Изменить стиль страницы

Spojrzałam na morze. Daleko, nad horyzontem, u wejścia do zatoki, wśród rzednących mgieł ujrzałam ciemną, gęstą chmurę, która dążyła ku nam popychana silnym wiatrem. Miała jakiś dziwnie regularny kształt.

— Patrzcie! Patrzcie! Ta chmura wygląda jak… — usłyszałam okrzyk Ast, z uwagą obserwującej zjawisko już od dłuższego czasu.

— Kosmolot! — zawołał Szu. Serce ścisnęło mi się nagle.

Istotnie chmura, która znajdowała się już nad naszymi głowami, przypominała kształtem kosmolot. Widać nawet było okrągłe zbiorniki pod talerzowatym kadłubem. Ale, że jest to tylko chmura, nikt nie mógł się łudzić. Wyraźnie przeświecały przez nią jaśniejsze partie nieba.

Rosła szybko, niemal w oczach, zatracając coraz bardziej kształt kosmolotu. Widocznie było to tylko złudzenie. Zbiorowa sugestia.

Wiatr ustał. Chmura zawisła nad zatoką nieruchomo. Trwało to jednak krótką chwilę. I oto poczęła znowu rosnąć, pęcznieć, jak gdyby opadać w dół. Po kilkunastu minutach przybrała tak ogromne rozmiary, że przysłoniła sobą niemal całe niebo. Tylko tuż nad horyzontem można było dostrzec jaśniejszy pas.

Naraz nad naszymi głowami coś błysnęło. W środku otwarło się jakby okno, odsłaniając zamglone niebo. Okno rosło szybko. Chmura rozpraszała się ku horyzontowi, tworząc pierścień otaczający miejsce, w którym staliśmy. Czy to również było złudzenie?

Pierścień rzedł szybko, mętniał i rozpływał się w atmosferze. Nie upłynęło pół godziny, a po zjawisku nie pozostało ani śladu. Wszystko znikło.

— Co to było? — zapytała Ast.

— Pyły. Wirujące, drobne pyły — wyjaśnił Szu, chowając do torby przyrządy.

— Takie same jak wówczas?

— Chyba tak.

— Czy to jednak czasem nie halucynacja?

— Zbiorowa?

— Wszystko możliwe…

— Wykluczone.

— Ale ten kształt kosmolotu?

— Czy pamiętacie tę niezwykłą audycję telewizyjną? Wtedy nadawano obraz kosmolotu i szczątków RER.

— Czyżby nas odnaleźli?

— Nie wiem.

Usiedliśmy na szczycie „falochronu”. Wokoło panował spokój. Nie czuło się nawet wiatru. Tylko fale uderzały miarowo o najniższe stopnie.

— Trzeba czekać — powiedział Szu na wpół do siebie. Jakże wiele miał w sobie uporu| i spokoju wewnętrznego! Ast była znacznie mniej odporna,

— Czekać? Czekać? Jak długo? — Oparła hełm o najwyższy stopień i trwała tak nieruchomo, z wyrazem najwyższego cierpienia na zżółklej, postarzałej twarzy. Czułam, że pragnienie zaczyna i mnie palić ze zdwojoną siłą. Jasna plama, znacząca poprzez chmury drogę Tolimana B, przesuwa się wolno po nie- bie. Nie mogę już patrzeć w ten złocistopomarańczowy blask.

— Czekać? Czekać? Nie wiadomo po co? — rzęzi Ast.

— A cóż chcesz zrobić? — szepcze spękanymi wargami Szu.

— Jeśli śmierć ma i tak nadejść…

— Co chcesz zrobić? — Szu kładzie rękę na jej ramieniu.

— Jeśli… ma nadejść… po co czekać… Lepiej się napić tej wody.

— To samobójstwo!

— Lepiej skrócić mękę.

— Nie! Nie! Może jednak…

— Człowiek zawsze się łudzi…

Głosy dochodzą do mnie już jak przez gęstą watę.

— Przecież nam pomogli… — mówi Szu.

— A teraz… Dlaczego ten świat jest taki dziwnie obcy, taki obojętny, nieludzki?

— Przecież to nie ludzie.

Toliman B chyli się już ku zachodowi. Czuję, że wszystko mąci mi się w głowie. Już nie pojmuję słów, które docierają do mych uszu jakby spod ziemi.

— To nie są ludzie… — dudni mi w głowie. — Na co czekać? Na kogo?

DZIWY

Nie wiem, kiedy zasnęłam. Prawdopodobnie było to krótkie omdlenie spowodowane ogólnym wyczerpaniem organizmu.

Sen był dziwny, niezwykły. Widocznie słowa Szu posłyszane o świcie głęboko tkwiły w mej pamięci, bo śniło mi się również jakieś laboratorium. Byłam bez skafandra, bez kombinezonu. Stałam naga w jakiejś przezroczystej rurze czy kloszu, a z góry na mnie, jak pod prysznicem, lała się woda. Świeża, chłodnawa woda.

