Usłyszał ryk. Nie, to nie był ryk. Człowiek w sztormiaku rzygał. Pater wyszedł zza drzew i skierował latarkę w stronę kaptura. W prawej dłoni trzymał nogę od stołu.

– Dobry wieczór – powiedział. – Wybrał się pan na spacer, panie Marianie? W taką pogodę?

Marian Hoży otarł wymiociny z kącików ust.

– Przecież mówiłem, że cierpię na bezsenność – wycharczał.

– Wysypisko śmieci to nie jest miejsce do spacerów. Nawet dla ludzi cierpiących na bezsenność. A zwłaszcza takich, którzy mają kłopoty z żołądkiem. O, niech pan zobaczy… – Pater skierował latarkę na sztormiak w okolicy brzucha. – To najlepszy dowód.

Hoży spojrzał w dół. W tym samym momencie poczuł, jak kawał drewna wbija mu się w mostek, a czyjeś ręce przeszukują kieszenie. Hoży upadł na kolana i znów zaczął wymiotować.

– Przepraszam. Musiałem sprawdzić, czy możemy spokojnie porozmawiać. – Pater stał dwa kroki od pułkownika. – Jako emerytowany oficer ma pan pewnie pozwolenie na broń. I pewnie w ukryciu trzyma pan coś w swoim pokoju, co?

Hoży jęknął.

– Pogadajmy, panie pułkowniku. Może tego szuka pan tu, w środku nocy, gdy wszyscy śpią?

Pater wyjął z tylnej kieszeni kilka kartek. Wiatr zafalował nimi jak skrzydłami rozbudzonego nocnego ptaka, szykującego się do lotu.

– Domyśla się pan, co to jest. To zapiski Czekańskiego. Bał się pan, że tu będzie coś o panu. Jeśli to sprawi panu satysfakcję, powiem, że te przypuszczenia są słuszne. Odczekał pan w „Edenie", aż wszyscy pójdą spać, i postanowił odnaleźć te notatki. Miałem wrażenie, że ktoś podsłuchuje moją rozmowę z doktorem Boruckim. Dlatego powiedziałem bardzo głośno, że dopiero jutro pójdę przeszukać wysypisko. Miałem nadzieję, że podsłuchujący dzisiaj tu trafi, żeby ubiec policję. Na korytarzu widziałem panią Jadwigę. Ale to nie ona stała pod drzwiami. To pan podsłuchiwał. Tylko że – Pater znów zamachał kartkami – te notatki mam ja. I proszę mi wierzyć: to, co Czekański pisze o panu, to będzie mocny argument dla sądu.

Hoży ciężko dyszał. Włosy na czole skleiły się. Spływała po nich strużka deszczu. Pułkownik odwrócił się w stronę wysypiska. Znalazł wyszczerbioną pilśniową płytę i usiadł na niej.

– To był naprawdę straszny człowiek – powiedział, nie podnosząc głowy.

Dorn Seniora „Eden", 15.12.2005, 21:25

– Wiem, droga Adelo, co sobie teraz myślisz. Obleśny starzec szepczący ci coś do ucha. Kąsający słowami. Jak wielki pająk z kosmatymi odnóżami i wielkimi oczami wpatrującymi się w ciebie. Kochasz te zwierzęta, prawda? Daj znać, że kochasz…

Drobne ciało zatrzęsło się. Zdawało się, że jeszcze chwila, a wózek Adeli Woźniak, wprawiony w drgania, zacznie jak oszalały wibrować po pokoju.

– Ciii… Uspokój się, bo jeszcze ktoś usłyszy. Albo one usłyszą. Dostaną się do twojego łóżka. Dlaczego płaczesz, Adelo? Przecież chcę tylko pomóc…

Czekańskim wstrząsał bezgłośny śmiech. Nagle podszedł do wózka i obrócił go gwałtownie na środku pokoju.

– Zaraz… o czym to ja mówiłem. Aaa… kosmaty pająk… Też jestem jak pająk. Rozpinam wokół ciebie sieć. Oplatam cię nicią. Tylko że to jest nić strachu i wyobrażeń. Nie ma już pająków. Wszystkie mieszkają w tobie… W twoim ciele. Twoje żyły i aorty są ścieżkami ich spacerów. Pamiętasz, pokazywałem ci ostatnio atlas. Musiałem się sporo natrudzić, bo zamykałaś oczy. Musiałem cię uderzyć. Uwierz, nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Pokazywałem ci coś strasznego. Duży, czarny pająk zamieszkujący ciemne piwnice. Perfekcyjnie przystosowany do życia w środowisku, w którym przyszło mu istnieć. A my? A czy my jesteśmy przystosowani? – Czekański zachowywał się, jakby był w sali wykładowej. – Czy ty, Adelo, jesteś przystosowana? Nie jesteś. I dlatego skazałaś się na pożarcie. Ten pająk… – Czekański próbował sobie coś przypomnieć. – Jak on się… Cholera… – zdenerwowany kopnął w oponę wózka. – Ale na pewno pamiętasz… Chiracantium punctorium, zwany kolczakiem zbrojnym. Głowotułów w kolorze krwi… Żółty odwłok… No i odnóża z czarnymi butami, w sam raz na pogrzeb. Jadowity mały stwór, co? Pamiętasz, obiecałem, że ci takiego przyniosę.

