— Zrobię to. Pani Nimue?
— Słucham.
— Te dwa portrety… Te wiszące obok siebie… To również nie jest Ciri?
— Nie istnieje żaden portret Ciri — powtórzyła cierpliwie Nimue. - Późniejsi artyści przedstawiali ją wyłącznie w scenach, każdy wedle własnej fantazji. Co do tych portretów, to ten z lewej też jest raczej wolną wariacją na temat, przedstawia bowiem elfkę Larę Dorren aep Shiadhal, osobę, której malarka nie mogła znać. Malarką była bowiem znana ci pewnie z legendy Lydia van Bredevoort. Jeden z jej ocalałych olejów wisi jeszcze w akademii.
— Wiem. A ten drugi portret?
Nimue długo patrzyła na obraz. Na wizerunek szczupłej dziewczyny o jasnych włosach i smutnym spojrzeniu. Ubranej w białą sukienkę z zielonymi rękawkami.
— Malował go Robin Anderida — powiedziała, odwracając się i patrząc prosto w oczy Condwiramurs. - A kogo przedstawia… Ty mi powiesz, śniączko i onejromantko. Wyjaśnij to. I opowiedz mi twój sen.
Mistrz Robin Anderida pierwszy dostrzegł zbliżającego się cesarza, zgiął się w ukłonie. Stella Congreve, hrabina na Liddertalu, wstała i dygnęła, szybkim gestem każąc zrobić to samo siedzącej na rzeźbionym fotelu dziewczynie.
— Witam panie — Emhyr var Emreis skinął głową. - Witam i ciebie, mistrzu Robinie. Jak postępuje praca?
Mistrz Robin chrząknął zakłopotany i znowu się ukłonił, nerwowo wycierając palce w kitel. Emhyr wiedział, że artysta cierpi na ostrą agorafobię i jest chorobliwie nieśmiały. Ale komu to przeszkadzało. Ważne było, jak malował.
Cesarz, jak zwykle podczas podróży, nosił oficerski uniform gwardyjskiej brygady «Impera» — czarną zbroję i płaszcz z haftem przedstawiającym srebrną salamandrę. Zbliżył się, spojrzał na portret. Najpierw na portret, potem dopiero na modelkę. Szczupłą dziewczynę o jasnych włosach i smutnym spojrzeniu. Ubraną w białą sukienkę z zielonymi rękawkami, z małym dekolcikiem przyozdobionym kolijką z perydotów.
— Znakomicie — powiedział celowo w pustkę, tak by nie wiadomo było, co chwali. - Znakomicie, mistrzu. Proszę kontynuować, nie zwracając uwagi na moją osobę. Zechce pani pozwolić na słowo, hrabino.
Odszedł dalej, ku oknu, zmuszając, by szła za nim.
— Wyjeżdżam — powiedział cicho. - Sprawy państwowe. Dziękuję za gościnę. I za nią. Za princessę. Naprawdę dobra robota, Stello. Naprawdę należy się pochwała. Tak tobie, jak i jej.
Stella Congreve dygnęła głęboko i z gracją.
— Wasza Cesarska Mość jest dla nas za dobry.
— Nie chwal dnia przed zachodem.
— Ach… — zacisnęła lekko wargi. - Ta tak?
— To tak.
— Co z nią będzie, Emhyrze?
— Nie wiem — odrzekł. - Za dziesięć dni wznawia ofensywę na Północy. A zapowiada się trudna, bardzo trudna wojna. Vattier de Rideaux śledzi wymierzone przeciwko mnie spiski i sprzysiężenia. Do różnych, do bardzo różnych rzeczy może mnie zmusić racja stanu.
— To dziecko nie jest niczemu winne.
— Powiedziałem: racja stanu. Racja stanu nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Zresztą…
Machnął ręką.
— Chcę z nią porozmawiać. Sam na sam. Pozwól bliżej, księżniczko. Dalej, dalej, żywiej. Cesarz rozkazuje.
