Изменить стиль страницы

Potem, gdy w obręb swoich zainteresowań włączyła turnieje tenisowe, stało się to finezyjniejsze, co innego jednak cykl malunków zatytułowanych „Wybory miss Polonia", co innego „Wieczorowe kreacje Rolanda Garrosa". Tak. Taką mam szczegółową wiedzę o przyszłej malarce Esmeraldzie Dorsz. Mam rzecz bez mała jeszcze cenniejszą, mam, jak już wspomniałem, rękopis jej listu, który wysłała do mnie latem 90 roku z obozu w Stromej. Powtarzam, jak na czternastolatkę, a nawet jak na piętnastolatkę, bo Esmeralda była od nas o rok starsza, rok później z powodu choroby poszła do szkoły, podobno jak miała siedem lat, okropnie, na granicy śmierci, chorowała, nigdy nie dowiedzieliśmy się na co, chodziły plotki, że opony mózgowe, ale pewności nie ma, więc nawet jak na piętnastolatkę, a nawet jak na wybitnie i wszechstronnie utalentowaną piętnastolatkę, jest to list zdumiewający. Przypuszczam, że piekielne męki i udręki, których zaznała w katolickim łagrze, musiały wyostrzyć jej spostrzegawczość i uskrzydlić pióro. Patryku, nie wiem, jak się tu znalazłam i dlaczego tu przyjechałam. Horror zaczął się natychmiast po przyjeździe, a jak wiesz, przyjechałam tu prosto znad morza, gdzie byłam ze starymi, co też wydawało mi się horrorem, a teraz wiem, że było sielanką. Więc najpierw z Gdyni do Warszawy, co jakoś przeszło i nawet czekanie na Dworcu Centralnym na nocny do Zakopanego było miłe, bo byłam umówiona z Nicoll Bażanowską, która lipiec spędzała u ciotki w Podkowie Leśnej i też nie wracała do Granatowych Gór, a prosto tu. Osobowy bez miejscówek (zwany rzeźnią) jechał do Zakopanego dziewięć godzin, jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, że w taki sposób żegnamy się z normalnym światem. Potem pekaesem do Stromej, potem z plecakami na sporą górę, bo w górnej części wsi jest obóz. Na miejscu, natychmiast po zakwaterowaniu, zagnano nas na co najmniej dwugodzinną modlitwę wieczorną – byłyśmy bliskie zejścia ze zmęczenia i wściekłości. Przez całą pierwszą noc na serio kombinowałyśmy, jak stąd uciec – dzwonić po starych, żeby ratowali? Niemożliwe. Tu nigdzie nie ma telefonu, a nawet jakby był albo jak jest gdzieś ukryty, to i tak nie pozwolą skorzystać, bo tu w ogóle niczego nie wolno. Zero telefonu, zero radia, nie mówiąc o telewizji, zakaz używania walkmana, żadnego kiosku, do jedynego mieszczącego się na dole wsi sklepu nie wolno schodzić, na pocztę też, ten list – tak jak cała obozowa korespondencja – wysłany zostanie odgórnie. Oprócz mnie i Nicoll w naszym pokoju mieszka jeszcze 8 dziewczyn plus drużynowa. Każdy pokój stanowi osobną drużynę, ale wszystko jest tak zorganizowane, że kontakt pomiędzy drużynami jest zerowy. Z miejscowymi też zero kontaktu, bo tu na górze ich nie ma. Przypuszczalnie na dole toczy się jakieś życie, ale tu jest tylko kilka drewnianych domów wzdłuż drogi, z czego trzy zajęte przez nas. Jeden mieszkalny, jeden przeznaczony na dom modlitw i jeden na samotnię. Dom, w którym mieszkamy, nazywa się Synaj, drugi Tabor, trzeci Karmel. Stroma nazywa się Betanią, nie ma kolacji, tylko jest agapa, nie jadamy w stołówce, tylko w refektarzu. Na agapę często jest biały salceson plus odgórnie słodzona sikowata herbata. Jeśli naprawdę interesujesz się moim życiem, to może pamiętasz, że moja mama napisała mi do naszej szkolnej stołówki zwolnienie z jedzenia krupniku, mielonego i wątróbki, tu jakiekolwiek tłumaczenia czy zwolnienią nie wchodzą w grę, pozostaje powstrzymywanie pawia. W każdym razie biały salceson jedzony w upał, a przyrządzany przez naszych kolegów o piątej rano, to jest, Patryku, golgota skrzyżowana z Katyniem, o którym często opowiada ksiądz JVIarek. O Golgocie rozwodzą się pozostali dwaj. W sumie jest ich trzech. Marek, Robert i Kazimierz. (List piszę codziennie po kawałku, bo tak mi łatwiej i lżej). Najśmieszniejsze jest dla mnie to, że cała ta trójka, oni wszyscy, ci księża – i ksiądz Marek na luzie, który gra z chłopakami w kosza, podpala, jak przełożeństwo nie widzi, papierosy, często zajeżdża od niego winem, niekoniecznie mszalnym i wie, w którym miejscu zdania pasuje wyrażenie kurde balans; i ksiądz Robert z nieprzerwanym pąsem na brzoskwiniowym obliczu, za słodki w mowie i za miękki w ruchach, wiesz, o co chodzi, choć oczywiście nie chodzi o radykalne rozwiązanie, jakie przyjęli chłopcy, którzy mówią o nim per Robercica i omal tak się do niego nie zwracają; i ksiądz Kazimierz, który mówi wyłącznie o istocie Boga, kiczowatości naocznych wyobrażeń zaświatów i boskich atrybutach nieopisywalnych w ludzkim języku – no, faktycznie nieopisany jest jego język, a jeszcze dochodzą liczne nazwiska filozofów i teologów i tytuły ich dzieł, których oko nie widziało, ucho nie słyszało, otóż oni wszyscy, ci czcigodni kapłani, a też miejscowy klecha, szaleniec, którego po przywdzianiu szat i wstąpieniu na kazalnicę ogarnia szał inkwizytorski i gromko opierdala stadko swych zastraszonych owieczek, otóż oni wszyscy są w jakiejś mierze ofiarami Papieża. Próbują go naśladować. Próbują nim być. Chcą nim być. Ksiądz Marek tysiąc razy pokazuje swoje z Ojcem Świętym zdjęcie, do którego dodaje fonię, czyli prawie bezbłędnie podrobiony papieski głos: Niech Bóg błogosławi, księże Marku.

