Изменить стиль страницы

Czas Florentynki

W Wielką Sobotę Florentynka wybrała się z jednym ze swoich psów do kościoła, żeby poświęcić jedzenie. Włożyła do koszyka słoik mleka, które żywiło ją i jej psów, bo tylko to miała w domu. Przykryła słoik świeżymi liśćmi chrzanu i barwinkiem.

W Jeszkotlach koszyki ze święconką stawia się na bocznym ołtarzu Matki Boskiej Jeszkotlowskiej. To kobieta powinna zajmować się jedzeniem – zarówno jego przyrządzaniem, jak i błogosławieniem. Bóg-mężczyzna ma ważniejsze sprawy na głowie: wojny, kataklizmy, podboje, dalekie wyprawy… Kobiety zajmują się jedzeniem.

Ludzie nieśli więc koszyki pod boczny ołtarz Matki Boskiej Jeszkotlowskiej i czekali w ławkach na księdza z kropidłem. Każdy siedział z dala od drugiego i w milczeniu, bo kościół w Wielką Sobotę jest ciemny i głuchy jak jaskinia, jak betonowy schron przeciwlotniczy, jak grobowiec zamordowanego Syna Bożego.

Florentynka podeszła do bocznego ołtarza ze swoim psem, który miał na imię Kozioł. Postawiła swój koszyk między innymi koszykami. W innych była kiełbasa, ciasto, chrzan ze śmietaną, kolorowe pisanki i biały, pięknie wypieczony chleb. Ach, jaka głodna była Florentynka, jaki głodny był jej pies.

Florentynka spojrzała w obraz Matki Boskiej Jeszkotlowskiej i zobaczyła na jej gładkiej twarzy uśmiech. Kozioł obwąchał czyjś koszyk i wyciągnął z niego kawałek kiełbasy.

– Tak sobie tu wisisz, dobra Pani, i uśmiechasz się, a psy ci dary wyjadają – powiedziała Florentynka półgłosem. – Czasem trudno jest człowiekowi zrozumieć psa. Ty, dobra Pani, pewnie na równi rozumiesz zwierzę i człowieka. Pewnie znasz nawet myśli księżyca…

Florentynka westchnęła.

– Idę pomodlić się do twojego męża, a ty popilnuj mi psa.

Przywiązała psa do barierki przed cudownym obrazem, między koszami, na które narzucono niciane serwetki.

– Zaraz wrócę.

Znalazła sobie miejsce w pierwszym rzędzie między wystrojonymi kobietami z Jeszkotli. Odsunęły się od niej nieznacznie i spojrzały po sobie porozumiewawczo.

Tymczasem do bocznego ołtarza Matki Boskiej Jeszkotlowskiej podszedł zakrystian, który miał pilnować porządku w kościele. Najpierw zauważył jakiś ruch, lecz jego oczy długo nie mogły zebrać do kupy tego, co ujrzały. Kiedy zrozumiał, że to ten wielki ohydny i sparszywiały pies buszował przed chwilą po koszykach ze święconką, zachwiał się z oburzenia, a twarz nabiegła mu krwią. Wstrząśnięty tym świętokradztwem, rzucił się, żeby wygnać bezczelne zwierzę. Chwycił sznurek i drżącymi ze zgrozy rękami rozplątywał węzeł. I wtedy od obrazu dobiegł go cichy kobiecy glos:

– Zostaw tego psa! Pilnuję go Florentynce z Prawieku.