Dziewczyna dygnęła głęboko. Emhyr mierzył ją wzrokiem, wracając pamięcią do tamtej brzemiennej w skutki audiencji w Loc Grim. Był pełen uznania, ba, podziwu nawet dla Stelli Congreve, która w ciągu sześciu miesięcy, jakie upłynęły od tamtego czasu, zdołała to niezgrabne kaczątko przekształcić w małą arystokratkę.
— Zostawcie nas — rozkazał. - Zrób przerwę, mistrzu Robinie, na umycie pędzli, dajmy na to. Ciebie zaś, hrabino, proszę byś zechciała zaczekać w przedpokojach. A ty, księżniczko, pozwól ze mną na taras.
Mokry śnieg, który spadł w nocy, stopniał w pierwszych promieniach porannego słońca, ale dachy wież i pinakli zamku Darn Rowan wciąż były mokre i świeciły tak, że zdawały się płonąć.
Emhyr podszedł do balustrady tarasu. Dziewczyna — zgodnie z etykietą — trzymała się o krok za nim. Niecierpliwym gestem zmusił ją, by podeszła bliżej.
Cesarz milczał długo, obu dłońmi wsparty na balustradzie, wpatrzony we wzgórza i porastające je wiecznie zielone cisy, wyraźnie odcinające się od wapiennej bieli skalistych uskoków. Błyskała rzeka, wstęgą roztopionego srebra wijąca się dnem kotliny.
W powietrzu czuło się wiosnę.
— Za rzadko tu bywam — odezwał się Emhyr. Dziewczyna milczała.
— Za rzadko tu przyjeżdżam — powtórzył, odwracając się. - A to piękne i tchnące spokojem miejsce. Piękna okolica… Zgadzasz się ze mną?
— Tak, Wasza Cesarska Mość. wiosnę. Mam rację?
— Tak, Wasza Cesarska Mość.
Z dołu, z podwórca, słychać było śpiew zakłócany brzękiem, szczękiem i dzwonieniem podków. Eskorta, poinformowana, że cesarz rozkazywał wyjazd, pośpiesznie szykowała się do drogi. Emhyr pamiętał, że wśród gwardzistów był jeden, który śpiewał. Często. I niezależnie od okoliczności.
— Ładna ballada — powiedział w zamyśleniu, dotykając palcami ciężkiego, złotego, cesarskiego alszbandu.
— Ładna, Wasza Cesarska Mość.
Vattier zapewnia mnie, że jest już na tropie Vilgefortza. Że odnalezienie go jest kwestią dni, najwyżej tygodni. Głowy zdrajców spadną, a do Nilfgaardu sprowadzona zostanie prawdziwa Cirilla, królowa Cintry.
A zanim do Nilfgaardu przybędzie autentyczna Cirilla, królowa Cintry, trzeba będzie coś zrobić z sobowtórem.
— Unieś głowę.
Posłuchała.
— Masz jakieś życzenia? — spytał nagle ostro. - Skargi? Prośby?
— Nie, Wasza Cesarska Wysokość. Nie mam.
— Doprawdy? To ciekawe. No, ale przecież nie mogę ci rozkazać, byś miała. Unieś głowę, jak przystoi princessie. Stella nauczyła cię chyba manier?
— Tak, Wasza Cesarska Mość.
W samej rzeczy, dobrze ją wyuczyli, pomyślał. Najpierw Rience, potem Stella. Dobrze wyuczyli roli i kwestii, grożąc zapewnie, że za pomyłkę lub błąd zapłaci torturą i śmiercią. Ostrzegli, że będzie musiała grać przed surowym, nie wybaczającym błędów audytorium. Przed strasznym Emhyrem var Emreisem, cesarzem Nilfgaardu.
— Jak masz na imię? - spytał ostro.
— Cirilla Fiona Elen Riannon.
— Prawdziwe imię.
— Cirilla Fiona…
— Nie nadużywaj mojej cierpliwości. Imię!
— Cirilla… — głos dziewczyny złamał się jak patyczek. - Fiona…
— Dość, na Wielkie Słońce — powiedział przez zaciśnięte zęby, — Dość!
