— Czy ty… widziałeś moją matkę? Po tym, jak przestała dla ciebie pracować?
Królik patrzy na nią z niedowierzaniem, a potem spogląda bezradnie na Trzecią Szynę, szukając u niej pomocy. Kobieta o czerwonej twarzy wzrusza ramionami. Obfitość przepraszająco potrząsa kreskami.
— Niewłaściwy pociąg. — Królik parska śmiechem. — Coś mi się wydaje, że powinnaś porozmawiać z moimi dalszymi krewniakami.
— A kim oni są?
— Mój księżyc nie jest jedynym ciałem niebieskim, drogie dziecko. Mój kuzyn kret mieszka na Trytonie. Phobos ma swojego lisa. Na Ganimedesie żyje cała rodzina żółwi. Niedaleko ode mnie, na słońcu, koń przeżuwa owies. Nie jest zbyt rozmowny, ale kiedy go szczotkujesz, wydaje ci się czasem, że w głębi serca słyszysz taki niski dudniący zaśpiew, jakby chór zakonnic śpiewał coś w chmurze kadzidlanego dymu. W wagonie stajennym jest zresztą więcej koni. To liczna rodzina: niebieskie araby z Wegi, dwugłowe appaloosy z Syriusza, gniadosze z Arktura… Ty jednak powinnaś odszukać makaki z Charona, które skracają sobie długi bieg ich planety po orbicie, przesiadując w gorących źródłach i domkach z lodu. Nie wyrabiają słodyczy, biedactwa, ale za to wykuwają dusze. Może tam ją znajdziesz, rozklepaną na papkę.
Sei się krzywi, ale próbuje to zamaskować uśmiechem. Zakłopotana podaje królikowi szufelkę cukru.
— Ten pociąg tam jedzie?
— Nie, oczywiście, że nie. Ależ ty masz dziwne pomysły. Nie słyszałaś, co powiedziałem? Jedziemy nad morze. Można powiedzieć, że to taki zjazd rodzinny.
Sei nie wie, co zrobić, żeby przejść dalej, wyminąć królika. Chciałaby go przytulić, pogłaskać po uszach i okaleczonych rękach, zapytać, jak to się stało, że jest taki nieszczęśliwy. Czuje jednak, że wprawiłaby go tym w zakłopotanie, a tego by nie chciała.
— Ja nie mam na imię Usagi, ale chętnie ci pomogę — mówi.
— Możesz nam pomóc tylko w jeden sposób, Sei.
— Jaki? Powiedz.
— Nie mam uprawnień do udzielenia ci tej informacji. — Głos królika brzmi dziwnie mechanicznie, jak nagrany komunikat w telefonie. — Alejeśli chcesz, możesz zająć miejsce matki.
Podaje jej tłuczek, który jest zdumiewająco lekki, nieważki jak piórko. Sei wchodzi do beczki z ryżem, jakby ta zawierała przeznaczone do podeptania winogrona; on staje za jej plecami i pomaga jej przyjąć właściwą postawę. Sei przypomina sobie ludzi z ekskluzywnych tokijskich klubów golfowych, których znudzeni instruktorzy w ten sam sposób ustawiają do uderzenia. Obfitość kuli się i wstrzymuje oddech; boi się, że spadnie i zostanie wbita tłuczkiem w ryżowy przysmak. Sei bierze zamach. Królik pospiesznie koryguje jej uchwyt na trzonku, zanim Sei z okrzykiem radości opuszcza narzędzie. Grudy lepkiego ryżu bryzgają od wewnątrz na ściany beczki.
Królik z księżyca całuje ją w skroń, słodko, czule, jak wuj dumny ze swojej krwi.
Trzecia Szyna przygląda się Sei, która z triumfalnym zapałem miażdży słodzony ryż na papkę. Nic nie mówi, ale oczy ma pełne czerwonych, lepkich łez.
Jeden
Osiem tysięcy drzwi
Sei trzymała książkę Sato Kenjiego przed sobą jak lampę, która ma jej oświetlić drogę. Zaglądała do niej często, jak do przewodnika, i szła wytyczonym przez nią tropem.
A oto, gdzie zaprowadziła ją książka: stała na głównym peronie, z książką przyciśniętą do piersi. Była ubrana na czarno, w najlepsze z możliwych podobieństw eleganckiego kostiumu; marynarka nadawała pozór stateczności srebrno-czarnej bluzce z tamtej pierwszej podróży z Kenjim na południe. Sei wystawiła twarz na wiatr hulający nad pustymi torami.
Mówiono mi o istniejącym w Tokio tajnym stowarzyszeniu, które wymaga od swoich członków, by bez przerwy, w systemie zmianowym, obserwowali wybrane perony kolejowe. Łatwo jest ulec złudzeniu, że mężczyźni w czarnych garniturach, czekający obok nas na pociąg, podlegają tym samym rygorom i harmonogramom co my — spieszą się na umówione spotkania, uczestniczą w zebraniach i mają swoich nadzorców, którzy nie tolerują nieobecności. Wygląda jednak na to, że niektórzy z nich są raczej wartownikami, u których obojętny wyraz twarzy jest starannie pielęgnowaną maską o podtekście religijnym.
