Oddział podzielił się na pół. Grupa prowadzona przez Austina została na sterburcie. Ludzie pod dowództwem Pietrowa przekradli się na drugą stronę jachtu. Mieli posuwać się w kierunku dziobu aż do spotkania przy drabince wiodącej na mostek, a potem wspiąć się trzy pokłady wyżej do centrali komputerowej za sterownią. O tej porze na mostku powinna być tylko dyżurna wachta. Austin dał znak Pietrowowi. Ludzie pochylili się nisko i ruszyli naprzód z bronią gotową do strzału.
Początkowe sukcesy dodały Austinowi odwagi. Ledwo jednak minęli wielki salon, gdzie Razow wyprawił w Bostonie przyjęcie, nagle otworzyły się drzwi. Na pokład padło jasne światło, oślepiające w goglach noktowizyjnych. Austin podniósł je na czoło i zobaczył ochroniarza. Facet stał nieruchomo jak jeleń w reflektorach samochodu. Ściskał butelkę wódki, obejmując młodą kobietę w stroju pokojówki. Trzymał rękę pod jej sukienką rozpiętą na biuście. Rude farbowane włosy opadały dziewczynie na twarz, jaskrawa szminka była rozmazana.
Pijacki uśmiech zniknął z twarzy ochroniarza na widok uzbrojonych intruzów. Jako zawodowiec dokładnie wiedział, co ma robić: milczeć. Ale jego towarzyszka nie znała się na rzeczy. Otworzyła usta i przeraźliwie wrzasnęła. Siła głosu dorównywała śpiewaczce operowej. Drugi wrzask trwał jeszcze dłużej, a potem dziewczyna ruszyła nieprzytomnie na pokład.
Kiedy zamilkło echo jej głosu, statek rozświetlił się niczym automat do gry. Na każdym poziomie otwierały się drzwi, zewsząd dochodziły okrzyki. Rozlegał się tupot biegnących ludzi i gardłowe głosy wydające rozkazy. Towarzyszyły im piskliwe wrzaski. Ale to był dopiero wstęp. Po chwili rozpętało się piekło.
35
Helikoptery typu Sikorsky HH 60-H Seahawk pędziły obok siebie nad oceanem niczym dwie Walkirie. Leciały tak nisko, że podwozia ochlapywała piana z grzywiastych szczytów fal. Maszyny miały szary kolor maskujący, nawet ich oznakowania były prawie niewidoczne.
Przez szybę jednego z helikopterów wyglądał dowódca plutonu, porucznik marynarki Zack Mason. Rozmyślał o pilnym telefonie z Waszyngtonu i rozkazie zebrania specjalnego oddziału bojowego do tajnej operacji.
Mason przypominał wyglądem urzędnika bankowego, ale był twardym, doświadczonym żołnierzem. Bez trudu wytrzymywał mordercze ćwiczenia w jednostce SEAL. Mimo młodego wieku brał już udział w wielu operacjach, od zarzuconego planu strącenia helikoptera Saddama Husajna do ochrony olimpiady w Atlancie.
Oficjalnie dowodził grupą SEAL na Wschodnim Wybrzeżu. Nieoficjalnie był oficerem łącznikowym, przydzielonym do Połączonego Dowództwa Operacji Specjalnych, czyli amalgamatu SEAL, Delta Force i 160. Pułku Lotniczych Operacji Specjalnych, znanego jako SOAR. Tajna jednostka miała własne helikoptery wsparcia. Drużyny szturmowe specjalizowały się w atakowaniu takich celów morskich, jak statki czy platformy wiertnicze. Połączone dowództwo było upoważnione do samodzielnego zwalczania terroryzmu.
Rozkaz operacji wydano z pominięciem normalnego trybu postępowania. Podpisał się pod nim bezpośrednio sekretarz marynarki. Admirał stojący na czele Dowództwa Morskich Operacji Specjalnych w Coronado w Kaliforni dostał polecenie, by decyzje operacyjne zapadały na możliwie najniższym szczeblu. Mason miał przesyłać meldunki z terenu prosto do Coronado.
Po rozmowie z Sandeckerem Sid Sparkman poszedł do prezydenta i powiedział mu prawdę o swoich powiązaniach z Atamanem. Przyznał, że skusiła go szansa zarobienia miliardów dolarów, ale nie wiedział o spisku Razowa przeciwko Stanom Zjednoczonym. Złożył pisemną rezygnację i oddał się do dyspozycji prezydenta. Zaproponował, że jeśli ich operacja się nie uda, weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Prezydent zawsze był pragmatykiem. Schował rezygnację do kieszeni, przyjął ofertę Sparkmana i polecił mu zadzwonić do sekretarza marynarki.
Grupa SEAL, dowodzona przez Masona, stacjonowała w Little Creek w Wirginii. Wybrano ją dlatego, że była wyszkolona w abordażu. Dostała prosty rozkaz: opanować statek bez ostrzeżenia i unieszkodliwić bombę. Mason wiedział, że wykonanie tego rozkazu będzie skomplikowane.
