– Zrobili z pani boginię – dopowiedziała Gamay.
– Zaraz zrozumiecie dlaczego. Dawno temu Chulo uciekli przed inwazją białych. Stracili wszelki kontakt ze światem. I oto raptem, jak kometa z jasnego nieba, pojawiłam się ja. Tak zachowują się bogowie, kiedy chcą przypomnieć ludziom, gdzie ich miejsce. Chulo uznali, że wódz rozgniewał bogów, i otoczyli mnie kultem.
– Jako boginię z nieba? – podsunęła Gamay.
– W czasie ostatniej wojny tubylcy, którzy pierwszy raz ujrzeli samoloty, zaczęli je czcić, budując na ziemi ich kopie – przypomniał Paul.
– Właśnie. A pamiętasz film Bogowie muszą być szaleni? – spytała Gamay. – Tam obiektem wierzeń religijnych i przyczyną wszystkich nieporozumień stała się butelka coca-coli wyrzucona z samolotu.
– Istotnie – potwierdziła Francesca. – A pomyślcie, co zrobiliby ci ludzie, gdyby w ręce wpadł im sam samolot.
– To wyjaśnia tajemnicę tutejszej świątyni.
Francesca skinęła głową.
– Zaciągnęli tam kawałki odrzutowca i całkiem udatnie je zmontowali. To taki “rydwan bogów”. Teraz składają przy nim ofiary ze zwierząt, żeby bogowie nie niszczyli już plemienia.
– Samolot był niebiesko-biały. Czy tubylcy właśnie dlatego malują ciała na te kolory? – spytała Gamay.
– Wierzą, że ochroni ich to przed wrogami.
– A skąd się tu wzięła Tessa?
– Jest półkrwi Chulo. Jej matkę porwało sąsiednie plemię i sprzedało Europejczykowi, ojcu Tessy. Po jego śmierci, podczas plemiennej sprzeczki, Tessa stała się własnością Dietera. Dieter wiedział o plemieniu Chulo i poślubił ją, gdy była jeszcze dziewczynką, sądząc, że ułatwi mu to dostęp do jej pobratymców i ich leczniczych ziół.
– Dlaczego z nim została?
– Uważała, że nie ma innego wyjścia. Dieter nieustannie przypominał jej, że jest nic niewarta, że jest mieszańcem. Wyrzutkiem.
– A kim był zabity Indianin, którego znaleźliśmy?
– Jej przyrodnim bratem, który mieszkał tutaj. Uparł się, że odszuka rodzinę, i zaczął się wyprawiać za wodospady. Dowiedział się tam o śmierci matki i o tym, że ma siostrę – Tessę. Wyruszył, żeby ją tu sprowadzić. Dla Chulo honor rodzinny to ważna sprawa. Niestety schwytali go współpracujący z Dieterem rabusie ziół. Chcieli, żeby im pokazał, gdzie rośnie krwawy korzeń.
– O tej roślinie wspomniał nam Arnaud.
– Jest cudowna, kurowali mnie nią po rozbiciu się samolotu. Plemię Chulo uważa ją za świętą. Kiedy brat Tessy im odmówił, zaczęli go torturować. I zastrzelili podczas próby ucieczki. Dieter ukradł próbki rośliny. Na poszukiwanie brata Tessy wysłałam oddział Chulo. Natknęli się na nią, gdy wracała tutaj. Opowiedziała im, co się stało. Odesłałam ją do Dietera, przykazując, żeby informowała nas o wszystkim. I wówczas nieoczekiwanie zjawiliście się wy. Tessa usiłowała was ostrzec. A kiedy to się nie udało, pomogła wam w ucieczce. A przynajmniej myślała, że uciekliście. Tymczasem zjawiliście się w naszych progach.
– Cali i zdrowi. Czego nie można powiedzieć o Dieterze i jego znajomkach.
– Indianie przynieśli mi ich głowy w darze. – Francesca rozejrzała się po jadalni, pełnej barwnych gobelinów ze scenami z życia wioski. – Zmumifikowane głowy kłóciły się z tym wystrojem, więc zaproponowałam, by umieścili je na zewnątrz wsi.
– A więc to pani zawdzięczamy ten komitet powitalny?
– Oczywiście. Pomarańczowo-niebieski balon, którym lecieliście, rzucał się w oczy. Indianie donieśli mi, że o mało co nie wpadliście na wodospad. Poleciłam im mieć was na oku, ale nie robić krzywdy. Śledzili was od początku. Zaskoczyło mnie, że skierowaliście się w tę stronę.
– Zamierzaliśmy pożyczyć pirogę.
– Nie mielibyście najmniejszych szans. Sława tych Indian jest w pełni zasłużona. Śledzili was wiele kilometrów. Niekiedy mam wrażenie, że są to naprawdę ludzie-duchy. Przenikają przez dżunglę niczym mgła, z której, zdaniem innych plemion, są utkani.