Członkowie stowarzyszenia uważają, że każdy peron jest węzłem, skrzyżowaniem, łącznikiem wielu miast, które poza tym się ze sobą nie stykają. Wierzą, że u zarania dziejów pierwsi bogowie stanęli nie na świetlistym moście, lecz na wysoko wyniesionym i smaganym wichrami peronie kolejowym. Stamtąd wbili w dno oceanu wysadzaną klejnotami włócznię i stworzyli wszystkie lądy i góry.
Członkowie stowarzyszenia uważają, że ów pierwotny peron nadal istnieje — choć przetrwał nie wysoko w niebiosach, lecz w jakimś zakamarku Japonii — i w swoim gronie tworzą coraz to nowe teorie na jego temat. Dlatego pełnią straż na prawie wszystkich dworcach na Wyspach Japońskich, gotowi powiadomić swoich braci o przybyciu Pociągu o Ośmiu Tysiącach Drzwi, ciągniętego przez lokomotywę wykutą z tej boskiej włóczni, która przeleżała tysiące lat w morzu, zanim wydobyli ją pobożni mnisi — tak w każdym razie mówi teoria mająca największą liczbę zwolenników, gdyż frakcja mniejszościowa utrzymuje, że to Kolejom Japońskim tak bardzo zależało na odnalezieniu mitycznego oręża, że same sfinansowały poszukiwania.
Tak czy inaczej, Pociąg o Ośmiu Tysiącach Drzwi ma przemierzać cały znany świat: w jednej chwili zatrzymuje się w Londynie, w następnej w Ułan Bator, potem w Tokio, Montrealu, Sao Paulo i tak dalej. Wystarczy nasłuchiwać komunikatów wydawanych przez obsługę pociągu, żeby wsiąść lub wysiąść na dowolnym peronie na świecie. Każdy nowicjusz w czarnym garniturze pragnie dać się porwać temu pociągowi. Za taki bilet oddałby duszę.
Ja również pełniłem z nimi straż. To bardzo sympatyczni dżentelmeni, może tylko trochę uparci. Z przykrością donoszę, że na mojej warcie przejechały tylko dwa pociągi: lokalny osobowy i ekspres do Asakusy. Oba o czasie.
Kenji nie twierdziłby, że coś jest możliwe, gdyby to nie była prawda. A skoro taki pociąg naprawdę istnieje, na pewno ją tam zabierze. Bez cienia wątpliwości. Wierzyła w niego. Wierzyła w Kenjiego. Musiała być jakaś inna droga.
Jestem taka zmęczona, pomyślała.
— Jestem taka zmęczona. — Tak brzmiały słowa najczęściej wypowiadane przez jej matkę. — Dlaczego ciągle jestem zmęczona?
— Bo musisz walczyć z tymi wszystkimi tygrysami — odpowiadała wtedy Sei. — A potem jeszcze nurkujesz na dno jeziora, żeby czytać mi książkę.
— No proszę, jaką mam bystrą córeczkę!
Usagi sypiała na podłodze, jak kot, z włosami rozsypanymi na twarzy i paznokciami obgryzionymi do krwi. A Sei czekała, zawsze czekała, najciszej i najcierpliwiej jak potrafiła, aż mama się obudzi, uśmiechnie do niej, zaparzy herbatę i poda łakocie.
Teraz jednak sama była zmęczona. Może nawet tak bardzo, jak kiedyś jej matka. Nogi miała obolałe, usta spuchnięte od pocałunków i rzygać jej się chciało od namolnych ludzi, którzy obłazili ją ze wszystkich stron, jakby była statkiem, który zabierze ich w bezpieczne miejsce. Nie mogła jednak przestać. Jakże to tak? Jak miałaby wrócić do domu, gdzie nie było takiego miejsca jak „Dno Niebios”, nie było łatwego przejścia, szybkiej ścieżki? Ten pociąg jej potrzebował. Musiała wytrzymać to tempo, może nawet przyspieszyć. Musiała mieć więcej, coraz więcej, biec dwa razy szybciej tylko po to, żeby ustać w miejscu. Miała wrażenie, że pociąg czai się obok niej nawet w świetle dnia, ukryty wśród chmur i świątyń, cichy i cierpliwy w oczekiwaniu, aż ona się obudzi, uśmiechnie do niego, zaparzy herbatę i poda łakocie.
Nie chciała być dla niego Usagi-matką. Nie chciała go zawieść.
Stała, dygocząc, na peronie.
Obok niej — zachowując uprzejmy dystans — stał mężczyzna w czarnym garniturze, z neseserem w ręce. Stał nieruchomo, jak skamieniały, jego profil rozcinał wiatr chłostający peron shinkansena… Dlaczego znajdowali się tak wysoko? W naturze pociągu leży latanie pod ziemią, w katakumbach miast. To gliniany ptak, jego żywiołem jest ziemia. Sęk w tym, że shinkansen kocha powietrze, mąci wróblom w głowach i jest tak biały, że wiatr, kiedy go dotyka, z pewnością czuje się brudny. Wysokie napowietrzne perony to inny świat, cząstka kosmosu pozbawionego fundamentów.