Odsłona druga: Początek nałogu
Wrzesień 1990
Czas jest obecny.
„Potem trzeba skończyć z grą, stłuc lustro i przekroczyć granicę, za którą absurd
przezwycięża siebie.”
Albert Camus
„Człowiek zbuntowany”
Weszłam ponownie w swoje ciało. Control yourself. Jeżeli Bóg istnieje w świadomości ludzi, to po zniszczeniu człowieka przez samego siebie, dokąd się uda? Czasami dobrze jest się wyrzygać. To oczyszcza i daje do myślenia. Uczyniłam to wczoraj, w drodze do Warszawy, w expresie Opolanin. Przedawkowałam, a także niepotrzebnie po zażyciu narkotyku wypiłam sok dla dzieci typu Bobofrut o smaku morelowo-jabłkowym. To jest lepsze od sraczki, którą przeżyłam w pociągu tej samej relacji tylko w innym terminie. Sraczka trwała całą trasę, czyli trzy godziny. Rzyganie jedną minutę.
Na Centralnym żebrzące ćpuny z HIVem. Polityka jest najbardziej śmierdzącym gównem. Na razie nikt nie chce naprawdę wyhamować epidemii. Selekcja naturalna. O.K. To nowe zaczęło się, kiedy skończyłam siedemnaście lat. Usiłowałam jeszcze chodzić do szkoły, najlepszego liceum w mieście. Mój poziom intelektualny był mimo wszystko bardzo wysoki i nieźle radziłam sobie z rachunkiem prawdopodobieństwa wszelkich możliwych zdarzeń.
Codziennie rano na drodze do szkoły stawał wielki pies o szafirowych oczach i głucho przemawiał ludzkim głosem. Omijałam go powoli, oddawałam kanapkę z szynką i szłam w przeciwnym kierunku, do parku lub na skwer z fontanną. Schudłam siedem kilogramów. Nauczyciele nie wzywali rodziców z nadzieją, że pewnego dnia nie przyjdę.
Na wagarach zaczęłam przyglądać się ludziom inaczej. Byli szarozielonymi pasożytami usiłującymi pożywić się moją duszą; włożyć do ciasnej szufladki ich umysłu, sklasyfikować i zamknąć w Szpitalu Psychiatrycznym. Drażnił ich nieznany motyl, bez nazwy. Ten chłopak siadał na mojej ławce od wielu tygodni i zabierał przestrzeń. Sądzę, że była to jedyna istota, która kochała mnie bezinteresownie, bez samczego pożądania, bez skargi czy żalu. Był wysoki, ciemnowłosy o brązowych, zagubionych oczach. W delikatnych, prawie kobiecych dłoniach, trzymał zawsze książkę jakiegoś filozofa: Kierkegaard, Platon, Marcus. Bałam się jego miłości, jego czystości. Przypominał mi zupełnie absurdalnie tamto zdarzenie z parku, kiedy brutalnie pozbawiono mnie dziewictwa. Ten pierwszy, który niespodziewanie pchnął mnie na trawę, był na pewno podobny do spokojnego chłopca, miał niespracowane ręce artysty, które zadawały ból, zdzierały ubranie, rwały krocze. Jego najmocniej poczułam w sobie, był pierwszym penisem, który mnie poraził. Nie pamiętam żadnej twarzy, żadnego imienia nie znam do dzisiaj. Trzeci nie miał orgazmu i bił mnie po twarzy pięściami. Drugi oddał swoją spermę na brzuch. Nie krzyczałam zaskoczona okrucieństwem. Wstyd paraliżował krtań.
Pogodzić się z tajemnicą świata. Znałam jednego schizofrenika, który to uczynił. Od tamtej pory słowa raniły jak ostre kamienie, wbijane w delikatne ciało dziecka. Ach, gdyby wszyscy ludzie zamilkli chociaż na kilka godzin. Cisza poraża im umysły.
Mężczyzna stał się oślizgłą, lepką żmiją, która usiłowała wpełzać w moje łono i złożyć jaja. Co noc rodziłam tysiące drobnych, ślepych węży i topiłam je w sedesie. Symbolika mordu. Później nosiłam przy sobie długi, wojskowy nóż albo brzytwę, by przy najmniejszym zagrożeniu odrąbać męskie genitalia.
