Изменить стиль страницы

— Możesz chyba określić dolną granicę czasu?

— Jedenaście dni temu.

— A mówiłaś, że objawy wskazują na trzeci miesiąc!

— Tak. I to jest właśnie najokropniejsze!

— Może nowotwór?

— Wykluczone! MC nie zmienił barwy — zaprzeczyłam stanowczo. — Żadnych pro-cesów chorobowych w organizmie Zoe nie ma.

— Trzeba czekać — stwierdziła Ast.

— To mnie najbardziej przeraża. Astrobolid przyleci dopiero za pięć miesięcy. Jeśli dziecko urodzi się wcześniej… Uświadomiłam sobie, że oznaczałoby to zarówno śmierć Zoe, jak i dziecka. Przecież o tym, aby mogła zdjąć skafander, nie było mowy.

To samo myślał Szu.

— A więc wszystko przemawia za przyśpieszeniem akcji — powiedział krótko.

— Nie wiem. Boję się, że popełniamy błąd… — podjęła Zoe niepewnie i urwała.

— Jeśli są to istoty dostatecznie rozumne, a za takie możemy chyba je uważać, z pewnością potrafią pojąć, o co nam chodzi — argumentował Dean.

— Potrafią pojąć… — powtórzyła Zoe. — Może tu właśnie popełniamy błąd. Może rzecz w tym: kim jesteśmy dla nich? Chcemy się z nimi dogadać… Czy królik doświadczalny jest w stanie dogadać się z badającym go biologiem? Może uratowano nas tak, jak ratuje się rzadki okaz przyrody, aby poddać go badaniom in vivo.

Szu patrzył z uwagą na Zoe.

— Myślisz, że twoja ciąża to ich eksperyment?

Zoe nie odpowiedziała. Czułam, że wolałaby nie wracać do tej sprawy.

— Ona podejrzewa, że to sprawka Urpian — wyjaśniłam, nic rozwijając tematu.

— Urpian? — powtórzyła z powątpiewaniem Ast. — Gdyby tu byli Urpianie, na pewno nie byłoby kłopotu z kontaktem. Spójrzmy prawdzie w oczy: kto z nas jeszcze tak naprawdę wierzy, że spotkamy tu Urpian. Jeśli nie wyginęli w walce z gospodarzami tego świata, to z pewnością wyemigrowali gdzieś dalej. Tu działają tylko automaty. Gdzie się obrócić wszędzie tylko one. Kim są istoty myślące, które stworzyły ten świat automatów? I gdzie one są? Przecież nikt nie myśli, aby naprawdę były niewidzialne. Kto włada tymi automatami? A może same sobą i dlatego nie potrafimy się z nimi dogadać. To nie tylko mój pogląd. Tak samo myśli Szu. Powtórz im to, co mi mówiłeś.

Szu spojrzał na Ast jak uczeń wywołany do tablicy i stwierdził lakonicznie:

— Obawiam się, że jeśli byłoby tak rzeczywiście, może dzielić nas przepaść nie do przebycia.

— Chyba przesadzacie — zaoponował Dean. — Czy naprawdę myślicie, że te maszyny rządzą się same? Czy w ogóle może istnieć społeczność sztucznych organizmów? Powiedz, Jaro, ty się chyba znasz na tym najlepiej.

— Teoretycznie nie jest to niemożliwe. Jeszcze w dwudziestym pierwszym wieku przebadano dość rzetelnie ten problem za pomocą komputerowego modelowania. Nie wiemy jednak, czy i gdzie takie cywilizacje rzeczywiście istnieją.

— To znaczy, jeśli tu, w Układzie Tolimana… — podchwycił z przejęciem Dean. — Byłoby to odkrycie na skalę epokową!

— Z pewnością.

— Czy ty też podejrzewasz, że tym światem rządzi sztuczna inteligencja? Jaro skinął twierdząco głową.

Podszedł do wieży i dotknął gładkiej, wypolerowanej powierzchni podstawy.

— Bez prób i doświadczeń nie zdobędziemy pewności. Może to istotnie bard/o prymitywny i brutalny środek — zakłócić pracę tego zespołu — jednak… Sięgnął po pistolet.

— Nie! Nie! — zawołała gwałtownie Zoe, wyczuwszy palcami na ekranie plastycznym ruch konstruktora.

— Czy potrafimy odróżnić działanie myślącej maszyny od działania istoty żywej? — zapytał Szu. Jaro przekładał pistolet z ręki do ręki.

— Nie wiem — powiedział po dłuższej chwili. — Spróbujmy się zastanowić. Sztuczna sieć może działać na podobnej zasadzie jak układ nerwowy organizmu żywego. Ale świat myślących maszyn na pewno, zgodnie z ekonomią środków, będzie miał inną budowę, inną strukturę systemową niż świat istot żywych. Myślę, że owe mózgi sztuczne nie potrzebują się poruszać, nie wymagają przemieszczenia w przestrzeni. Wystarczy, że będą otrzymywały meldunki od przyrządów spełniających funkcję zmysłów i wydawały polecenia innym, zdalnie sterowanym automatom wykonawcom. Takie mózgi w ogólnych zasadach swego funkcjonowania nie różniłyby się niczym od mózgów istot żywych. Byłyby świadome siebie. Można nawet wyobrazić sobie, że cała planeta jest po prostu jednym takim organizmem wyposażonym w tysiące zmysłów i rąk. Niektóre z tych rąk — przeznaczone do transportu surowców — to właśnie mogły być spotkane przez” nas pojazdy. Nie widzimy gospodarzy planety, ponieważ gospodarz jest jeden. Jeden — dla całej planety.