Wszyscy usiłują mówić jak Papież, podobne przybierać pozy, podobnie żartować. Są jego żałosnymi parodiami i karykaturami i – wiem, że to właśnie jest najśmieszniejsze i najstraszniejsze, ale to widać gołym okiem – oni, kurwa, wszyscy, łącznie z miejscowym szaleńcem, który ma już siedemdziesiątkę, a może nawet po, oni wszyscy marzą, że zostaną papieżami. Rozumiesz, oni wszyscy w cichości ducha wyobrażają sobie, że po pontyfikacie Wojtyły nastanie następny polski papież, a potem następny i jeszcze następny, że będzie cała seria polskich papieży, że odtąd wszyscy następni papieże będą Polakami i oni prędzej czy później się na tę watykańską posadę załapią. No nie wiem. W każdym razie kiedyś ksiądz Marek, najwyraźniej łyknąwszy większe małe co nieco niż zwykle, opowiedział nam dowcip o tym, co odpowiedział Pan Bóg, zapytany, kiedy będzie następny polski papież? Nie za mojego życia – odpowiedział Pan Bóg. Nie uwierzysz, ale on, ksiądz Marek, nie Pan Bóg – jak to opowiedział, rozbeczał się jakimś potwornym histerycznym dziecięcopijackim płaczem. Niby jakoś dawał do zrozumienia, że płacze z powodu, że już nigdy żaden nasz rodak nie zasiądzie na Stolicy Piętrowej, ale przecież wiedzieliśmy, w każdym razie ja wiedziałam, że płacze z tego powodu, że jemu się nie uda. No nic, pobeczał, pobeczał i łzy otarł. W końcu wszystko w rękach Najwyższego. Może zmieni zdanie. Na dziś przerywam, rano trzeba wcześnie wstać, o 6.00 jutrznia.

