– Ktoś za tobą wszedł?
– Nie zauważyłem. Są tu głównie motocykliści. Rzucają się w oczy.
– Możesz do mnie zadzwonić za pięć minut? – spytał Joe.
– Tak, ale pośpiesz się. Jakiś wysoki transwestyta puszcza do mnie oko.
Zavala odszukał numer, który podał mu Gomez. Agent odebrał telefon po trzecim sygnale.
– Jestem w Los Angeles – powiedział Zavala, pomijając zwyczajowe uprzejmości. – Mam tu kogoś, kogo trzeba wycofać z obiegu. Pomoże mi pan? Żadnych pytań, ale obiecuję, że wszystko wyjaśnię przy najbliższej okazji.
– To ma związek ze sprawą, w którą pan się wplątał?
– Z nią i z czymś jeszcze. Przepraszam, że jestem taki tajemniczy. Pomoże pan?
Gomez zamilkł.
– Mamy bezpieczny adres w Inglewood – odezwał się po chwili bardzo rzeczowym tonem. – Czuwa tam pewien anioł stróż. Zadzwonię do niego i uprzedzę o nadejściu przesyłki.
Podał Zavali, jak dojechać pod wskazany adres.
– Dzięki. Pogadamy później – obiecał Joe.
– Mam nadzieję – odparł Gomez.
Zaraz po tej rozmowie zadzwonił telefon. Zavala prędko podał Cohenowi adres od Gomeza i polecił mu pojechać tam taksówką.
– Zostaw swój samochód – ostrzegł. – Mogli zainstalować nadajnik.
– Oczywiście! Nawet o tym nie pomyślałem. Biedna Sandy. I inni. Czuję się odpowiedzialny za ich los.
– Nic więcej nie mogłeś zrobić, Randy – zapewnił Joe. – Skąd mogłeś wiedzieć, że ta sprawa tak cię przerasta?
– O co w tym wszystkim, do diabła, chodzi?
– W czasie naszej pierwszej rozmowy trafiłeś w sedno. Chodzi o niebieskie złoto.
27
Czarna gumowa piłka przemknęła jak meteor, ale Sandecker przewidział kąt jej odbicia i jego lekka drewniana rakieta wystrzeliła niczym język węża. Błyskawiczny bekhend z suchym stukiem posłał piłkę na prawą ścianę. LeGrand zrobił wypad do przodu, ale źle obliczył jej podkręcony lot i rakietą niezdarnie przeciął powietrze.
– Koniec gry – oznajmił Sandecker.
Był fanatykiem zdrowego trybu życia i odżywiania, a dzięki regularnemu uprawianiu joggingu i podnoszeniu ciężarów mógł z powodzeniem mierzyć się z ludźmi znacznie odeń młodszymi i wyższymi. Stał na szeroko rozstawionych nogach, niedbale trzymając rakietę w zgiętej ręce. Na jego czole nie było ani jednej kropli potu. Żaden włos nie sterczał mu na głowie i starannie przystrzyżonej płomiennorudej szpiczastej brodzie.
Za to LeGrand spływał potem. Kiedy zdjął szkła ochronne i wytarł do sucha twarz, przypomniał sobie, dlaczego zaniechał pojedynków z admirałem. Dyrektor CIA był wyższy i silniejszy od Sandeckera, ale za każdym razem przekonywał się, że w grze w squasha liczy się przede wszystkim strategia. W zwykłych okolicznościach wykręciłby się od gry z szefem NUMA, ale nie mógł tego uczynić, gdy zadzwonił on dzień po wypadku w stanie Nowy Jork.
– Zarezerwowałem w klubie kort – oznajmił wesoło Sandecker. – Nie miałbyś ochoty poodbijać małej czarnej piłki?
Mimo jowialnego tonu jego głosu LeGrand nie miał wątpliwości, że zaproszenie to jest rozkazem. Odwołał więc wszystkie poranne spotkania i po drodze wpadł do Watergate, żeby zabrać sprzęt. Sandecker czekał na niego w klubie squashowym. Miał na sobie modny granatowy dres ze złotymi lamówkami. Ale nawet w tym niezobowiązującym stroju łatwo można było wyobrazić go sobie, jak na pokładzie dawnego okrętu wojennego rozkazuje wybrać żagle lub wystrzelić salwę burtową w arabskiego pirata. W identyczny sposób dowodził NUMA, pilnie śledząc wszelkie zmiany wiatru i posunięcia przeciwników. Jak każdy dobry dowódca dbał też bardzo o swych podwładnych.
Na wieść, że przez jakiś debilny plan wywiadu Austin o mało co nie stracił życia, wybuchnął niczym wulkan Krakatau, Zwłaszcza wkurzyło go, że w tej sprawie brała udział CIA. Lubił LeGranda, lecz był święcie przekonany, że Centralną Agencję Wywiadowczą rozpieszcza się i pakuje się w nią więcej forsy niż jest tego warta.
