— To Gerhart z Aelle, znany jako Hen Gedymdeith, najstarszy z żyjących czarodziejów — poinformowała półgłosem Yennefer. - Kobieta idąca obok niego to Tissaia de Vries. Jest tylko niewiele młodsza od Hena, ale nie krępuje się używać eliksirów.

Za parą szła atrakcyjna kobieta o bardzo długich, ciemnozłotych włosach, szeleszcząc zdobioną koronkami suknią w kolorze rezedy.

— Francesca Findabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotką z Dolin. Nie wytrzeszczaj oczu, wiedźminie. Powszechnie uważa się ją za najpiękniejszą kobietę świata.

— Jest członkiem Kapituły? — zdziwił się szeptem. -Wygląda na bardzo młodą. Też eliksiry magiczne?

— Nie w jej przypadku. Francesca jest elfką czystej krwi. Zwróć uwagę na mężczyznę, który jej towarzyszy. To Vilgefortz z Roggeveen. Ten rzeczywiście jest młody. Ale nieprawdopodobnie utalentowany.

Określenie „młody", jak wiedział Geralt, obejmowało wśród czarodziejów wiek do stu lat włącznie. Vilgefortz wyglądał na trzydzieści pięć. Był wysoki i dobrze zbudowany, nosił krótki wams na rycerską modłę, ale oczywiście bez herbu. Był też diablo przystojny. Rzucało się to w oczy nawet wobec faktu, że u jego boku płynęła zwiewnie Francesca Findabair o ogromnych, sarnich oczach i urodzie wręcz zapierającej dech.

— Ten niski mężczyzna, który idzie obok Vilgefortza, to Artaud Terranova — wyjaśniła Triss Merigold. - Cała piątka stanowi Kapitułę…

— A ta dziewczyna o dziwnej twarzy, która idzie za Vilgefortzem?

— To jego asystentka, Lydia van Bredevoort — powiedziała chłodno Yennefer. - Osoba bez znaczenia, ale wpatrywanie się w jej twarz jest wielkim nietaktem. Zwróć raczej uwagę na tych trzech, którzy idą z tyłu, to są członkowie Rady. Fercart z Cidaris, Radcliffe z Oxenfurtu i Carduin z Lan Exeter.

— To cała Rada? Pełny skład? Myślałem, że jest ich więcej.

— Kapituła liczy pięć osób, w Radzie jest dalszych pięć. Filippa Eilhart też jest w Radzie.

— Nadal nie zgadza mi się rachunek — pokręcił głową, a Triss zachichotała.

— Nie powiedziałaś mu? Naprawdę nic nie wiesz, Geralt?

— O czym niby?

— Przecież Yennefer też zasiada w Radzie. Od czasu bitwy pod Sodden. Nie pochwaliłaś mu się jeszcze, moja droga?

— Nie, moja droga — czarodziejka spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. - Po pierwsze, nie lubię się chwalić. Po drugie, nie było na to czasu. Nie widziałam Geralta od bardzo dawna, mamy sporo zaległości. Uzbierała się tego długa lista. Załatwiamy sprawy według tej listy.

— To oczywiste — rzekła niepewnie Triss. - Hmm… Po tak długim czasie… Rozumiem. Jest o czym rozmawiać…

— Rozmowy — uśmiechnęła się dwuznacznie Yennefer, darząc wiedźmina kolejnym powłóczystym spojrzeniem — są na końcu listy. Na samym końcu, Triss.

Kasztanowowłosa czarodziejka zmieszała się wyraźnie, zaczerwieniła lekko.

— Rozumiem — powtórzyła, w zakłopotaniu bawiąc się serduszkiem z lapis lazuli.

— Bardzo mnie cieszy, że rozumiesz. Geralt, przynieś nam wina. Nie, nie od tego pazia. Od tamtego, dalszego.

Usłuchał, bezbłędnie wyczuwając rozkaz w jej głosie. Biorąc puchary z niesionej przez pazia tacy, obserwował dyskretnie obie czarodziejki. Yennefer mówiła szybko i cicho, Triss Merigold słuchała z opuszczoną głową. Gdy wrócił, Triss już nie było. Yennefer nie wykazała żadnego zainteresowania przyniesionym winem, odstawił więc oba niepotrzebne puchary na stół.

