Изменить стиль страницы

– Co jest! – wrzasnął. – To napad! Gwałtu, policja!

– To ja jestem policja. – Popielski cofnął się i mierzył do mężczyzny z browninga.

– Dobra pora, bo właśni do roboty faluji. – Mężczyzna uśmiechnął się. – A w jakij sprawi? Moży tegu, co mi dokumenty zaiwanił pół roku temu, co, pani władzuchnu? Władza nierychliwa, ali sprawiedliwa…

– Gdzie pana okradziono z dokumentów?

– Ja ta ni wim. Gdziś na Kliparowi. Ta ja nakirany był!

Popielskiemu zdarzyło się kilka razy w salonce, że nieoczekiwanie opuściła go męska moc. Że nagle ta cała gimnastyka, to napinanie mięśni, to spowalnianie poskutkowało szpetną niemocą. Zwykle sięgał wtedy po flaszkę wódki, aby się „nakirać”. Teraz jednak nie miał przy sobie ani kropli alkoholu. A pragnął go bardzo.

***

Głośny płacz dziecka obudził Ritę Popielską. Otworzyła zaspane oczy. Jerzyk szarpał siatkę w swoim łóżeczku i usiłował z niego wyjść. Charakterystyczna woń i opuszczone, mocno obciążone w kroku śpiochy świadczyły o zdrowych i regularnych czynnościach trawiennych.

Rita ciężko się podniosła i usiadła na ogromnym małżeńskim łożu. Policzyła dni i wyszło jej, iż dzisiaj nie może oczekiwać pomocy Hanny, która ostatnio dzieliła swe obowiązki pomiędzy dwa domy. Nikt mi dzisiaj nie pomoże, pomyślała, nikt nie uspokoi tego ryczącego dziecka.

Oparła łokcie o kolana, a twarz, ciepłą jeszcze od snu, ukryła w dłoniach. Nie chciała wstawać i patrzeć na swoją wykwintną sypialnię, wyłożoną ciemnobrązową tapetą w złote kwiaty, nie chciała widzieć kryształowego wielkiego lustra, w którego górnych rogach strzelały z łuków małe amorki, nie chciała oglądać osobliwego geometrycznego obrazu przedstawiającego jakieś walce i stożki poruszające się po eliptycznych orbitach. Chciała tylko wtulić twarz w małą, obramowaną koronką poduszkę, na której spała od dziecka. I tylko zasnąć, tak, zasnąć! Spać przez długie godziny, a najlepiej przespać cały dzień, aby nie myśleć, nie wspominać minionych chwil, nie działać i nie wykonywać prostych, idiotycznych domowych czynności, z których każda kojarzy się z czymś złym, dokuczliwym, nieznośnym!

Był jednak ktoś, kto bezlitośnie uniemożliwiał Ricie tę ucieczkę w sen, kto ją kilkakrotnie już budził tej nocy, kto nie dał się ubłagać, przekupić i tylko tryskał nieposkromioną, złośliwą energią. Jerzyk stał w łóżeczku, śmierdział i wrzeszczał wniebogłosy.

Rita ujęła dziecko pod pachy i zaniosła do łazienki. Postawiła je w wannie, i odkręciła kurek prysznicu. Zdjęła śpiochy i pieluchę. Wypadła z niej śmierdząca bryła. Wartki nurt wody popchnął ją do odpływu, który zaraz się zatkał. Woda w wannie stała się brudna i zaczęła się podnosić.

Rita wzięła dziecko na rękę, a drugą wolną dłonią, przełykając ślinę dla stłumienia odrazy, udrożniła odpływ. Pośladki dziecka odcisnęły na jej szlafroku brązową plamę. Chciało się jej womitować.

Jerzyk, siedzący wciąż na jej przedramieniu, zainteresował się przedmiotami stojącymi na półce pod lustrem. Uczynił nagły ruch ręką i z półki spadł ciężki flakon perfum. Kiedy rozbijał się o brzeg wanny, a wonna ciecz perfum Le Narcisse Bleu zmieszała się z cuchnącą wodą, Rita poczuła łzy napływające jej do oczu. Nie były to łzy żalu ani rozpaczy.

Wstawiła dziecko do umywalki, zrzuciła z siebie szlafrok i zaczęła nad wanną szorować do czerwoności swe ręce i przedramiona mydłem boraksowym i ryżową szczotką. Ledwo się pohamowała, aby tą samą twardą szczeciną nie przeorać delikatnego ciałka syna.

Kiedy w końcu umyła dziecko i wyszła z łazienki, była drżąca i spocona. Usiadła ciężko w kuchni i wpatrywała się nieruchomym i bezmyślnym wzrokiem w stół. Zmusiła się w końcu, aby wstać, włożyć czysty szlafrok i ugotować dziecku kaszkę na mleku. Posadziła Jerzyka na krzesełku z barierką uniemożliwiającą wypadnięcie, dolała do talerza z kaszą syropu malinowego i zaczęła karmić małego. Ten nie połknął jednak kaszki, lecz zatrzymał ją jedynie w ustach, a po chwili wypluł na śliniak. Z następną łyżką zupy uczynił to samo. Pochyliła się nad nim i delikatnie chwyciła dłonią oba policzki, czyniąc z jego ust charakterystyczny ryjek. Wlała weń kolejną łyżkę, lecz mały gwałtownie wypluł gęsty płyn.