– Dolatujemy na miejsce – powiedział pilot, przerywając rozmyślania Masona. – Do celu dziesięć minut.
Mimo zewnętrznego spokoju, Mason czuł podniecenie akcją. Lubił trudne wyzwania i wstąpił do marynarki, żeby działać. Zerknął na szwajcarski zegarek Chase-Durer. Odwrócił się i pokazał swoim ludziom dziesięć palców.
Komandosi mieli czarne kombinezony i farbę maskującą na twarzach. Byli ledwo widoczni w przyćmionym świetle kabiny. Jako elitarna jednostka, mogli dowolnie wybierać ubranie i broń. Niektórzy nosili na głowie chusty w stylu Rambo, inni bardziej tradycyjne miękkie kapelusze z zawiniętym rondem. Większość miała karabinki colta, skróconą wersję M16 na amunicję bezłuskową, co zwiększało pojemność magazynków. Jeden z mężczyzn, zbudowany jak byk, trzymał lekki karabin maszynowy M-60 E3, który normalnie obsługiwało dwóch ludzi. Inny był uzbrojony w strzelbę kaliber 12 z pociskami przeciwpancernymi. Oprócz broni osobistej, ekspert od materiałów wybuchowych dźwigał plecak z ładunkami plastiku C-4 i detonatorami. Mason dowodził szesnastoosobowym plutonem, który miał opanować sterburtę. Jego zastępca, nazywany 2IC od słów second in command, prowadził grupę, która miała zabezpieczyć lewą burtę. Mimo ciężkiego uzbrojenia trzydziestu dwóch ludzi stanowiło zbyt małą siłą uderzeniową przeciwko takiemu olbrzymowi jak “Ataman Explorer”. Wymiana ognia ze znacznie liczebniejszym przeciwnikiem mogła się źle skończyć. Ich główną bronią miało być zaskoczenie.
– Kontrola łączności – powiedział Mason. Jak wszyscy w plutonie, miał radio Motorola MX300 z mikrofonem krtaniowym i słuchawką. Komandosi zgłaszali się według ustalonej kolejności. Mason liczył odpowiedzi. Szesnaście. Z drugiego helikoptera odezwał się jego zastępca. On i jego ludzie byli gotowi.
Mason wyjął komórkę z kamizelki szturmowej i wystukał numer. Telefon miał specjalny algorytm szyfrowy, który łączył Masona bezpośrednio z innymi drużynami szturmowymi.
Kiedy jego oddział leciał na wschód od Bostonu z maksymalną szybkością dwustu trzydziestu kilometrów na godzinę, inne eskadry ruszyły do akcji na południu: Delta Force w rejonie Charlestonu w Karolinie Południowej, pułk lotniczych operacji specjalnych na wschód od Miami. Operacją dowodziła marynarka, co oznaczało, że szefem jest Mason. Gdyby został wyłączony z akcji, zastąpiłby go dowódca Delta Force, a w następnej kolejności oficer SOAR.
– Tu Omega Jeden – powiedział Mason. – Zgłoś się, Omega Dwa.
– Omega Dwa i jak pan się ma?
Mason uśmiechnął się. Znów te rymy. Poznał dowódcę Delta Force na wspólnych ćwiczeniach. Lubił dowcipnego Afro-Amerykanina, który przybrał nazwisko Joe Louis na cześć wielkiego mistrza boksu.
– Jesteśmy zgodnie z rozkładem, Joe. Do celu dziesięć minut.
– Przyjąłem. Hej, Zack, czy marynarka nie mogła wymyśleć lepszego kryptonimu niż “Omega”? Na przykład “Trzy Misie”?
– Wątpię, żeby admirał chciał zostać “Niedźwiedzicą”.
– Nie mądrzcie się. Do celu osiem minut.
– Odezwij się, kiedy będziesz miał kontakt wzrokowy.
– Jak go namierzę, to ci się zwierzę. Bez odbioru.
Mason wcisnął inny guzik i połączył się z Willem Carmichaelem, dowódcą Omegi Trzy. W przeciwieństwie do Louisa, Carmichael był podręcznikowym typem oficera. Nawet jego spontaniczne odżywki wydawały się zaprogramowane. Zameldował, że jego drużyna leci zgodnie z rozkładem i dodał:
– Bułka z masłem.
Mason wiedział z własnego doświadczenia, że desant z powietrza na duży i zapewne dobrze uzbrojony statek na pełnym morzu, a potem unieszkodliwienie nieznanych ładunków wybuchowych to niezupełnie “bułka z masłem”. Ćwiczyli abordaż mnóstwo razy, ale to była prawdziwa operacja. Jej powodzenie zależało od tego, by jak najdłużej nie zostać wykrytym. Helikopter HH-60H nadawał się idealnie do tego zadania. Był stosunkowo cichy, miał system zakłócania i tłumienia podczerwieni, antyradar i inne elektroniczne oczy i uszy. W dodatku był uzbrojony w dwa karabiny maszynowe M-60 i pociski rakietowe hellfire.