Изменить стиль страницы

– W zasadzie przybory i szaty liturgiczne, dewocjonalia…

– Nic więcej?

– To znaczy, na specjalne zamówienie, na przykład dla Wydziału EsDe, sporządzono ostatnio, jak obiło mi się o uszy, partię podsłuchowych grzałek do herbaty, a Sekcja Gerontofilna wytwarza przyodziewek i różne drobiazgi dla cierpiących starców: mitenki z pulsografami.

– Z pulsografami?

– Tak, dla rejestrowania tajnych podnieceń… poduszeczki magnetofonowe z myślą o mówiących przez sen i tak dalej. Ale co to… czy… czy brat Perswazy mówił panu o mnie?

– Mówił mi o różnych… Urwałem.

– Pracownikach naszego Wydziału?

– Rozmawialiśmy…

– Przepraszam pana…

Ksiądz zerwał się z fotela, podbiegł do kasy i trzema wprawnymi ruchami rąk nastawił cyfrowe tarcze. Stalowe odrzwia uchyliły się ze szczękiem, ukazując stosy różnobarwnych, opieczętowanych teczek. Ksiądz przerzucił je gorączkowo, chwycił jedną i ukazał swą bladą twarz z lśniącymi na czole i pod nosem, drobnymi jak ostrza szpilek kropelkami potu.

– Proszę rozgościć się, wrócę za moment!

– Nie! - krzyknąłem, zrywając się z miejsca. - Proszę dać mi tę teczkę!!

Działałem w jakimś natchnieniu.

Przycisnął ją oburącz do piersi. Podszedłem do niego, wpiłem się wzrokiem w jego oczy, ująłem kartonowy brzeg. Nie chciał puścić.

– Dziewiętnaście… - powiedziałem powoli. Kropla potu, jak łza, ściekła mu po policzku. Teczka przeszła naraz sama w moje ręce. Otwarłem ją. Była pusta.

– Obowiązek… działałem… rozkaz z góry - bełkotał ksiądz.

– Szesnaście… - powiedziałem.

– Litości! Nie! Nie!!!

– Proszę usiąść. Ksiądz nie wyjdzie z tego pokoju, dopóki nie otrzyma telefonicznej wiadomości. Ksiądz rozumie?

– Tak jest! Tak jest!

– I do nikogo ksiądz nie będzie dzwonił!

– Nie! Przysięgam!

– Dobrze.

Wyszedłem, zamykając drzwi, przez korytarz, pustą pociemniałą kaplicę, krętymi schodkami w dół - na zewnątrz nie było już wartownika. Chcąc przywołać windę, zauważyłem, że trzymam w ręku odebraną księdzu żółtą teczkę.

Pokój 9129 znajdował się na ósmym piętrze. Wszedłem bez pukania.

Jedna sekretarka robiła na drutach, druga jadła chleb z szynką i mieszała herbatę. Poszukałem oczami następnych drzwi, do gabinetu szefa - ale nie było żadnych. To mnie zaszokowało.

– Do majora Ermsa, w Misji Specjalnej - powiedziałem. Sekretarki jak gdyby nie usłyszały. Robiąca na drutach liczyła półgłosem oczka.

– Może to jakieś hasło? - przemknęło mi. Jeszcze raz obrzuciłem spojrzeniem niewielki pokój. Pod ścianami stały wąskie półki pełne segregatorów. Nad jedną, dziwnie wysoko, wisiał pomalowany w kwiatki mikrofon. Odezwać się jeszcze raz znaczyłoby przyjąć porażkę. Położyłem moją żółtą teczkę na biurku dziewczyny, która jadła. Spojrzała na nią. Żuła. Nad zębami różowiły się blade dziąsła. Małym palcem odsuwała serwetkę, w którą owinięty był chleb, regulując z wolna jego wysuwanie się spomiędzy papierowych brzegów. Podszedłem do półki z segregatorami i w luce pomiędzy nimi zauważyłem coś białego - płaszczyznę drzwi. Były zastawione półką. Bez namysłu chwyciłem półkę i począłem ją odsuwać. Rząd segregatorów nad moją głową zachwiał się niebezpiecznie.

– Szesnaście… siedemnaście… dziewiętnaście… - liczyła przeraźliwym szeptem druga sekretarka. Jej głos narastał. Półka zahaczyła o coś. Drzwi były odsłonięte do połowy. Otwierały się na zewnątrz. Nacisnąłem klamkę i przepchałem korpus bokiem pomiędzy framugą i ścianą półki.