Изменить стиль страницы

Poznał November, wiedział już, że jest jego Izydorem, jego Izydorą, i wiedział, że opowie jej o wszystkim, co wie, o wszystkim, co nosi wyryte w szpiku kości — gdy to wszystko się skończy i będą mogli rozmawiać, i pić wino jak krew, przez całą gwiaździstą noc, aż do świtu.

Część V

Zielony Wiatr

W drodze na zachód, 11:09

Daleko na zachodnich rubieżach Palimpsestu jest takie miejsce, w którym tory popadły w ruinę — dzikie, słoneczne, kosmate zieloną pszenicą i złośliwymi pnączami malin. Niektórzy przypuszczają, że to korzenie drzewka oliwnego rozsadziły tory. Inni obarczają winą pasące się w pobliżu owce, które tak długo ogryzały szyny, aż te popękały, i upierają się, żeby pociągnąć do odpowiedzialności ich właściciela. Nikt nie zgłosił się na ochotnika, by rozsądzić ten spór, toteż samotna i nawiedzana przez ćmy stacyjka Owsiane Plewy powoli i łagodnie osunęła się w zapomnienie. Nawet w ekscytujących pierwszych dniach działania systemu komunikacyjnego była rzadko odwiedzana, toteż mało kto przejął się jej stratą — może poza grupką entuzjastów sielankowego stylu architektonicznego, którego przykładem jest budynek stacji. Okna w kształcie pączków róży były niegdyś powodem do umiarkowanej dumy.

Pociągi nie od razu wykryły lukę w torach. Miały inne sprawy na głowie, pora roku nie była najlepsza do podróży w kierunku zachodnim, Mszał trzeci rok z rzędu wszedł w ruję wcześniej niż się spodziewano… Życiem pociągów stale targają niezwykłe prądy chtoniczne. Dopiero ostatnio niektóre z nich zaczęły się kręcić w okolicy Owsianych Plew i węszyć w poszukiwaniu nowin o oknach w kształcie pączków róży, czarnopyskich owcach, zawiadowcach, którzy zaniedbali się i rozpili. Zdarzało się, że któryś z nich podjeżdżał blisko wyrwy w torach, zaraz jednak cofał się, spanikowany, i wracał na wschód, w kojące objęcia miasta.

W najwyższych kręgach pasażerów-wyczynowców szerzy się obawa, że pewnego dnia któryś z pociągów odważy się przeskoczyć przerwę w torowisku przy Owsianych Plewach i raz na zawsze ucieknie z Palimpsestu, popędzi przez góry, pola, pastwiska, kto wie, dokąd? Inni jednak natrząsają się z ich lęków i niedorzecznych wyobrażeń. Pociągi są szczęśliwe,kochane, zadbane,dobrze karmione i mają doskonałe warunki do rozmnażania. I tak debata trwa, a tory niszczeją. Pszenica opiera się wiatrom w Owsianych Plewach, a gwiazdy patrzą, jak pienią się maliny.

* * *

Następny wagon jest pusty. Tatamiciągną się w dal, pachnące i zielone, z czarnymi i złotymi wstążkami. Sei nawet nie próbuje ich liczyć. Na ścianie wisi podłużny plan dworca przypominający malowidło ukiyo-e.Pomieszczenie trzęsie się jak wnętrze wagonu, ale nigdzie nie ma ławek ani poręczy. Zna to miejsce, chociaż wolałaby go nie znać.

— Nie… — jęczy. — Nie chcę tu być.

— To twój dom — mówi Trzecia Szyna.

Obfitość skrobie ją zachęcająco w szyję.

— Nie podoba mi się tu. Nie chcę tu być, już powiedziałam. Chodźmy do następnego wagonu. Królik mówił, że macie tu gdzieś konie.

Trzecia Szyna kręci głową i wychodzi na środek pokoju. Sei wie, co się za chwilę stanie. Nie zniesie tego. Nie zniesie!

— Dlaczego?! — krzyczy do odwróconej plecami Trzeciej Szyny. — Czemuto ma służyć?!

Trzecia Szyna odwraca się i siada w ogromnym pokoju. Pozbawione pasa kimono rozlewa się wokół niej kałużą, gdy zaczesuje długie włosy w dwie gładkie płaszczyzny. Zza pazuchy wyjmuje wielką księgę, ciężką i spuchniętą od wody, ze sterczącymi spomiędzy kartek jak zakładki kawałkami wodorostów i źdźbłami trawy. Kładzie ją sobie na kolanach i otwiera. Woda z jeziora chlapie na wszystkie strony. Trzecia Szyna kiwa palcem na Sei, przyjaźnie, jakby próbowała wywabić kota spod łóżka.

— Nie… — pojękuje Sei, ale idzie w jej stronę. Nigdy nie umiała się jej przeciwstawić.

