kuna. – Choroba mu siedzi w nodze i ta noga do niczego się nie nadaje. Ludzie nie umieją chodzić inaczej, jak tylko na nogach.

Siedzący przy pieńku leśniczy zastanawiał się dokładnie nad tym samym. Był człowiekiem bardzo silnym, zahartowanym i wytrzymałym, ale nawet jego wytrzymałość miała jakieś granice. Wiedział, że znajduje się w głębi lasu, gdzie nie przychodzą żadni ludzie, nikt go tu zatem nie znajdzie. Zdawał sobie sprawę, że ma na sobie mokre ubranie, że będzie mu coraz zimniej i będzie się czuł coraz gorzej. Obmyślał sposób posuwania się na rękach, ale wleczona noga bolała go tak okropnie, że prawie tracił od tego przytomność. Zastanawiał się, co może zrobić, i postanowił poczołgać się jednak, tylko przedtem trochę odpocząć.

Przyglądające mu się z lasu zwierzęta doskonale czuły jego stan.

– On się znów trzęsie – powiedziała kuna. – To nie do uwierzenia, znów mu zimno. Może powinno się go poogrzewać jeszcze trochę?

– Ja się nie zbliżę – mruknął Remigiusz. – Porządny czy nie, ale to jednak człowiek.

Wilki pokręciły głowami.

– Gdyby spał, to może – powiedziały. – Tak jak w nocy. Ale teraz coś nas odpycha. Poza tym, on może się przestraszyć.

– No, nie ucieknie, to pewne – zauważył złośliwie Remigiusz.

– Położyłabym się obok niego, ale wybrał sobie takie głupie miejsce, że się nie zmieszczę – powiedziała smutnie Klementyna.

Pafnucy westchnął ciężko.

– Widzę, że jednak trzeba – rzekł. – No dobrze, spróbuję. Jakoś się upchnę obok tego pnia…

Wyszedł z krzaków i leśniczy zobaczył go od razu.

– Pafnucy – powiedział łagodnie. – Chodź, niedźwiadku, chodź. Zimno mi strasznie, może mnie ogrzejesz.

Pafnucy nie zrozumiał słów, ale odgadł, że leśniczy go wzywa. Podszedł zupełnie blisko, usiadł obok i ostrożnie objął go łapami. Nie bał się wcale i leśniczy nie bał się go również. Od razu zaczęło mu się robić cieplej i siedział tak, ze złamaną nogą, w objęciach niedźwiedzia.

W krzakach zaś siedziały wszystkie zwierzęta, patrzyły, czekały i robiły się coraz bardziej zdenerwowane.

*

Marianna nad jeziorkiem straciła panowanie nad sobą. O wschodzie słońca Pafnucy zjadł śniadanie i poszedł, a teraz już minęło południe i nie było po nim najmniejszego śladu. Gorzej, nie przychodził także nikt inny i nie uzyskiwała najmniejszej informacji. Ptaki, które rano trochę polatały, teraz znów pochowały się gdzieś i nie było do nich dostępu. Matylda kategorycznie odmówiła pójścia z dziećmi bodaj kilka kroków w stronę, gdzie były wilki. Tego było dla Marianny za wiele. Powiedziała prawdę, wczorajszy dzień całkowicie wyczerpał jej wytrzymałość.

– Siedź tu w takim razie do skończenia świata! – krzyknęła gniewnie do Matyldy i śmignęła do lasu.

Pafnucy trzymał w objęciach leśniczego i smutnie posapywał. Pozostałe zwierzęta stały kręgiem wokół nich, zdenerwowane już straszliwie, zdezorientowane i bezradne. Wilki leżały w zeszłorocznej trawie, a wilczęta siedziały obok i gapiły się szeroko otwartymi oczami.

Marianna znieruchomiała również, ale tylko na krótką chwilę.

– Czyście wszyscy poszaleli? – wysyczała z wściekłością. – Co to ma znaczyć?! Czy ten Pafnucy zwariował?!

– Nie, on grzeje leśniczego – szepnęła Klementyna.

– I co? – rozzłościła się Marianna. – Będzie go tak grzał do końca życia? Od tego grzania leśniczy wyzdrowieje? Aż tu czuję, że jest chory! Pafnucy będzie go trzymał, aż umrze?

– A co właściwie proponujesz innego? – spytała z gniewem wilczyca.

– Widzisz, że wszyscy się zastanawiamy! – powiedział z irytacją Remigiusz.

– Nad czym?! – wrzasnęła Marianna. – Przecież z daleka widać, że sam się nie ruszy! Nie chcę, żeby tu siedział do sądnego dnia! Niech go stąd ktoś zabierze!

– Kto ma go zabrać? – warknął wilk. – Mamy go wszyscy wlec zębami? Za duży jest i trochę za ciężki!

– Może Pafnucy by go powlókł? – zaproponował niepewnie Eudoksjusz.

– Pafnucy, Pafnucy, wszystko Pafnucy! – rozzłościła się Marianna jeszcze bardziej. – Czy ten leśniczy jest niedźwiedziem? A od czego ludzie?! Niech go stąd zabiorą ludzie!

– Ludzie! – przestraszyła się Klementyna.

– No pewnie, że ludzie! – awanturowała się Marianna. – Ja sobie wypraszam, żeby Pafnucy siedział tu przez wieki! Niech sobie ludzie zabierają człowieka!

– Nie wiem, skąd weźmiesz ludzi – skrytykował wilk. – Tu, na szczęście, nie przychodzą.

– Leśniczy to jest porządny człowiek! – zawołała z oburzeniem Klementyna.

– A czy ja mówię, że nie? Czy zostawiło się go tutaj razem z pniem? Został uwolniony, niech go teraz zabiorą! – wykrzykiwała Marianna. – Przecież on umrze inaczej! Niech ktoś tych ludzi zawiadomi!

Remigiusz zerwał się nagle na równe nogi.

– Marianna, jesteś genialna! – zawołał. – Że też mi to od razu nie przyszło do głowy…! Może dlatego, że ja ich nie lubię… Oczywiście, że ich trzeba zawiadomić!

– Jak zawiadomić? – spytała żywo Klementyna.

– Jak to jak?! – krzyknęła Marianna. – Przez Pucka! Niech on się odczepi od tego leśniczego i niech leci do Pucka!

Wśród zwierząt nastąpiło poruszenie. Pomysł Marianny był doskonały. Należało teraz porozumieć się z Pafnucym, który wcale nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w lesie, tylko wzdychał nad leśniczym.

Marianna nie wytrzymała, podbiegła do nich. Ujrzeli ją obaj równocześnie. Leśniczy aż przetarł oczy, przekonany, że znów wracają dziwaczne widziadła, bo w żadnym razie nie było to miejsce dla wydry, a Pafnucy wypuścił go z objęć.