Изменить стиль страницы

— Amen! —odpowiedzieli wszyscy jednogłośnie.

Rządkiem, bez jednego szeptu, udali się mnisi do swoich legowisk. Nie pragnąc zgoła rozmowy, zniknęli i minoryci, i ludzie papieża, gdyż wzdychali do odosobnienia i odpoczynku. Było mi ciężko na sercu.

— Do łoża, Adso —powiedział Wilhelm, pnąc się po schodach austerii dla pielgrzymów. —Nie jest to wieczór odpowiedni, żeby błąkać się po opactwie. Bernardowi Gui może przyjść do głowy, że warto uprzedzić koniec świata, zaczynając od naszych powłok doczesnych. Jutro postaramy się być na jutrzni, albowiem zaraz potem odjedzie Michał i inni minoryci.

— Czy odjedzie także Bernard ze swoimi więźniami? —spytałem cichutkim głosem.

— Z pewnością nie ma tu nic więcej do roboty. Będzie chciał być w Awinionie przed Michałem, ale w ten sposób, by nadciągnięcie tego ostatniego zbiegło się z procesem klucznika, minoryty, heretyka i mordercy. Stos klucznika oświetli niby pochodnia przebłagalna pierwsze spotkanie Michała z papieżem.

— A co stanie się z Salwatorem… i dziewczyną?

— Salwator będzie towarzyszył klucznikowi, bo musi świadczyć w procesie. Być może, w zamian za tę przysługę Bernard daruje mu życie. Albo pozwoli mu uciec, a potem każe zabić. A może pozwoli mu naprawdę odejść, ponieważ ktoś taki, jak Salwator, nie interesuje kogoś takiego, jak Bernard. Kto wie, może skończy jako zbójca w jakim borze Langwedocji…

— A dzieweczka?

— Powiedziałem Ci, pójdzie na stos. Ale spłonie wcześniej, po drodze, dla zbudowania jakiejś katarskiej wioski na wybrzeżu. Słyszałem, że Bernard ma się spotkać ze swoim kolegą, Jakubem Fournierem (zapamiętaj to imię, na razie pali albigensów, ale mierzy wyżej), a piękna czarownica na stosie zwiększy prestiż i sławę obu…

— Ale czy nic nie można uczynić, by ich uratować? —wykrzyknąłem. —Czy nie może wtrącić się opat?

— Dla kogo? Dla klucznika, który się przyznał? Dla nędznika jak Salwator? Czy może masz na myśli dziewczynę?

— A jeśli tak? —ośmieliłem się. —W gruncie rzeczy z tej trójki ona tylko jest naprawdę niewinna, wiesz, że nie jest czarownicą…

— I sądzisz, że po tym, co się stało, opat zechce narazić na szwank tę odrobinę prestiżu, jaka mu została, dla czarownicy?

— Ale wziął na siebie odpowiedzialność za ucieczkę Hubertyna.

— Hubertyn był jego mnichem i o nic go nie oskarżono. A zresztą, co za głupstwa mi opowiadasz, Hubertyn jest osobą ważną, Bernard mógłby uderzyć go jedynie z tyłu.

— Więc klucznik miał rację, prostaczkowie płacą zawsze za wszystkich, nawet za tych, którzy za nimi przemawiają, nawet za tych, którzy, jak Hubertyn i Michał, swymi słowami nawołującymi do pokuty pchnęli ich do buntu! —Byłem zrozpaczony i nie zważałem nawet na to, że dziewczyna nie była braciszkiem uwiedzionym przez mistykę Hubertyna. Była jednak wieśniaczką i płaciła za historię, która jej nie dotyczyła.

— Tak to jest —odpowiedział mi ze smutkiem Wilhelm. —I jeśli naprawdę szukasz promyka sprawiedliwości, rzekę ci, że pewnego dnia wielkie psy, papież i cesarz, by zawrzeć pokój, zdepczą ciała mniejszych psów, które walczyły w ich służbie. A Michała i Hubertyna spotka los taki sam, jaki dzisiaj spotkał twoją dzieweczkę.

Wiem teraz, że Wilhelm prorokował albo raczej budował sylogizmy na podstawie zasad filozofii naturalnej. Ale w tym momencie jego proroctwa i sylogizmy nic mnie nie pocieszyły. Jedyną rzeczą pewną było to, że dzieweczka zostanie spalona. I czułem się współodpowiedzialny, było to bowiem tak, jakby miała na stosie odpokutować także za grzech, który ja z nią popełniłem.

Wybuchnąłem bez wstydu łzami i uciekłem do swojej celi, gdzie przez całą noc gryzłem siennik i jęczałem bezsilnie, gdyż nie było mi nawet dane —jak czytałem w rycerskich romansach razem z moimi kolebami w Melku —lamentować, wzywając imienia ukochanej.

Nie znałem i nie poznałem nigdy imienia jedynej miłości ziemskiej mojego życia.

DZIEŃ SZÓSTY

JUTRZNIA

Kiedy to książętasederunt, a Malachiasz wali się na ziemię.