Szu mówił, że czul się jakby skrępowany, że jakaś siła obezwładniała jego ciało. Ja, przeciwnie, odczuwałam rześkość i swobodę. Uniosłam w górę ręce i nastawiłam twarz wprost pod strumień życiodajnego płynu. Piłam, piłam, wchłaniałam w siebie tę wodę. Miała ona niezwykle orzeźwiający, nieco kwaskowy smak, jak niektóre gatunki naszych płynów odżywczych.

Piłam tę wodę wielkimi łykami. Stopniowo wracały mi siły, ustępowało pragnienie.

Tańczyłam jak dziecko pod owym strumieniem wody, śmiałam się radośnie. Byłam tak szczęśliwa, tak ogromnie szczęśliwa, że aż… przebudziłam się.

Z trudem zrozumiałam, gdzie się znajduję. Leżałam, tak jak przed utratą przytomności, pod najwyższym stopniem „falochronu”. Uniosłam głowę i rozejrzałam się Wokoło. Obok mnie leżała Ast, niżej — Szu. Twarze ich były blade, oczy zamknięte. Uczułam skurcz w sercu. Czy oni jeszcze żyją?

Wszystko wokół wydało mi się jakieś dziwne. Jakby pod wpływem silnego narkotyku odstąpiły ode mnie na chwilę wszystkie cierpienia. Jakkolwiek odczuwałam ogromne wyczerpanie i osłabienie, straszliwe, palące pragnienie znikło bez śladu. A może ów sen o wodzie nie był tylko snem? Takie przypuszczenie wydało się zupełnie absurdalne, niemożliwe do przyjęcia. Wszak obudziłam się w tym samym miejscu, w którym zasnęłam. Zdjęcie skafandra w trującej atmosferze nie byłoby możliwe. Zanik pragnienia mógł być tylko chwilowy, związany ze stanem chorobowym. Powinno ono lada moment powrócić… ogarnął mnie strach.

Odruchowo przesunęłam językiem po wargach. Były spękane i obolałe, ale… wilgotne.

Jak potężna jest-moc sugestii!

Spojrzałam na niebo. Toliman B zachodził. W głowie mojej zrodziło się podejrzenie, iż spałam zaledwie kilkanaście minut. Przeniosłam wzrok na zegarek. Istotnie — wskazywał jeszcze ten sam dzień błyskański.

— Daisy… — usłyszałem pod hełmem szept Ast.

Uniosła nieco głowę i patrzyła na mnie, dziwacznie poruszając wargami.

— Żyjesz, Ast? — zapytałam bez sensu.

— Jeszcze żyję. A on? — wskazała ruchem głowy na bezwładne ciało swego męża. Wyciągnęłam rękę i pochwyciłam Szu za ramię. Potrząsnęłam nim silnie. Poruszył.się. Zamrugał powiekami, spojrzał błędnie po niebie i zatrzymał wzrok na Ast.

— Żyjecie?!… Żyjecie?… — rzucił to samo bezsensowne pytanie, co ja przed chwilą. — Jak to dobrze… Ast przełknęła z wysiłkiem ślinę.

— Śniła mi się woda — powiedziała z westchnieniem.

— Tobie też?!

Ast jednak tak była przejęta wspomnieniem niedawnego snu, że nie pojęła sensu mojego pytania.

— Śniła mi się woda — powtórzyła cicho. — Śniło mi się, że powróciłam na Ziemię, że otaczają mnie drzewa… Ziemskie drzewa. Takie, jakie rosną nad wodami Kornwalii. Nie pamiętam ich nazwy. Widziałam je tak dawno… jeszcze byłam dzieckiem. I śniła mi się rzeka; właściwie płytki, rozlewający się szeroko strumień. Ja kąpałam się w tym strumieniu, jak w dzieciństwie. Woda była chłodna, czysta… — Ast uśmiechnęła się do wspomnienia. — Biegałam po tej wodzie, klękałam i piłam. Piłam wodę!

— Piłaś wodę?

— Chciałabym, aby sen ten trwał wiecznie.

— I jak się teraz czujesz? — zapytałam z rosnącym podnieceniem.

— To znaczy?

— Czy czułaś pragnienie po przebudzeniu?

— Nie! — Ogromne zdziwienie rozlało się po twarzy Ast. — I teraz nie czuję!

— Pragnienie ustąpiło… pod wpływem snu…

— Trudno uwierzyć… a jednak…

— Mnie się również śniła woda… że” piłam… I pragnienie ustąpiło.

— Dziwne. Bardzo to wszystko dziwne — odezwał się Szu. — Tym dziwniejsze, że i mnie się śniło, że piłem wodę, i również nie odczuwam, jak dotąd, pragnienia.

— Śniła wam się Kornwalia? Strumień? — zapytała Ast z osłupieniem.

— Nie — zaprzeczyłam pośpiesznie. — Mnie się śniło, że znajduję się w sali, o której opowiadał Szu.

— Szu? — zmarszczyła brwi.

— Tak. Słyszałam, jak Szu opowiadał ci swój sen. O sobie, o Zoe…

— Słyszałaś? A więc nie spałaś?

— No i co ci się śniło? — przerwał Szu ze zniecierpliwieniem.