Teraz jednak, stawiając jej dyrektora pod ścianą, nie zamierzał wyładowywać na nim złości. Chodziło o załatwienia czegoś ważniejszego. Nie stronił od politycznych gierek. Do jego najcenniejszych darów należała umiejętność sterowania swym gniewem. Obiekty wściekłości Sandeckera nie miały pojęcia, że pod jego gorącą jak promień lasera furią kryje się często spokój, że wręcz bawi się w głębi ducha. Umiejętność ta dobrze mu służyła. Szanowali go prezydenci z obu partii. Senatorowie i kongresmeni wręcz zabiegali o podtrzymanie z nim znajomości. Członkowie rządu nakazywali swym podwładnym łączyć rozmowy z nim bez pytania.
LeGrand, dręczony wyrzutami sumienia z powodu incydentu w stanie Nowy Jork, bez wahania przyjął więc zaproszenie admirała, skwapliwie korzystając z okazji, by naprawić szkody, nawet za cenę upokorzenia na korcie. Ku jego zaskoczeniu Sandecker powitał go z uśmiechem i w trakcie gry nic nie wspomniał o przygodzie Austina. Co więcej, w barku postawił pierwszą kolejkę soku.
– Dziękuję, że tak szybko zgodziłeś się na mecz – powiedział, prezentując swój słynny krokodyli uśmiech.
LeGrand łyknął soku z papai i potrząsnął głową.
– Mam nadzieję, że kiedyś z tobą wygram – odparł.
– Najpierw musisz poprawić bekhend – odparł Sandecker. – A przy okazji, skoro już tu jesteś, chciałbym podziękować ci, że zapobiegłeś tragedii, która mogła spotkać mojego pracownika Austina.
LeGrand pomyślał, że może jednak nie będzie tak źle.
– Szkoda tylko, że ktoś z twoich ludzi nie zareagował szybciej. Mogliście uratować waszego asa – dodał z tym samym niepokojącym uśmiechem Sandecker, z ironią akcentując ostatnie słowo.
LeGrand uśmiechnął się w duchu. Było oczywiste, że admirał nie może sobie darować tego tematu.
– Przykro mi z powodu tego nieszczęsnego epizodu – powiedział, puszczając mimo uszu jego przytyk. – Z początku nie mieliśmy jasności co do rozmiarów tego, hm, problemu. Sytuacja była bardzo skomplikowana.
– Tak słyszałem. Wiesz, co zrobię, Erwinie? – spytał łaskawym tonem Sandecker. – Zapomnę na razie, że ten dziwny, uknuty przez Urząd Służb Strategicznych, a przeprowadzony przez CIA plan wyszedł całkiem na opak, przez co omal nie zginęli szef ekipy do zadań specjalnych NUMA i niewinny świadek, a przewodniczący Izby Reprezentantów znalazł się w niebezpieczeństwie.
– Jesteś bardzo wspaniałomyślny, James – odparł LeGrand.
Admirał skinął głową.
– Szczegóły tego sztubackiego żartu szpiegowskiego nigdy nie wyjdą poza ściany NUMA – zapewnił.
– Agencja docenia twoją dyskrecję.
Sandecker uniósł rude brwi.
– Ale jeszcze nie jesteśmy kwita – oświadczył. – W zamian żądam pełnego naświetlenia tej brudnej, nikczemnej sprawy.
LeGrand wiedział, że musi przystać na taką wymianę. Już z góry podjął decyzję, że wyłoży karty na stół.
– Masz pełne prawo domagać się tego – przyznał.
– No pewnie.
– Trudno było złożyć wszystko do kupy, zwłaszcza w tak krótkim czasie, ale postaram się jak najlepiej objaśnić ci, co się stało.
– A raczej, co się, na szczęście, nie stało – sprostował Sandecker.
LeGrand zdobył się na blady uśmiech.
– Początek tej historii sięga drugiej wojny światowej – zaczął. – Po klęsce Niemiec rozpadła się koalicja sprzymierzonych. Kiedy Churchill wspomniał w swym przemówieniu o “żelaznej kurtynie”, zaczęła się zimna wojna. W Stanach wciąż panowało dobre samopoczucie, bo tylko one miały bombę atomową. Do czasu, gdy Sowieci zdetonowali własną atomówkę i zaczął się wyścig zbrojeń. Dzięki bombie wodorowej odzyskaliśmy przewagę. Ale Rosjanie siedzieli nam na karku i tylko kwestią czasu było, kiedy nas dogonią. Jak wiesz, w bombie wodorowej zachodzi inny proces niż w bombie atomowej.
– W bombie termonuklearnej dochodzi do połączenia, a nie rozszczepienia jąder – rzekł Sandecker, który, służąc na atomowych okrętach podwodnych, dobrze znał się na fizyce atomowej.
LeGrand skinął głową.
– Atom wodoru połączono z atomem helu – ciągnął. – W ten sam sposób powstaje energia słoneczna. Kiedy tylko dowiedziano się, że główne radzieckie laboratorium syntezy jąder atomu znajduje się na Syberii, nasz rząd zaczął myśleć o sabotażu. Niektórzy byli zbyt pewni siebie po zwycięstwie nad państwami Osi i z nostalgią wspominali wypad komandosów na fabrykę ciężkiej wody w Norwegii. Słyszałeś oczywiście o tej akcji.