— Tak?

- Że nie znam cię tak długo jak Jaskier, tak długo, żeby móc wiedzieć i pamiętać o twoich urodzinach. Żeby móc dawać ci prezenty i sprawiać ci radość. Żeby móc… nazywać cię Pacynką.

Zbliżyła się i nagle zarzuciła mu ręce na szyję. Zręcznie i szybko uprzedził jej ruch, umknął przed jej ustami, pocałował chłodno w policzek, obejmując ją zdrową ręką, niezręcznie, z rezerwą, delikatnie. Czuł, jak dziewczyna sztywnieje i cofa się powoli, ale tylko na długość rąk, wciąż spoczywających na jego ramionach. Wiedział, na co czeka, ale nie zrobił tego. Nie przyciągnął jej do siebie.

Essi puściła go, odwróciła się w stronę uchylonego, brudnego okienka.

— Oczywiście — powiedziała nagle. - Ledwie mnie znasz. Zapomniałam, że ty ledwie mnie znasz…

— Essi — rzekł po chwili milczenia. - Ja…

— Ja też ledwie cię znam — wybuchnęła, przerywając mu. - I co z tego? Kocham cię. Nic na to nie mogę poradzić. Nic.

— Essi!

— Tak. Kocham cię, Geralt. Jest mi wszystko jedno, co pomyślisz. Kocham cię od momentu, w którym cię zobaczyłam, tam, na zaręczynowym przyjęciu…

Zamilkła, opuściła głowę.

Stała przed nim, a Geralt żałował, że to ona, a nie rybiooki z szablą ukrytą pod wodą. Z rybiookim miał szansę. Z nią nie.

— Nic nie mówisz — stwierdziła fakt. - Nic, ani słowa. Jestem zmęczony, pomyślał, i cholernie słaby. Muszę usiąść, ćmi mi się w oczach, straciłem trochę krwi i nic nie jadłem… Muszę usiąść. Przeklęta izdebka, pomyślał, oby spłonęła w czasie najbliższej burzy, trafiona piorunem. Przeklęty brak mebli, dwóch głupich krzeseł i stołu, który dzieli, przez który tak łatwo i bezpiecznie się rozmawia, można nawet trzymać się za ręce. A ja muszę usiąść na sienniku, muszę poprosić ją, by usiadła przy mnie. A wypchany grochowinami siennik jest niebezpieczny, stamtąd nie można się niekiedy wywinąć, wykonać uniku…

— Usiądź przy mnie, Essi.

Usiadła. Z ociąganiem. Taktownie. Daleko. Za blisko.

— Kiedy się dowiedziałam — szepnęła, przerywając długie milczenie — gdy usłyszałam, że Jaskier przywlókł cię, pokrwawionego, wybiegłam z domu jak szalona, gnałam na oślep, na nic nie zwracając uwagi. I wtedy… Wiesz, o czym pomyślałam? Że to magia, że rzuciłeś na mnie urok, potajemnie, zdradziecko oczarowałeś mnie, zauroczyłeś Znakiem, twoim wilczym medalionem, złym okiem. Tak pomyślałam, ale nie zatrzymałam się, biegłam dalej, bo zrozumiałam, że pragnę… pragnę znaleźć się w twojej mocy. A rzeczywistość okazała się straszniejsza. Nie rzuciłeś na mnie uroku, nie użyłeś żadnych czarów. Dlaczego, Geralt? Dlaczego mnie nie zauroczyłeś?

Milczał.

— Gdyby to była magia — podjęła — wszystko byłoby takie proste i łatwe. Uległabym twojej mocy i byłabym szczęśliwa. Atak… Muszę… Nie wiem, co się ze mną dzieje…

Do diabła, pomyślał, jeśli Yennefer, gdy jest ze mną, czuje się jak ja teraz, to współczuję jej. I nigdy nie będę się już dziwił. Nigdy nie będę już nienawidził jej… Nigdy.

Bo może Yennefer czuje to, co ja teraz, czuje dogłębną pewność, że oto powinienem spełnić to, co jest niemożliwe do spełnienia, jeszcze bardziej niemożliwe do spełnienia niż związek Aglovala z Sh'eenaz. Pewność, że nie wystarczyłoby tu trochę poświęcenia, że trzeba by poświęcić wszystko, a i to nie wiadomo, czy wystarczyłoby. Nie, nie będę już nienawidził Yennefer za to, że nie może i nie chce dać mi więcej, niż trochę poświęcenia. Teraz wiem, że trochę poświęcenia to ogromnie dużo.