— Nie przesadziłaś aby? — spytał chłodno. Oczy Yennefer zapłonęły fioletem.

— Nie próbuj robić ze mnie idiotki. Sądziłeś, że nie wiem o niej i o tobie?

— Jeżeli o to chodzi…

— Właśnie o to — ucięła. - Nie rób głupich min i powstrzymaj się od komentarzy. A nade wszystko nie próbuj kłamać. Znam Triss dłużej niż ciebie, lubimy się, rozumiemy świetnie i zawsze będziemy rozumieć, niezależnie od różnych drobnych… incydentów. A teraz wydało mi się, że ma trochę wątpliwości. Rozwiałam je więc i to wszystko. Nie wracajmy do tego.

Nie zamierzał. Yennefer odgarnęła loki z policzka.

— Zostawiam cię teraz na chwilę, muszę porozmawiać z Tissaią i Franceską. Zjedz jeszcze coś, bo w brzuchu ci kruczy. I bądź czujny. Kilka osób z pewnością cię zaczepi. Nie daj się zjeść w kaszy i nie zepsuj mi reputacji.

— Bądź spokojna.

— Geralt?

— Słucham.

— Niedawno wyraziłeś pragnienie pocałowania mnie, tu, przy wszystkich. To nadal aktualne?

— Nadal.

— Postaraj się nie rozmazać mi pomadki.

Zerknął na zgromadzonych kątem oka. Obserwowali pocałunek, ale nienatrętnie. Filippa Eilhart, stojąca nie opodal z grupą młodych czarodziejów, mrugnęła do niego i udała, że bije brawo.

Yennefer oderwała usta od jego ust, westchnęła głęboko.

— Mała rzecz, a cieszy — mruknęła. - No, idę. Wkrótce wrócę. A później, po bankiecie… Hmmm…

— Słucham?

— Nie jedz niczego z czosnkiem, proszę.

Gdy odeszła, wiedźmin porzucił konwenanse, rozpiął dublet, wypił oba puchary i na serio spróbował zająć się jedzeniem. Nic z tego nie wyszło.

— Geralt.

— Panie hrabio.

— Nie tytułuj mnie — skrzywił się Dijkstra. - Nie jestem żadnym hrabią. Vizimir nakazał mi się tak przedstawiać, by nie drażnić dworaków i magików moim chamskim rodowodem. No, jak ci idzie imponowanie suknią i figurą? I udawanie, że dobrze się bawisz?

— Nie muszę udawać. Nie jestem tu służbowo.

— To ciekawe — uśmiechnął się szpieg. - Ale to potwierdza ogólną opinię, zgodnie z którą jesteś niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Bo wszyscy inni są tu służbowo.

— Tego się właśnie obawiałem — Geralt też uznał za celowe się uśmiechnąć. - Czułem, że będę tu jedyny w moim rodzaju. Tb znaczy nie na miejscu.

Szpieg zlustrował okoliczne półmiski, z jednego podniósł i schrupał duży zielony strąk nie znanej Geraltowi rośliny.

— Przy okazji — powiedział — dziękuję ci za braci Micheletów. Sporo ludzi w Redanii odetchnęło z ulgą, gdy zarąbałeś wszystkich czterech w oxenfurckim porcie. Tęgo się uśmiałem, gdy wezwany do śledztwa medyk z uniwersytetu, obejrzawszy rany, twierdził, że ktoś używał kosy osadzonej na sztorc.

Geralt nie skomentował. Dijkstra włożył do ust drugi strąk.

— Szkoda — ciągnął, żując — że po ich ukatrupieniu nie zgłosiłeś się do burmistrza. Była nagroda za żywych lub martwych. Niemała.

— Za dużo kłopotów z zeznaniem podatkowym — wiedźmin również zdecydował się na zielony strąk, który jednak smakował jak namydlony seler. - Poza tym musiałem wtedy pilnie wyjechać, bo… Ale ja cię chyba nudzę, Dijkstra, przecież ty i tak wszystko wiesz.

— Gdzieżby tam — uśmiechnął się szpieg. - Wszystkiego nie wiem. Bo i skądby?

— Z relacji Filippy Eilhart, żeby daleko nie szukać.