Wózek z ciałem znowu zadrgał.

– Powoli, naprawdę. Po-wo-li. Więc Spinoza… Aha, nie wiesz pewnie, kto to był… Więc Spinoza, wielki filozof, hodował olbrzymiego pająka. Najbardziej podziwiał te potwory za konsekwencję i systematyczność, z jaką zabierały się do ofiar. Determinizm. Bezwzględny determinizm. To było bliskie jego koncepcji postrzegania świata i, muszę powiedzieć, ją sam też to najbardziej cenię w pająkach. Tę zdecydowaną powolność i nieuchronność końca… Chirurgiczna precyzja. Jak wiesz, i chirurgia, i precyzja są mi bardzo bliskie… Bardzo…

Czekański podszedł do okna. Odwrócił się w stronę Adeli Woźniak i wyciągnął rękę.

– Chiracantium punctorium… Obiecałem, że ci go przyniosę… Nie trzęś się tak…

Zrobił trzy kroki w kierunku wózka. Zaciśniętą dłoń trzymał blisko twarzy szarpiącej się kobiety.

– W przypadku arachnofobii, a tak nazywa się twoja choroba, stosuje się terapię implozywną. Szok, po którym wszystko ustępuje. Położę ci go teraz na twarz. Zobaczymy, jak się spiszesz… Masz!

Otworzył dłoń. Była pusta. Adela Woźniak wiła się na wózku. Czekański zaśmiał się, głośniej tym razem.

– Teraz żartowałem… Ale, uwierz mi, żarty się skończą. Żarty się wkrótce skończą. Z pająkami nie ma żartów Dobrych snów, Adelo… Kosmatych snów…

Zaśmiał się i zamknął za sobą drzwi.

Wysypisko śmieci niedaleko Domu Seniora „Eden",

4.07.2006, 1:30

– Skąd pan się domyślił, że to ja? – Marian Hoży wciąż wpatrywał się w puszkę po paprykarzu wymytą przez deszcz.

– Bezsenność. Dzisiaj pan powiedział, że cierpi na bezsenność. Wiem, co to znaczy… Sam coś takiego miałem kilka lat temu… Nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Chodzi się z kąta w kąt, od łazienki do lodówki… Pan ma w „Edenie" więcej przestrzeni. Podobno ściany mają uszy, a pan lubi podsłuchiwać, prawda? Znając pańskie zainteresowania, spodziewam się, że chciał pan usłyszeć coś innego, ale pewnego wieczoru natknął się pan na scenę z udziałem Czekańskiego i pani Adeli. Tak było?

Hoży przytaknął.

– Zrobił pan Czekańskiemu awanturę. To wtedy nazwał pana „sflaczałym trepem", prawda?

– Powiedziałem o tym Liblingowi. O tym, że Czekański dręczy panią Adelę. Ale nie dał wiary. A pani Adela… cóż… sam pan wie… Nie mogła nic powiedzieć… A ten idiota Libling w kółko swoje: że Czekański to sława, prestiżowy klient, vip i takie tam duperele. Tyle że problem niespodziewanie się rozwiązał…

– Gdy pani Adela spadła ze schodów, tak? Hoży potwierdził.

– A potem znów się zaczęło. Tym razem z panem Kaziem?

– Jadwiga Duraj… Kojarzy pan? – niespodziewanie powiedział Hoży. – Ta… ta Marilyn Monroe dla ubogich… Raz się starucha przydała. – Paterowi wydawało się, że pułkownik się uśmiechnął.

– Powiedziała panu, że w „Edenie" coś straszy po nocach?

– Skąd pan wie?

– Ja wiem naprawdę wszystko. – Pater starał się, by zabrzmiało to przekonująco.

– Oczywiście, nic nie straszyło. Za to Czekański – Hoży zacisnął pięści – znęcał się nad Kaziem. Ten sam przypadek – paralityk, na wózku, bezbronny… A Kazio stracił chęć do życia. Wolę walki… Musiałem coś zrobić…

– Więc wysyłał pan esemesy z pogróżkami? Czekański w pierwszej chwili się przestraszył. Powiadomił nas, że ktoś grozi mu śmiercią. Ale z „Edenu" nie wyjechał. No i znów zajął się Kaziem.

– Musiałem to zrobić. – Hoży się podniósł. – Ten sadysta jebany by go wykończył. A Kazio… nawet Jadwiga… to moja jedyna rodzina. Nie moja córka i nie ci z seriali… – Hoży wyprostował się i patrzył Paterowi w oczy. – Wiedziałem, że Czekański wieczorami spaceruje. Ostatnio później niż zwykle. Najpierw partyjka z tym nowym, Maziarskim, potem spacer. Nie wiedziałem, że chodzi tu wyrzucać te notatki.