Głośno pociągnęła nosem. Wbrew etykiecie. Usta jej dygotały, ale tego etykieta nie zabraniała.
— Uspokój się — rozkazał, ale głosem cichym i prawie łagodnym. - Czego się lękasz? Wstydzisz się własnego imienia? Boisz się go wyznać? Jeżeli pytam, to tylko dlatego, że chciałbym móc zwrócić się do ciebie twym prawdziwym imieniem. Ale muszę wiedzieć, jak ono brzmi.
— Nijako — odpowiedziała, a wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem szmaragdy. - Bo jest to imię nijakie, Wasza Cesarska Mość. Imię w sam raz dla kogoś, kto jest nikim. Tak długo, jak jestem Cirillą Fioną, coś znaczę… Tak długo, jak…
Głos jej uwiązł w krtani tak raptownie, że odruchowo uniosła ku szyi ręce, jak gdyby to, co na niej miała, to nie była kolia, lecz dławiąca garota. Emhyr wciąż mierzył ją wzrokiem, nadal pełen uznania dla Stelli Congrevere. Jednocześnie czuł złość. Złość nieuzasadnioną. I przez to tak złą.
Czego ja chcę od tego dziecka, pomyślał, czując, jak złość wzbiera w nim, jak wrze, jak pęcznieje pianą niby zupa w kotle. Czego ja chcę od dziecka, którego…
— Wiedz, że nie miałem nic wspólnego z twoim uprowadzeniem dziewczyno — powiedział ostro. - Nie miałem nic wspólnego z twoim porwaniem. Nie wydałem takich rozkazów. Oszukano mnie…
Był wściekły na siebie, świadom, że popełnia błąd. Należało już dawno zakończyć tą rozmowę, zakończyć ją wyniośle, władczo, groźnie, po imperatorsku. Należało zapomnieć o tej dziewczynie i o jej zielonych oczach. Ta dziewczyna nie istniała. Była sobowtórem. Imitacją. Nie miała nawet imienia. Była nikim. Imperator nie prosi o wybaczenie, nie kaja się przed kimś, kto…
— Wybacz mi — powiedział, a słowa były obce, niemile kleiły się do warg. - Popełniłem błąd. Tak, to prawda, jestem winny tego, co cię spotkało. Zawiniłem. Ale daję co moje słowo, nic ci nie grozi. Nie spotka cię już nic złego, Żadna krzywda, żadna ujma, żadna przykrość. Nie musisz się lękać.
— Nie boję się — podniosła głowę i wbrew etykiecie spojrzała mu prosto w oczy. Emhyr drgnął, ugodzony uczciwością i ufnością wzroku. Natychmiast wyprostował się, cesarski i wyniosły aż do obrzydzenia.
— Proś mnie, o co chcesz.
Spojrzała na niego znowu, a on mimowolnie przypomniał sobie te niezliczone okazje, gdy w ten właśnie sposób kupował sobie spokój sumienia za wyrządzoną komuś podłość. W skrytości ducha ciesząc się niecnie, że tak tanio płaci.
— Proś mnie, o co chcesz — powtórzył, a przez to, że był już zmęczony, głos jego zyskał nagle na człowieczeństwie. - Spełnię każde twe życzenie.
Niech nie patrzy na mnie, pomyślał. Nie zniosę jej spojrzenia.
Ludzie podobno boją się patrzeć na mnie, pomyślał. A czego ja się boję?
Gdzieś mam Vattiera de Rideaux i jego rację stanu. Jeśli ona poprosi, każę ją zawieść do domu, tam, skąd ją uprowadzili. Każę ją tam zawieść w złotej poszóstnej karocy. Wystarczy, że poprosi.
— Proś mnie, o co chcesz — powtórzył.
— Dziękuję Waszej Cesarskiej Mości — powiedziała dziewczyna, spuszczając oczy. - Wasza Cesarska Mość jest bardzo szlachetna i hojna. Jeśli mogę mieć prośbę…
— Mów.
— Chciałabym móc tu zostać. Tu, w Darn Rowan. U pani Stelli.
Nie był zdziwiony. Przeczuwał coś takiego.