Zeszliśmy na jutrznię. Ta ostatnia część nocy, prawie pierwsza w nadchodzącym nowym dniu, była mglista. Kiedy szedłem przez dziedziniec klasztorny, wilgoć przenikała mnie do szpiku kości, była udręką po niespokojnym śnie. Chociaż w kościele było zimno, wydałem westchnienie ulgi, gdy ukląkłem pod sklepieniami, chroniony od żywiołów, pocieszony ciepłem innych ciał i modlitwy.

Śpiewanie psalmów dopiero się zaczęło, kiedy Wilhelm wskazał mi puste miejsce w stallach przed nami, między Jorgem a Pacyfikiem z Tivoli. Było to miejsce Malachiasza, który siadał zawsze u boku ślepca. Nie tylko my spostrzegliśmy, że nie ma Malachiasza. Z jednej strony zobaczyłem zatroskane spojrzenie opata, który z pewnością wiedział już, że te nieobecności są zwiastunami złych nowin. A z drugiej zobaczyłem szczególny niepokój, który targał starym Jorgem. Jego oblicze, zwykle takie trudne do rozszyfrowania z powodu białych oczu pozbawionych światła, w trzech czwartych okrywał cień, ale nerwowe i niespokojne były jego dłonie. Rzeczywiście kilka razy pomacał miejsce obok siebie, jakby chcąc sprawdzić, czy jest zajęte. Powtarzał ten gest w regularnych odstępach czasu, jakby mając nadzieję, że nieobecny ukaże się lada moment, lecz bojąc się, że nie obaczy, jak się ukazuje.

— Gdzie może być bibliotekarz? —szepnąłem do Wilhelma.

— Malachiasz —odparł —jest teraz jedynym, który miał w swoich dłoniach księgę. Jeśli nie on jest winny zbrodni, może nie znać niebezpieczeństw, jakie ona zawiera…

Nie było nic więcej do powiedzenia. Trzeba było czekać. I czekaliśmy, my, opat, który nadal patrzył na pustą stalle, Jorge, który nie przestawał badać ciemności dłońmi.

Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, opat przypomniał mnichom i nowicjuszom, że trzeba przygotować się do wielkiej mszy na Boże Narodzenie i że dlatego, jak zazwyczaj, wykorzysta się czas przed laudą, by wypróbować harmonię całej wspólnoty przy wykonywaniu niektórych pieśni przewidzianych na tę sposobność. Ten oddział nabożnych ludzi był w istocie zestrojony jak jedno ciało i jeden głos i poznawało się w śpiewie jedność, która wytworzyła się z biegiem minionych lat, jakby śpiewała jedna jeno dusza.

Opat prosił o zaintonowanie Sederunt.

Sederunt principes
et adversus me
loquebantur, iniqui.
Persecuti sunt me.
Adjuva me, Domine,
Deus meus salvum me
fac propter magnam misericordiam tuam. [120]

Zastanowiłem się, czy opat nie wybrał z rozmysłem tego graduału, by odśpiewano go w nocy, kiedy pełnili jeszcze swoje funkcje wysłannicy książąt, chcąc przypomnieć, jak to od wieków nasz zakon gotów był stawiać opór prześladowaniom ze strony możnych, a to dzięki swojemu szczególnemu związkowi z Panem, Bogiem zastępów. I rzeczywiście początek pieśni dał wrażenie wielkiej mocy.

Na pierwszej sylabie sezaczął się powolny i uroczysty chór dziesiątków głosów, których niskie brzmienie wypełniło nawy i wzbiło się nad nasze głowy, choć przecież zdawało się pochodzić ze środka ziemi. I nie ustało, kiedy bowiem inne głosy zaczęły tkać na tej głębokiej i ciągłej linii serie wokaliz i melizmatów, ono —telluryczne —nadal dominowało i nie ustawało przez cały czas, jaki potrzebny jest recytującemu, by dwanaście razy, głosem skandowanym i powolnym, powtórzyć Ave Maria.I jakby wyzwolone od wszelkiego lęku, przez ufność, jaką ta uparta sylaba, alegoria wiecznego trwania, dawała modlącym się, inne głosy (w większości głosy nowicjuszy) na tej kamiennej i mocnej podwalinie wznosiły iglice, kolumny, pinakle wiotkich i spiczastych neum. I kiedy moje serce odurzało się słodyczą, kiedy wibrował climacusi porrectus, torculusi salicus,głosy owe zdawały się mówić mi, że dusza (modlących się i moja, który słuchałem), nie mogąc znieść nadmiaru uczucia, poprzez głosy pogrążała się w rozdarciu, by w porywie słodkich dźwięków wyrazić radość, ból, chwałę, miłość. W tym czasie uparta wytrwałość głosów chtonicznych nie słabła, jakby groźna obecność nieprzyjaciół, możnych, którzy prześladują lud Pana, pozostawała w zawieszeniu. Aż ta neptuniczna wrzawa jednej jedynej nuty została przezwyciężona, a przynajmniej przekonana i zniewolona rozradowanym alleluja wyśpiewanym przez tego, który się jej sprzeciwiał, i roztopiła się w majestatycznej i doskonałej zgodności i w zmierzchającej neumie.

вернуться

120

Sederunt principes…

Siedzieli książęta
i przeciw mnie
szemrali, niegodziwi.
Prześladowali mnie.
Wspomóż mnie, Panie,
Boże mój, wybaw, mnie
dla wielkiego miłosierdzia twego.