— Geralt — jęknęła Oczko, wciągając głowę w ramiona. - Tak bardzo mi wstyd. Wstydzę się tego, co czuję, tego, co jest jak jakaś przeklęta niemoc, jak zimnica, jak krótki oddech…

Milczał.

— Myślałam zawsze, że to piękny i wzniosły stan ducha, szlachetny i godny, nawet, jeżeli unieszczęśliwia. Przecież tyle ballad ułożyłam o czymś takim. A to jest organiczne, Geralt, podle i przejmująco organiczne. Tak może się czuć ktoś chory, ktoś, kto wypił truciznę. Bo tak, jak ktoś, kto wypił truciznę, jest się gotowym na wszystko w zamian za odtrutkę. Na wszystko. Nawet na poniżenie.

— Essi. Proszę cię…

— Tak. Czuję się poniżona, poniżona tym, że wszystko ci wyznałam, zapominając o godności, która każe cierpieć w milczeniu. Tym, ze moim wyznaniem wprawiłam cię w zakłopotanie. Czuję się poniżona tym, że jesteś zakłopotany. Ale ja nie mogłam inaczej. Jestem bezsilna. Zdana na łaskę, jak ktoś złożony chorobą. Zawsze bałam się choroby, momentu, w którym będę słaba, bezsilna, bezradna i samotna. Zawsze bałam się choroby, zawsze wierzyłam, że choroba byłaby najgorszym, co mogłoby mnie spotkać…

Milczał.

— Wiem — jęknęła znowu. - Wiem, że powinnam być ci wdzięczna, że… że nie wykorzystujesz sytuacji. Ale nie jestem ci wdzięczna. I tego też się wstydzę. Bo ja nienawidzę tego twojego milczenia, tych twoich przerażonych oczu. Nienawidzę cię. Za to, że milczysz. Za to, że nie kłamiesz, że nie… I jej też nienawidzę, tej twojej czarodziejki, chętnie pchnęła bym ją nożem za to, że… Nienawidzę jej. Każ mi wyjść, Geralt. Rozkaż mi, bym stąd wyszła. Bo sama, z własnej woli, nie mogę, a chcę stąd wyjść, pójść do miasta, do oberży… Chcę zemścić się na tobie za mój wstyd, za poniżenie, chcę znaleźć pierwszego lepszego…

Psiakrew, pomyślał, słysząc, jak jej głos opada niby szmaciana piłeczka tocząca się po schodach. Rozpłacze się, pomyślał, nie ma dwóch zdań, rozpłacze się. Co robić, cholera, co robić?

Skurczone ramiona Essi zadrgały silnie. Dziewczyna odwróciła głowę i zaczęła płakać, cichym, przerażająco spokojnym, nie wstrzymywanym płaczem.

Niczego nie czuję, stwierdził ze zgrozą, niczego, najmniejszego wzruszenia. To, że teraz obejmę jej plecy, to gest rozmyślny, wyważony, nie spontaniczny. Obejmę ją, bo czuję, że tak trzeba, nie dlatego, że pragnę. Niczego nie czuję.

Gdy objął ją, natychmiast przestała płakać, otarła łzy, mocno potrząsając głową i odwracając się tak, by nie mógł widzieć jej twarzy. A potem przywarła do niego silnie, wciskając głowę w pierś.

Trochę poświęcenia, pomyślał, tylko trochę poświęcenia. To ją przecież uspokoi, uścisk, pocałunek, spokojne pieszczoty… Ona nie chce więcej. A nawet, gdyby chciała, to co? Trochę poświęcenia, bardzo mało poświęcenia, przecież jest piękna i warta… Gdyby chciała więcej… To ją uspokoi. Cichy, spokojny, delikatny akt miłosny. A ja… Mnie przecież jest wszystko jedno, bo Essi pachnie werbeną, nie bzem i agrestem, nie ma chłodnej, elektryzującej skóry, włosy Essi nie są czarnym tornadem lśniących loków, oczy Essi są piękne, miękkie, ciepłe i modre, nie płoną zimnym, beznamiętnym, głębokim fioletem. Essi uśnie potem, odwróci głowę, otworzy lekko usta, Essi nie uśmiechnie się z tryumfem. Bo Essi…

Essi nie jest Yennefer.

I dlatego nie mogę. Nie mogę zdobyć się na te trochę poświęcenia.

— Proszę cię, Essi, nie płacz.