Rita, kiedy już otarła oczy z kaszy, spojrzała na swój, przed chwilą zmieniony, szlafrok. Pokryty był ciepłymi, różowymi zaciekami. Zmusiła się, aby delikatnie wyjąć Jerzyka z krzesełka.

Mały, kołysząc całym ciałkiem, wybiegł z kuchni. Na progu potknął się i runął na granitową podłogę w przedpokoju.

Nie ruszała się z miejsca, patrzyła na swój brudny szlafrok i obiema rękami zatykała uszy, aby nie słyszeć tego wrzasku. Czasami miała chęć zadusić własne dziecko.

Dwa kwadranse później Jerzyk, już uspokojony i czysto ubrany, zajął się butelką z mlekiem. Rita, dyskretnie umalowana i odziana w sukienkę, pończochy i domowe pantofle z czerwoną skórzaną kokardką, weszła do kuchni. Wiedziała, czym poprawić sobie humor. Najpierw gustownie się ubrać, myślała, jakby można było wyjść bezkarnie z domu, jakby nie obowiązywał ojcowski zakaz opuszczania mieszkania! A potem coś dobrego zjeść!

Uchyliła drzwi szafki wmurowanej w podokienną wnękę. Wyjęła z niej paterę przykrytą przezroczystą szklaną kopułką. Pod nią był duży kawał tortu Sachera, który wczoraj jej przyniosła ciotka Leokadia. Ugryzła kawałek bez łyżeczki. Smakowało wybornie. Nie godziło się jednak jeść w kuchni jak służąca!

Rita usiadła w salonie i włączyła radio nastawione na lwowską stację. Z głośnika popłynęła wesoła muzyka w wykonaniu jakiegoś jazz-bandu. Zapaliła świeczkę pod bulierą z kawą, którą zaparzyła dobrą godzinę temu. Po chwili nalała do filiżanki pachnącego płynu. Jerzyk siedział okrakiem na dużym samochodzie i – napędzając go siłą swoich nóg – jeździł wokół stołu. Kiedy ją mijał, pogłaskała dziecko po buzi, ale nie pocałowała. Wciąż żywiła do niego urazę.

Oddzieliła srebrną łyżeczką dużą bryłkę tortu, kiedy zadzwonił telefon. Poszła do przedpokoju, aby odebrać. W aparacie usłyszała głos ciotki Leokadii.

– Powiedz, kochanie – powiedziała ciotka po powitaniach – co mam ci kupić. Hanna właśnie wychodzi za moimi sprawunkami, no to zrobi i twoje. Co chcesz zjeść na obiad? Powiedz, to Hanna wszystko przygotuje i zatransportuje do ciebie w południe.

– Nie wiem – odparła, chcąc kończyć tę rozmowę i wrócić do kawy. – Wszystko jedno. Aha, papierosy. To najważniejsze.

Rozłączyła się i weszła do salonu. Jerzyk miał brązowe palce i brązowe policzki. Na jasnobeżowym dywanie w plamie rozlanej kawy, obok przewróconej filiżanki leżał Sacherowski torcik, który dziecko lizało jak zwierzę.

Rita usiadła i zapaliła papierosa. Cała dygotała, w jej głowie kłębiły się przyśpieszone obrazy, w jej ustach – gorzki dym, a w głowie – nienawiść. Do własnego dziecka. I do własnego ojca, którego wyrokiem została skazana na domowy areszt.

***

Popielski obudził się krótko przed południem i ledwo zdążył na odprawę u Zubika. Przeklinał w myślach tanią wódkę, którą kupił nad ranem w melinie koło dworca. Wciąż czuł jej smak, a właściwie absmak. Mógł sobie darować to chwilowe znieczulenie, to pozorne zaleczenie frustracji, jaką odczuł, kiedy już się okazało, że Marceli Wilk nie jest Herodem! Mogłem odreagować dzisiaj po pracy, myślał, w „arcyknajpie” Atlas wypić butelkę starki podolskiej pod roladę na zimno i pod porcję śledzi pod pierzynką! Ale nie! Ja musiałem koniecznie napić się jakiejś podłej karbidówki o piątej rano! Dobrze, że skończyło się na kacu, a nie na zatruciu!

Siedział pochmurny, manipulował przy swoich źle zapiętych spinkach do mankietów, pocierał palcem nieogolony podbródek i myślał o gotowanych serdelkach z chrzanem, które tęsknie wołały do niego z kuchni, kiedy wściekle głodny wybiegał na to zebranie.

Jak się spodziewał, pierwszy dzień śledztwa niczego ciekawego nie przyniósł. Grabski i Kacnelson wycierali kąty wszelkich możliwych kantorów i rozmawiali z ogromną liczbą fabrykantów i właścicieli różnych firm. Skutek tych przesłuchań był nader mizerny, choć dwóch szefów rozpoznało dzisiaj na zdjęciach swoich podwładnych. Tych natychmiast przywieziono na Łąckiego. Tam, klnąc i złorzecząc, czekali na identyfikację. Choć funkcjonariusze nie widzieli żadnego uderzającego podobieństwa pomiędzy zatrzymanymi a mężczyzną z portretu pamięciowego, a ponadto jeden z nich miał brodę, to jednak, zgodnie z rozkazem musieli Popielskiemu pozostawić ostateczną identyfikację. Ten przed zebraniem u Zubika tylko rzucił okiem na zatrzymanych i natychmiast pokręcił przecząco głową. „Musieliście podpaść czymś szefowi” – mruczeli policjanci, wypuszczając ich na wolność.