— Relacje, opowieści, plotki. Ja muszę ich wysłuchiwać, taki mam zawód. Ale mój zawód zmusza mnie jednocześnie do przesiewania ich przez bardzo gęste sito. Ostatnio, wystaw sobie, doszły mnie słuchy, że ktoś zarąbał osławionego Profesora i jego dwóch kamratów. Zdarzyło się to pod zajazdem w Anchor. Ten, kto tego dokonał, też zbyt się spieszył, by odebrać nagrodę.

Geralt wzruszył ramionami.

— Plotki. Przesiej je przez gęste sito, zobaczysz, co zostanie.

— Nie muszę. Wiem, co zostanie. Najczęściej tym czymś jest próba celowej dezinformacji. Aha, jeśli już jesteśmy przy dezinformacji, jak się miewa mała Cirilla, biedna, chorowita dziewczynka, tak podatna na dyfteryt? Zdrowa aby?

— Poniechaj, Dijkstra — odrzekł zimno wiedźmin, patrząc prosto w oczy szpiega. - Wiem, że jesteś tu służbowo, ale nie popadaj w nadgorliwość.

Szpieg zarechotał. Dwie przechodzące obok czarodziejki spojrzały na nich ze zdziwieniem. I zaciekawieniem.

— Król Vizimir — powiedział Dijkstra, skończywszy rechotać — płaci mi ekstra premię od każdej rozszyfrowanej tajemnicy. Nadgorliwość zapewnia mi godziwy byt. Uśmiejesz się, ale ja mam żonę i dzieci.

— Nie widzę w tym nic śmiesznego. Pracuj więc na byt żony i dzieci, ale nie moim kosztem, jeśli mogę prosić. Na tej sali, jak mi się zdaje, nie brakuje tajemnic i zagadek.

— Wręcz przeciwnie. Cała Aretuza to jedna wielka zagadka. Zauważyłeś to zapewne? Coś tu wisi w powietrzu, Geralt. Dla wyjaśnienia dodam, że nie chodzi o kandelabry.

— Nie rozumiem.

— W to wierzę. Bo i ja nie rozumiem. A bardzo chciałbym zrozumieć. A ty nie chciałbyś? Ach, przepraszam. Przecież ty i tak zapewne wszystko wiesz. Z relacji uroczej Yennefer z Yengerbergu, żeby daleko nie szukać. Pomyśleć tylko, że były czasy, kiedy i mnie zdarzało się dowiedzieć tego czy owego od uroczej Yennefer. Ach, gdzież są niedgysiejsze śniegi?

— Doprawdy nie wiem; o co ci chodzi, Dijkstra. Mógłbyś precyzyjniej wyrażać myśli? Spróbuj. Pod warunkiem, że to nie będzie służbowo. Wybacz, ale nie zamierzam pracować na twoje ekstra premie.

— Sądzisz, że próbuję cię niecnie podejść? - skrzywił się szpieg. - Wyciągnąć podstępem informacje? Krzywdzisz mnie, Geralt. Mnie po prostu ciekawi, czy obserwujesz na tej sali te same prawidłowości, które mnie rzucają się w oczy.

— A cóż takiego ci się rzuca?

— Nie dziwi cię pełna absencja koronowanych głów, jaką bez trudu można zaobserwować na tym zjeździe?

— Ani trochę nie dziwi — Geraltowi wreszcie udało się nadziać marynowaną oliwkę na wykałaczkę. - Królowie wolą zapewne tradycyjne uczty, przy stole, pod który nad ranem można się wdzięcznie osunąć. Ponadto…

— Co ponadto? — Dijkstra włożył do ust cztery oliwki, które bez żenady wyciągnął z patery palcami.

— Ponadto — wiedźmin spojrzał na wędrujący po sali tłumek — królom nie chciało się fatygować. Przysłali w zastępstwie armię szpiegów. Tych z konfraterni i tych spoza niej. Pewnie po to, by wyszpiegowali, co tu wisi w powietrzu.

Dijkstra wypluł na stół pestki oliwek, zdjął ze srebrnej podstaweczki długi widelec i zaczął nim grzebać w głębokiej kryształowej salaterce.

— A Vilgefortz — powiedział, nie przerywając grzebania — zadbał o to, by żadnego szpiega tu nie zabrakło. Ma wszystkich królewskich szpiegów w jednym garnku. Po co Vilgefortzowi wszyscy królewscy szpiedzy w jednym garnku, wiedźminie?