– Po co ktoś miałby uprowadzać samolot i porywać panią? – spytał Paul, zastanawiając się nad historią Franceski.
– Znam powód – odparła. – Chodźcie, coś wam pokażę.
Wstała od stołu i oświetlonymi blaskiem pochodni korytarzami zaprowadziła ich do dużej sypialni. Tam wyjęła ze skrzyni poobijaną i porysowaną aluminiową walizeczkę. Ułożyła ją na łóżku i otworzyła, odsłaniając plątaninę porwanych drutów i obwodów.
– To model eksperymentu, który wiozłam na konferencję w Kairze – wyjaśniła. – Nie chcę wchodzić w szczegóły techniczne, ale kiedy z tego końca wpuści się wodę morską, to po ekstrakcji soli z drugiego wypłynie woda słodka.
– Chodzi o odsalanie?
– Tak. O rewolucyjną metodę, odmienną od dotychczasowych. Udoskonalenie jej zajęło mi dwa lata. Najczęstszym problemem w procesie odsalania były jego koszty. Mój pozwala przerabiać tysiące litrów słonej wody za grosze. A przy tym wytwarza ciepło, które można przekształcić w elektryczność. – Francesca potrząsnęła głową. – Dzięki niemu pustynie zamieniłyby się w ogrody, a ludzie mieliby źródło energii.
– Nadal nie rozumiem – rzekł Paul. – Komu zależałoby na tym, by świat nie skorzystał z tych dobrodziejstw?
– W minionych dziesięciu latach zadawałam sobie to pytanie wiele razy i nie znalazłam zadowalającej odpowiedzi.
– Czy to był jedyny model?
– Tak – odparła Francesca i posmutniała. – Z Sao Paulo zabrałam ze sobą wszystko. Cała dokumentacja spłonęła podczas katastrofy. Niemniej – dodała weselszym głosem – udało mi się tutaj spożytkować moją wiedzę o hydraulice. Nudno byłoby siedzieć bezczynnie całymi dniami, wyłącznie jako obiekt adoracji. Faktycznie jestem więźniarką. Po kraksie Chulo ukryli mnie przed ekipami poszukiwawczymi. Tak naprawdę to sama mogę być jedynie tu, w pałacu, do którego wstęp mają tylko ludzie zaproszeni. Służbę dobrałam pod kątem wierności. Na zewnątrz pilnuje mnie moja gwardia pretoriańska.
– A więc bycie białą boginią to żadna frajda – orzekł Paul.
– Łagodnie mówiąc. Dlatego tak się cieszę, że spadliście mi z nieba. Dzisiaj odpoczniecie. A jutro oprowadzę was po wiosce i zajmiemy się planami.
– Jakimi planami? – spytała Gamay.
– Myślałam, że to oczywiste. Planami ucieczki.
18
Na pokładzie swojej barki mieszkalnej, zakotwiczonej pod urwistymi brzegami Potomacu w okręgu Fairfax w stanie Wirginia, Kurt Austin zjadł właśnie śniadanie, na które zrobił sobie jajecznicę na szynce. Przypatrując się tęsknie leniwie płynącej rzece, pomyślał, że od jazdy po obwodnicy pod Waszyngtonem stokroć bardziej wolałby przejażdżkę skiffem. Jednak wydarzenia kilku minionych dni nie dawały mu spokoju. Dwukrotnie otarł się o śmierć, poczuł się więc osobiście zaangażowany w sprawę.
Turkusowym, zaprojektowanym specjalnie dla NUMA jeepem cherokee pojechał na południe, następnie mostem Woodrowa Wilsona na wschód do Marylandu i zjechał z obwodnicy. W podmiejskim Suitland zatrzymał się na poboczu, przed kompleksem blaszanych budynków, tak pozbawionych charakteru, że ich zbudowanie mógł zlecić tylko rząd.
Przewodniczka z biura dla zwiedzających przekazała przez telefon jego personalia i kilka minut później zjawił się wysportowany mężczyzna w średnim wieku, w pochlapanych farbą dżinsach, dżinsowej roboczej koszuli i baseballówce z emblematem Smithsoniańskiego Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej.
– Fred Miller – przedstawił się, mocno ściskając dłoń gościa. – Rozmawialiśmy przez telefon.
– Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas – powiedział Austin.
– Nie ma sprawy. – Miller pytająco uniósł brwi. – Czy to pan jest tym Kurtem Austinem, który znalazł grób Krzysztofa Kolumba w Gwatemali?
– Tak.
– Przygoda jak się patrzy.
– Było ciekawie, nie powiem.
– No chyba. Przepraszam, ale niewiele wiem o NUMA, tylko to, co wyczytałem w gazetach o waszych podwodnych wyczynach.
– Ja też niewiele wiem o Zakładzie Konserwacji, Odtwarzania i Przechowywania, imienia Paula E. Garbera. Wasza strona internetowa informuje, że odnawiacie stare zabytkowe samoloty.