Myślał dla niej. Yennefer uśmiechała się, słuchając jego myśli. Uśmiech drgał na jej policzku księżycowym cieniem rzęs.

*****

— Dom? — spytała nagle Yennefer. - Jaki dom? Ty masz dom? Chcesz zbudować dom? Ach… Przepraszam cię. Nie powinnam…

Milczał. Był zły na siebie. Myśląc dla niej, niechcący pozwolił jej odczytać myśl o niej.

- Ładne marzenie — Yennefer lekko pogładziła go po ramieniu. - Dom. Własnoręcznie zbudowany dom, w tym domu ty i ja. Ty hodowałbyś konie i owce, ja uprawiałabym ogródek, warzyła strawę i gręplowała wełnę, którą wozilibyśmy na targ. Za grosz uzyskany ze sprzedaży wełny i różnych ziemiopłodów kupowalibyśmy to, co nam niezbędne, dajmy na to, miedziane sagany i żelazne grabie. Co jakiś czas odwiedzałaby nas Ciri z mężem i trójką dzieci, czasami zajrzałaby Triss Merigold, by pobyć kilka dni. Starzelibyśmy się pięknie i z godnością. A gdybym się nudziła, przygrywałbyś mi wieczorami na własnoręcznie zmajstrowanych dudach. Gra na dudach, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym remedium na chandrę.

Wiedźmin milczał. Czarodziejka chrząknęła cicho.

— Przepraszam cię — powiedziała po chwili. Uniósł się na łokciu, pochylił, pocałował ją. Poruszyła się gwałtownie, objęła go. W milczeniu.

— Powiedz coś.

— Nie chciałbym cię stracić, Yen.

— Przecież mnie masz.

— Ta noc się skończy.

— Wszystko się kończy.

Nie, pomyślał. Nie chcę, by tak było. Jestem zmęczony. Zbyt zmęczony, by akceptować perspektywę końców, które są początkami, od których trzeba wszystko zaczynać od nowa. Ja chciałbym…

— Nie mów — szybkim ruchem położyła mu palce na wargach. - Nie mów mi, czego chciałbyś i czego pragniesz. Bo może okazać się, że nie będę mogła spełnić twych pragnień, a to sprawi mi ból.

— A czego ty pragniesz, Yen? O czym marzysz?

— Tylko o rzeczach osiągalnych.

— A ja?

— Ciebie już mam.

Milczał długo. I doczekał chwili, gdy ona przerwała milczenie.

— Geralt?

— Mhm?

— Kochaj mnie, proszę.

Początkowo, nasyceni sobą, oboje pełni byli fantazji i inwencji, pomysłowi, odkrywczy i spragnieni nowego. Jak zwykle, rychło okazało się, że to zarazem za dużo i za mało. Zrozumieli to jednocześnie i ponownie okazali sobie miłość.

Gdy Geralt oprzytomniał, księżyc nadal był na swoim miejscu. Cykady grały zajadle, jak gdyby i one chciały szaleństwem i zapamiętaniem zwalczyć niepokój i strach. Z pobliskiego okna w lewym skrzydle Aretuzy ktoś spragniony snu wrzeszczał i pomstował srodze, domagając się ciszy. Z okna z drugiej strony ktoś inny, o bardziej widać artystycznej duszy, entuzjastycznie bił brawo i gratulował.

— Och, Yen… — szepnął wiedźmin z wyrzutem.

— Miałam powód… — pocałowała go, a potem wtuliła policzek w poduszkę. - Miałam powód, żeby krzyczeć. Więc krzyczałam. Tego nie powinno się tłumić, to niezdrowe i nienaturalne. Obejmij mnie, jeśli możesz.