— Wyobraź sobie książkę na dnie jeziora — mówi Trzecia Szyna.

— Zakazałam ci tak mówić. Nie podoba mi się to.

— Przyniosłam ci ją. To było bardzo głębokie jezioro, wysoko, na dachu świata. Częściowo zamarznięte. Musiałam wstrzymać oddech na bardzo, bardzo długo.

— Kłamiesz! Nie było żadnej książki. Moja matka była obłąkana. Mówiła takie rzeczy, bo była chora.

Mimo to Sei cal po calu zbliża się do Trzeciej Szyny. Wpatruje się w skórę pomiędzy jej piersiami, białą i gładką. Otwarta księga ma niebieskie kartki. Trzecia Szyna przygarnia Sei w ramiona, sadza ją sobie na biodrze i długim palcem wskazuje miejsce na stronie, żeby Sei sama przeczytała.

— To znaczy, że nie będę niczego przed tobą ukrywać, ani w jednej ręce, ani w drugiej. Oto wszystko, co spoczywa na dnie wszystkich jezior.

Sei rozciera zaciśnięte gardło. Chciałaby uciec, ale znów jest rybką Sei, ma dwanaście lat, niebieską skórę i inne rybki nie chcą się z nią bawić. Nie zna zawartych w księdze rybich radości, ale bardzo, bardzo chce je poznać.

Zerka do księgi. Tylko rzucę okiem, postanawia. Na tym koniec. To nieprzyzwoite. Zawstydzę ją i każę przestać.

Czyta:

Naprawdę urodziłam się na dworcu kolejowym. Poród trwał krótko, szybko przyszłam na świat. Zawsze byłam szybka. Pochopna. Matka zabrała mnie do domu, gdzie dorastałam — dziewczynka z głową pełną książek i pękiem pędzli do kaligrafii w rączkach. Miałam tyle snów, ile niektóre dzieci mają piegów. Moje siostry naśmiewały się z mojego imienia.

Wyszłam za twojego ojca przy pierwszej nadarzającej się okazji. Często mnie zostawiał. Byłam taka samotna, miałam wtedy tylko książki, sny i pędzle. Dużo spałam, ale to nie były prawdziwe sny: najpierw świat czerniał, mijało trochę czasu, i znów się rozjaśniał. Głowa tak mnie bolała, jakbym nosiła w niej następne dziecko, które rozpycha się i próbuje wyjść. Ściany zaciskały się wokół mnie, były tak blisko, cały dom był jak knebel w ustach, nie mogłam złapać tchu, ale nie mogłam też odejść — twój ojciec mógł w każdej chwili wrócić, a byłam pewna, że gdyby mnie nie zastał, więcej by się nie pojawił.

Nie wiesz, że kiedy byłaś malutka, odeszłam. Nie odstawiłam cię jeszcze wtedy od piersi. Udałam się na wieś, gdzie zapakowali mnie do bardzo białego łóżka, włożyli mi patyk w zęby i przepuścili przeze mnie niebieski łuk prądu elektrycznego. Zapamiętałam, że był niebieski, bo przypominał światło na dnie jeziora. Wchłonęłam ten błękit w siebie, zmagazynowałam w całości, nie chciałam uronić ani odrobiny. Zatrzymałam go w sobie, jakbym była do tego stworzona, jakbym była trzecią szyną, wokół której są ułożone wszystkie tory kolejowe na świecie. Moim zadaniem było przenieść błyskawicę, wytrzymać palący biały żar. Jestem pewna, że im zaimponowałam. Wiedzieli, że mogą mi powierzyć ten błękit, więc wlewali go we mnie coraz więcej i więcej, żebym go dla nich przechowała. Wiem, że zobaczyłaś go we mnie, kiedy wróciłam do domu. Widziałaś, jak płonę. Światło skwierczało mi w cebulkach włosów.

Sei unosi głowę. Jej bezbronne łzy są gorące jak krew. Trzecia Szyna krwawi, obficie, krwią gorącą jak łzy. Skóra pomiędzy jej piersiami jest rozdarta, krew zbiera się na i tak już mokrej księdze, plami rąbek kimona.

— Przestań, proszę. Proszę. Proszę.

Trzecia Szyna kładzie dłoń na zakrywającej jej twarz masce, zdejmuje ją — i pod spodem jest Usagi, oczywiście, Usagi-matka o smutnych oczach, ściągniętej, steranej życiem twarzy i drżących ustach.

— Dno Niebios, moja mała Sei, jest wyłożone srebrnymi torami kolejowymi. W nich trzecia szyna jest z litej macicy perłowej. Pociągi przewożą duchy, które trzymają się gałęzi drzew jak pasażerowie uchwytów, zrywają zielony ryż i jedzą go na surowo.

— Ale to nie jest niebo. Wcale nie.

— Nie jest, ale wystarczy. Tobie wystarczy. To wszystko jest dla ciebie.