— Nie będę — odsunęła się od niego bardzo powoli. - Nie będę. Rozumiem. Nie może być inaczej.

Milczeli, siedząc obok siebie na wypchanym grochowinami sienniku. Zbliżał się wieczór.

— Geralt — powiedziała nagle, a głos jej drżał. - A może… Może byłoby tak… jak z tym małżem, z tym dziwnym prezentem? Może jednak odnaleźlibyśmy perłę? Później? Po jakimś czasie?

— Widzę tę perłę — powiedział z wysiłkiem. - Oprawioną w srebro, w srebrny kwiatuszek o misternych płatkach. Widzę ją na twojej szyi, na srebrnym łańcuszku, noszoną tak, jak ja noszę mój medalion. To będzie twój talizman, Essi. Talizman, który uchroni cię przed każdym złem.

— Mój talizman — powtórzyła, opuszczając głowę. - Moja perła, którą oprawię w srebro, z którą nigdy się nie rozstanę. Mój klejnot, który dostałam zamiast… Czy taki talizman może przynieść szczęście?

— Tak, Essi. Bądź pewna.

— Czy mogę posiedzieć tu jeszcze? Z tobą?

— Możesz.

Zbliżał się zmierzch i zapadał zmrok, a oni siedzieli na wypchanym grochowinami sienniku, w izdebce na stryszku, w której nie było mebli, w której był tylko ceber i nie zapalona świeczka na podłodze, w kałużce zastygłego wosku.

Siedzieli, w zupełnym milczeniu, w ciszy, bardzo długo. A potem przyszedł Jaskier. Słyszeli, jak nadchodzi, brzdąka na lutni i podśpiewuje. Jaskier wszedł, zobaczył ich i nie powiedział nic, ani jednego słowa. Essi, również milcząc, wstała i wyszła, nie patrząc na nich.

Jaskier nie powiedział ani słowa. Ale wiedźmin widział w jego oczach słowa, które nie padły.

VIII

— Rozumna rasa — powtórzył w zamyśleniu Agloval, opierając łokieć na poręczy krzesła, a podbródek na pięści. - Podwodna cywilizacja. Ryboludy żyjące na dnie morza. Schody, prowadzące w głębinę. Geralt, ty mnie masz za cholernie łatwowiernego księcia.

Oczko, stojąca obok Jaskra, prychnęła gniewnie. Jaskier z niedowierzaniem pokręcił głową. Geralt nie przejął się wcale.

— Jest mi obojętne — rzekł cicho — czy mi uwierzysz, czy nie. Moim obowiązkiem jest jednak uprzedzić cię. Łódź, która zbliży się do Smoczych Kłów, lub ludzie, którzy się tam pojawią w czasie odpływu, narażeni są na ryzyko. Śmiertelne ryzyko. Chcesz sprawdzić, czy to prawda, chcesz ryzykować, twoja sprawa. Ja po prostu uprzedzam.

— Ha — odezwał się nagle włodarz Zelest, siedzący za Aglovalem we wnęce okiennej. - Jeżeli to potwory jako elfy czy inne gobliny, to nie straszne nam one. Balim się, że to coś gorszego, a, strzeżcie bogowie, zaczarowanego. Z tego, co wiedźmin prawi, to takie jakby morskie topce pławuny. Są sposoby na topce. Obiło mi się o uszy, że jeden czarodziej w mig poradził sobie z topcami na jeziorze Mokva. Wlał w wodę baryłkę magicznego filtru i było po zasranych topcach. Śladu nie zostało.

— Prawda — odezwał się milczący dotąd Drouhard. - Śladu nie zostało. Również po leszczach, szczupakach, rakach i szczeżujach. Wygniła nawet moczarka na dnie i uschły olszyny na brzegach.

— Kapitalnie — rzekł drwiąco Agloval. - Dzięki za wspaniałą sugestię, Zelest. Masz ich może więcej?

— No, niby prawda — włodarz poczerwieniał silnie. - Magik przegiął różdżkę ociupinkę, krzynkę bardzo się rozmachał. Ale i bez magików możem sobie poradzić, książę. Powiada wiedźmin, że walczyć z onymi potworami można i ubić je też można. Tedy wojna, panie. Jak dawniej. Nie nowina nam, nie? Żyły w górach bobołaki, gdzie one teraz? Po lasach kołaczą się jeszcze dzikie elfy i dziwożony, ale i z tymi koniec będzie niebawem. Wywalczym co nasze. Jako dziadowie nasi…