Śmierć jako ekstaza. Każdy rodzaj narkotyku doprowadza cię do ostatecznej klęski odrętwienia.
Przystojny chłopiec w parku. Planowałam krwawą zemstę, z pięknym ciałem, na wpół rozkwitłym, ze świeżym zapachem życia. Odrąbać nos! Wydłubać oczy, wyrwać język! Wyłuskać ze stawów palce! Gdyby mógł się odradzać jak głowy smoka czy ogony jaszczura. Nienasycenie w wiecznym dręczeniu.
Połknęłam go podczas stosunku. Domagał się gestów czułości, ciepła ciała. Musiał odejść. Chaos palców. Agonia to jeszcze nie koniec. Był pomniejszony o cierpienie jakie mu zadałam, skurczony, bez wyjaśnień, bez pożegnalnej kolacji, czysty seks, przyjemność dla odrazy.
Nie, to nie ja krzywdziłam. To ONA. Lecz JĄ poznałam później, kiedy wydawało mi się, że jest dobra. Lecz ONA potrafiła tylko nienawidzieć.
Czułam się jak wypróżniona kiszka stolcowa. Wszystko śmierdziało w najbliższej przestrzeni i było opustoszałe. Zapadałam się w przydrożne kałuże, z nadmiarem śliny w ustach.
A przecież cały czas przynależne mi było ssanie.
Atakowałam samą siebie, cięłam nożyczkami włosy, żyletką wycinałam wzory na podbrzuszu, wieszałam trzewia na klamkach. Ratowana, uciekałam ze szpitali. To uspokajało, dawało gwarancje bezpieczeństwa.
Nocami nieznany głos krzyczał za oknem: ZABIĆ ŚWIADOMOŚĆ!!!
Uporządkować rozpacz???!!
Sobota jako dzień spełnienia. Czy naprawdę jest siódmym dniem tygodnia?
Dlaczego kokaina? A dlaczego bomba atomowa?
To stało się na prywatce, na przyjęciu w pewnych sferach towarzyskich. Byłam interesującym przypadkiem, którym można było się zabawić podczas nudnej nocy. Moja nieobliczalność była żywą legendą w mieście. To było lepsze na ten czas, niż nieustanne roztrzaskiwanie siebie o bruk.
Wcześniej, podczas nocnego spaceru, widziałam mężczyznę rzucającego się pod pociąg. Nie potrafiłam go zatrzymać. Zmiażdżone zwały ludzkiego mięsa wstrząsnęły mną i uważniej zaczęłam przyglądać się swemu ciału. Nadal miałam delikatną skórę, pomimo cięć, szczególnie czułą po wewnętrznej stronie ud. Tam zawsze podążają dłonie podnieconych mężczyzn.
Rozpoczęła się demonstracja.
Plakat na ścianie ogłaszał warunki umowy: Po pierwsze: kobiety nie połykają spermy. Po drugie: mężczyźni dokładnie się myją przed stosunkiem. Po trzecie: żadnego sadomasochizmu.
Kobiety skrywały wrogość, byłam najmłodsza i świeża, wręcz nietykalna. Mężczyznom drgały pośladki, klepali się po napiętych kroczach.
Nie chciałam pić alkoholu. Chciałam poczuć wszystko. A poza tym właśnie mój ojciec powiesił się w deliryjnych zwidach na śliwie w naszym ogrodzie. Nie chciałam odciąć jego ciała. Podano NARKOTYK. Cocainum hydrochloratum 5%, czyli metylobenzoiloekogonina, jak wyjaśnił mi nagi chłopak w podnieceniu.
Pierwszy niuch. Mój Boże, wybacz, że cię przywołałam w takim momencie. Zdrętwienie końcówki nosa z ożywczym chłodem w parną sierpniową noc. Zapłonęłam rozszerzonymi źrenicami i bardzo powoli rozejrzałam się wokoło. Mężczyźni machali na mnie olbrzymimi kutasami. Przyklęknęłam, by je całować. Nagi chłopiec poprowadził mnie do wielkiego łoża z baldachimem.
Czułam w sobie miliony odmian plemników.