Tak to wygląda: 6.00 – jutrznia. 7.00 – śniadanie. 8. 00 – msza święta w kościele na dole we wsi odprawiana przez miejscowego szaleńca, potem do południa zajęcia w grupach polegające na czytaniu i omawianiu fragmentów Pisma Świętego oraz dyskusje na tematy takie, jak np. „Godność osoby", „Powołanie do czystości na każdym etapie życia" czy też „Po co Jezus powołał mnie do życia". Potem obiad, spotkanie z diakonem, który komentuje temat rozważań, druga część zajęć, modlitwa wieczorna, nocne czuwanie (za każdym razem w jakiejś intencji), sen. Rozumiesz, Patryku, bez przerwy jest się w grupie i bez przerwy coś się robi. Ani chwili czasu wolnego. Nicoll umiera, ja klnę. Moim zdaniem klnę wybitnie, twórczo i bardzo ohydnie. Czerpię z tego energię, by móc potem zaśpiewać kolejną oazową piosenkję w rodzaju „Jezus kocha cię". Cała twórczość tutejsza, modlitwy na każdą okazję, wyznania wiary, a zwłaszcza piosenki, to jest osobna Golgota i osobny Katyń. Ja oczywiście nie oczekiwałam, że będziemy tu nucić Ride the wild wind, ale ten pierdolony optymizm, ta jebana miłość bliźniego, te francowate trzy akordy – zabijają. Poza przeklinaniem siłę daje nam lektura. Nicoll czyta w koło „Hobbita", ja „Hotel New Hampshire". Scena seksu z niedźwiedziem pozwała odpowiednio ustawić optykę. Jeśli o te sprawy idzie, to oczywiście obyczaje są tu surowe. Obowiązuje ścisła segregacja płciowa, nie wolno chodzić w szortach, co więcej – na mszę dziewczyny muszą chodzić w spódnicach. Chodzę więc na mszę w spódnicy i czuję się za kogoś przebrana. W końcu gapisz się na mnie od lat, więc wiesz, że od początku szkoły spódnica to jest dla mnie strój nieistniejący. Tyle, Patryku. Mam nadzieję niedługo wyjść na wolność i mam nadzieję, że niedługo znów będziesz się na mnie gapił. Pozdrawiam. Es.

Natychmiast wyobraziłem sobie mój papieski helikopter lądujący w samym środku młodzieżowego obozu rekolekcyjnego w Stromej. W pierwszej chwili byłem pewien, że natychmiast zacznę surowo karać duchowych i świeckich odpowiedzialnych za szerzenie klerykalnego faszyzmu, ale lepiej nie; nikogo nie karzę, niczego nie daję znać po sobie, spokojniutko wysiadam z helikoptera i skrupulatnie wizytuję. Niby się przechadzam, ale wszędzie zaglądam! Niby neutralnie rozmawiam, ale tylko o jednym mówię! Niby ogólne uwagi daję, ale o wszystko pytam! A jak tam z odżywianiem? A za tłusto nie jadają? A za słodko? A za obficie? A na przykład na śniadanie co młodzi katolicy jedzą? A na obiad? A na kolację? No dobrze – kolację darujmy sobie. A o której pobudka? A potem co robią? A przedpołudniem? A popołudniem? A czasu wolnego ile mają? A ilu ich jest? A chłopców? A dziewcząt? A jakieś niepokoje związane z wiekiem bywają? A nieskromnego przyodziewku nie przyodziewają? A chłopcy w krótkich spodniach chodzą? A dziewczynki w krótkich spódnicach chodzą? A plażować chodzą? A w siatkówkę grać chodzą? A rzeczy świeckie ich uwagi nie odciągają? A przez telefon nie zbytkują? A ile radia słuchają? A ile telewizji oglądają? A ile gazet czytają? A na walkmanach jakich kaset przeważnie słuchają? A Roxette słuchają? A Depeche Modę słuchają? A Pauli Abdul słuchają? A same, co nasze katolickie ptaszki śpiewają? A dobrze! A dobrze! A bardzo niedobrze! – ryknąłbym nagle na papieskich pochwał pewny świecki i duchowny personel obozu. A bardzo niedobrze, księże Marku, księże Robercie i księże Kazimierzu!

Bardzo niedobrze – powtórzyłbym już spokojniejszym głosem i przebiegłą maskę papieża pierdoły, papieża Pimki precz bym odrzucił i surowo, stanowczo, ale spokojnie nakazałbym, co następuje: Ja papież, Ojciec Święty, następca świętego Piotra, biskup Rzymu nakazuję, aby odtąd na śniadanie płatki musli, ser, wędlina i świeże bułki podawane były. I nakazuję, aby nie było żadnych faryzejskich ograniczeń w stroju, co specjalnie młodych katoliczek tyczy, które, jeśli pragną, niechaj chodzą nawet w mini. Tak nakazuję, albowiem mini podoba się Panu.