Cykada obrócił się w błocie, uniósł się, wspinając na łokciach, zabełkotał, charknął, wypluł coś białego wraz ze sporą ilością czerwiem. Przechodząc obok Geralt od niechcenia kopnął go w policzek, druzgocąc kość jarzmową, ponownie wchlapując w kałużę.

Poszedł dalej, nie oglądając się.

Istredd już był przy studni, stał tam, oparty o cembrowinę, o drewnianą, zazielenioną mchem obudowę kołowrotu. U pasa miał miecz. Piękny, lekki, tergański miecz z półzamkniętą gardą, opierający się okutym końcem pochwy o lśniącą cholewę jeździeckiego buta. Na ramieniu czarodzieja siedział nastroszony, czarny ptak.

Pustułka.

— Jesteś, wiedźminie — Istredd podstawił pustułce urękawiczoną rękę, delikatnie i ostrożnie posadził ptaka na daszku nad studnią.

— Jestem, Istredd.

— Nie sądziłem, ze przyjdziesz. Myślałem, ze wyjechałeś.

— Nie wyjechałem.

Czarodziej zaśmiał się swobodnie i głośno, odrzucając głowę do tyłu.

— Chciała nas… chciała nas ocalić — powiedział. - Obu. Nic z tego, Geralt. Skrzyżujmy ostrza. Musi zostać jeden.

— Zamierzasz walczyć mieczem?

— To cię dziwi? Przecież i ty zamierzasz walczyć mieczem. Dalej, stawaj.

— Dlaczego, Istredd? Dlaczego mieczem, a nie magią? Czarodziej pobladł, usta drgnęły mu nerwowo.

— Stawaj, mówię! - krzyknął. - Nie czas na pytania, czas pytań minął! Teraz jest czas czynów!

— Chcę wiedzieć — powiedział powoli Geralt. - Chcę wiedzieć, dlaczego miecz. Chcę wiedzieć, skąd i dlaczego znalazła się u ciebie ta czarna pustułka. Mam prawo to wiedzieć. Mam prawo do prawdy, Istredd.

— Do prawdy? — powtórzył gorzko czarodziej. - Ano, może i masz. Tak, może i masz. Nasze prawa są równe. Pustułka, pytasz? Przyleciała o świcie, mokra od deszczu. Przyniosła list. Króciutki, znam go na pamięć. "Żegnam, Val. Wybacz mi. Są dary, których nie wolno przyjmować, a nie ma we mnie niczego, czym mogłabym ci się odwdzięczyć. I to jest prawda, Val. Prawda jest okruchem lodu". No, Geralt? Zadowoliłem cię? Skorzystałeś ze swojego prawa?

Wiedźmin powoli kiwnął głową.

— Dobrze — rzekł Istredd. - Teraz ja skorzystam z mojego. Bo ja nie przyjmuję tego listu do wiadomości. Ja nie mogę bez niej… Wolę już… Stawaj, do diabła!

Zgarbił się i wyciągnął miecz szybkim, zwinnym ruchem, świadczącym o wprawie. Pustułka zaskrzeczała.

Wiedźmin stał nieruchomo, z opuszczonymi wzdłuż boków rękami.

— Na co czekasz? — szczeknął czarodziej. Geralt powoli uniósł głowę, popatrzył na niego przez chwilę, potem odwrócił się na pięcie.

— Nie, Istredd — powiedział cicho. - Żegnaj.

— Co to ma znaczyć, do cholery? Geralt zatrzymał się.

— Istredd — rzucił przez ramię. - Nie wciągaj w to innych. Jeżeli musisz, to powieś się w stajni na lejcach.

— Geralt! — krzyknął czarodziej, a głos załamał mu się nagle, uderzył ucho fałszywą, złą nutą. - Ja nie zrezygnuję! Nie ucieknie przede mną! Pojadę za nią do Venger-bergu, pojadę za nią na koniec świata, odnajdę ją! Nie zrezygnuję z niej nigdy! Wiedz o tym!

- Żegnaj, Istredd.

Odszedł w zaułek, nie odwracając się już ani razu. Szedł, nie zwracając uwagi na ludzi, szybko schodzących mu z drogi, na zatrzaskiwane pospiesznie drzwi i okiennice. Nie zauważał nikogo i niczego.

Myślał o liście, który czeka na niego w oberży.

Przyspieszył kroku. Wiedział, że na wezgłowiu łóżka czeka na niego mokra od deszczu, czarna pustułka, trzymająca list w zakrzywionym dziobie. Chciał jak najprędzej przeczytać ten list.

Chociaż znał jego treść.