— To byłoby cudowne nawiązać kontakt z taką istotą! — wtrącił z westchnieniem Dean. Szu nie podzielał jednak jego entuzjazmu.

— Psychikę ludzką i motywy naszego działania potrafią pojąć chyba tylko istoty naprawdę żywe. Jakimi motywami kierowałoby się społeczeństwo inteligentnych automatów czy ów planetarny sztuczny supermózg?

— Nie wiem. Nie umiem na to odpowiedzieć — rzekł Jaro. — Sądzę jednak, że nie ma uzasadnionych powodów, abyśmy nie mogli spróbować różnymi sposobami skłonić gospodarzy czy gospodarza planety do ujawnienia swego oblicza. Zawiedzie jeden sposób, trzeba spróbować sposobu drugiego. W końcu na pewno potrafimy czegoś się dowiedzieć. Od tego mamy własne mózgi, aby wymyślić takie pytanie, na które zapylany będzie musiał odpowiedzieć w sposób taki, że pozwoli to rozstrzygnąć nasze wątpliwości.

— No to spróbujmy — skapitulowała nie bez wewnętrznego oporu Zoe. — Jeśli ten sposób uważasz za najlepszy…

— Na sygnały i znaki nie było odpowiedzi. Może takie ukąszenie coś pomoże. Odszedł na odległość stu kroków i podniósł w górę pistolet. Wstrzymałam oddech.

Ale Jaro nie strzelał. Stałam najbliżej niego i widziałam, że twarz jego pobladła i usta poczęły drżeć.

— Co ci jest, Jaro? — zawołałam.

— Nic… Nic… — wyszeptał. — Już przechodzi. To po prostu nerwy. Wycelował w najdłuższy, cienki jak palec pręt, rysujący się wyraźnie na tle żółtawego nieba.

Nagle zrobiło się jakby jaśniej.

— Patrzcie! — usłyszałam okrzyk Ast. Nie wiem sama, dlaczego spojrzałam w górę.

Tuż nad nami świeciła wielka chmura, kłując białością w oczy.

— Uciekajcie! — krzyknął Jaro.

Było już jednak za późno. Chmura opadła niezmiernie szybko w dół i spowiła nas ze wszystkich stron. Przed chwilą Widziałam obok siebie Jara, teraz otaczała mnie oślepiająca jasność. Nie dostrzegałam nawet własnych dłoni, choć zetknęły się z szybą hełmu.

— Dean! Dean! Gdzie jesteś? — zaczęłam wołać rozpaczliwie.

Ale nikt mi nic odpowiedział. Wideofon również nie działał. Czyżby owa świecąca mgła pochłaniała całkowicie fale radiowe? Ogarnęło mnie nagle osłabienie. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Czułam, że się zaczynam chwiać. Czyżby omdlenie? Ze splątanych myśli zdolna byłam wyłonić tylko jedną — że zapadam się jakby gdzieś w głąb planety.

Z POWROTEM DO EPOKI KAMIENNEJ

Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą zielonkawobłękitne niebo. Po niebie wolno przesuwały się, pchane wiatrem, nieduże obłoki.

Dotychczas niebo Błyskającej pokryte było gęstą oponą chmur. Skąd wziął się ów błękit?

Odczułam lekki powiew. Wówczas dopiero uświadomiłam sobie, że nie mam już przed oczyma przeciwmgłowych okularów, że jestem bez skafandra, że oddycham jakoś swobodniej i pełniej, że znajduję się na wolnej i otwartej przestrzeni. Przesunęłam odruchowo ręką po biodrze i stwierdziłam ze zdziwieniem, że jestem naga.

W tym momencie przypomniałam sobie niedawne sny i przez ciało moje przebiegł dreszcz. A więc znów powtarza się ten dziwnie realistyczny sen? Czy to w ogóle sen?

Usiadłam i rozejrzałam się dookoła. Otaczał mnie falisty teren porośnięty bogatą florą. Nogi moje tonęły w miękkich jakby mchach o pomarańczowożółtej barwie. Opodal, w odległości kilku metrów, ciągnęły się chaszcze splątanych krzewów, pokrytych drobnymi, jasnozielonymi wypustkami przypominającymi liście. Nie brakło tu również roślin podobnych do traw i polnych ziół. Przeważały barwy ciepłe — pomarańczowa, a nawet czerwona. Niektóre z tych roślin wydały mi się znajome. Nie mogłam jednak sobie przypomnieć, gdzie je widziałam. Nie były to z pewnością rośliny ziemskie. Raczej widziałam je na planetach Proximy, na Temie lub w opustoszałych podziemnych miastach Urpy.