Orgazm. Big “O” jak mawiają Anglicy. Po miesiącach milczenia słowa wylatywały ze mnie bezładnie, w uporządkowanym chaosie. Spowiadałam się dziesięciu sprawiedliwym. Każdy penis był objawieniem zmartwychwstania…
Dławi mnie dzisiaj mój strach, jak niedokończony wiersz. Pogoda smutna i deszczowa, brak głębokiego oddechu. Już nie jestem odpowiedzialna za moje szaleństwo. Każde cierpienie ma sens. Nie każdy dochodzi do jego istoty.
Planowałam ostateczne samobójstwo wiele razy.
Ból wadliwie filtrujących nerek paraliżuje ruchy. Kokaina doskonale cię wyniszcza, wypala jak broń chemiczna.
Wspomnienie euforii stawało się kluczem istnienia, pozbywania się depresji. Zdawało mi się, że jestem wyrzyganą kupą gnoju, z naderwanymi wargami sromowymi, z ssącym bólem w piersiach, rozgniecionymi pośladkami. Po seansie pozostała fizyczność, którą natychmiast należało zlikwidować.
Kolejna dawka. Bezużyteczność ciała. Wystarczy powiedzieć: NIE! Wydostać się z pułapki, wydostać się z ciała.
Matka odeszła, a może tylko wyprowadziła się. Zostałam sama, mieszkanie należało do mnie. I nic więcej.
Jestem tym, kim (czym) jestem. Jeżeli nie potrafisz mnie zaakceptować, odejdź. Oboje będziemy szczęśliwi.
Nurt surrealistyczny? Oto cała rzeczywistość. Początek wielkiej wyprawy na stronę nierealnego czasu. Jestem osłabiona nieustannym przekraczaniem granicy. Ciało jeszcze funkcjonuje w zwolnionym tempie, nie przestawia się na sen zaprogramowany na odegranie innej roli. Wędrowałam po mieszkaniu bez zapachu żadnej postaci, słuchałam dereistycznej muzyki, która stawała się moim wnętrzem. Nie odbierałam telefonów, listy wyrzucałam do śmietnika. W koszmarach nocy powracały obrazy z dzieciństwa, wyzwolone z podświadomości, atakowały bestie, demony, potwory.
Niekiedy godziłam się na zwykły seks, kochanek bez nazwiska czy imienia. Dotyk wyzwalał reakcję spazmatycznego płaczu.
Mały Książe opuścił Ziemię beze mnie. Gwiazdy po śmierci zamieniają się w czarną dziurę. Co w niej jest?
Szeptanie ścian. Nieustanne. Dłużej tego nie wytrzymam.
Raz w tygodniu otrzymywałam przekaz pieniężny od matki i kupowałam czekoladę. Lesbijki o ciepłych łonach i starych piersiach, które nigdy nie były wypełnione mlekiem. Zawsze stanowiły ostateczny ratunek, trochę pieniędzy na towar za przytulenie, pocałunek czy pieszczotę sutek. Można je nienawidzieć, nie można ich nie kochać. Uwierzyć, że duszność nie istnieje, nie dławi, nie wytrąca pióra z dłoni. Dzisiaj mogło być po wszystkim.
Jasność zniknęła z mojego życia, budziłam się o zmierzchu jak kret czy nietoperz. Czasami wydłubywałam dziury w ścianie, lecz zaklejano je systematycznie. Chciałam, by ktoś mnie odwiedził, porozmawiał, przekonał, że pomimo absurdu codzienności najważniejszy jest fakt Istnienia. Przecież nawet rodzice zabierali mnie z bezludnych plaż. Tylko w jakim celu? Przecież nie domagam się miłości, już nie. Więc czego?
Napisałam do matki: Świat oszalał, miasto jest przeklęte w swojej świętości. Wtedy zobaczyłam siebie w lustrze, wychudzoną, z zapadłą twarzą, zlepionymi tłustymi włosami i przestraszyłam się, że Bóg pozostawił mnie tutaj w połowie. Tutaj był mój obóz koncentracyjny, moja poświata wygłodzonych żeber.
Czy można mnie zatrzymać w objęciach, w przytuleniu?
Musiałam ich odnaleźć, ludzi z kokainowego spotkania. Następny atak ścian byłby nie do wytrzymania. Ukradłam psychiatrze pieniądze na narkotyk. W domu wycinałam papierowe słońca i naklejałam na ścianach. W ten sposób pozbyłam się księgozbioru, ostatniej rzeczy, która mnie łączyła z dzieciństwem.
Jadłam chrupki kukurydziane i piłam piwo z puszek.