Изменить стиль страницы

Ale gubię się w rozważaniach smutnych i odbiegających od tematu. Powinienem zaś opowiedzieć o zakończeniu smutnej rozmowy. Michał podjął postanowienie i nie było sposobu, by go odeń odwieść. Tyle tylko, że stanął inny problem, i Wilhelm wysłowił go bez ogródek: nawet Hubertyn nie jest już bezpieczny. Słowa, z którymi zwrócił się doń Bernard, nienawiść, jaką żywi teraz do niego papież, fakt, że Michał reprezentował jeszcze potęgę, z którą trzeba było się układać, gdy tymczasem Hubertyn pozostał sam sobie zwolennikiem…

— Jan chce mieć Michała na dworze, a Hubertyna w piekle. Jeśli znam dobrze Bernarda, do jutra i pod osłoną mgły Hubertyn straci żywot. A jeśli ktoś zapyta, kto go zabił, powiem, że opactwo potrafi znieść kolejną zbrodnię, a oznajmi się, iż były to diabły wezwane przez Remigiusza za pomocą tych czarnych kotów albo przez jakiegoś dulcyniana, który jeszcze ocalał i kręci się w tych murach…

Hubertyn zafrasował się.

— Co zatem? —spytał.

— Zatem —odparł Wilhelm —idź, pomów z opatem. Proś o wierzchowca, prowiant, list do jakiegoś odległego opactwa po drugiej stronie Alp. I skorzystaj z mgły i ciemności, by zniknąć natychmiast.

— Ale czy łucznicy nie strzegą już bram?

— Opactwo ma inne wyjścia i opat je zna. Wystarczy, by sługa zaczekał na ciebie z wierzchowcem gdzieś po drugiej stronie murów, a ty wymkniesz się jakimś przejściem i pozostanie ci przebyć tylko kawałek lasu. Musisz uczynić to szybko, zanim Bernard pozbiera się po przeżyciu swego triumfu. Ja muszę zająć się czym innym, mam tu dwie misje, jedna się nie powiodła, niechaj więc chociaż uda się druga. Chcę dostać w swoje ręce pewną księgę i pewnego człeka. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz daleko, nim jeszcze zacznę się o ciebie trapić. A więc żegnaj. —Otworzył ramiona. Wzruszony Hubertyn uścisnął go mocno.

— Żegnaj, Wilhelmie, jesteś Anglikiem szalonym i zuchwałym, ale masz wielkie serce. Czy obaczym się jeszcze?

— Obaczym —uspokoił go Wilhelm. —Bóg zechce.

Bóg jednak nie zechciał. Jak już powiedziałem, Hubertyn zmarł zabity w tajemniczy sposób dwa lata później. Ciężki i pełny przygód żywot miał ten waleczny i pełen żaru starzec. Może nie był świętym, ale mam nadzieję, że Bóg wynagrodził tę jego niezłomną pewność, że nim jest. Im bardziej się starzeję, tym chętniej powierzam się woli Boga i tym mniej cenię umysł, który chce wiedzieć, i wolę, która chce czynić; a za jedyny składnik ratowania wiary uznaję cierpliwe oczekiwanie bez zadawania zbyt wielu pytań. A Hubertyn z pewnofcią miał wielką wiarę w krew i mękę Naszego ukrzyżowanego Pana.

Być może, myślałem o tych sprawach także wtedy i stary mistyk dostrzegł to albo może odgadł, że kiedyś będę o nich myślał. Uśmiechnął się ze słodyczą i wziął mnie w ramiona bez żaru, z jakim czynił to czasem w poprzednich dniach. Uścisnął mnie jak dziad ściska wnuka i oddałem mu taki sam uścisk. Potem oddalił się wraz z Michałem, by szukać opata.

— A teraz? —spytałem Wilhelma.

— Teraz wrócimy do naszych zbrodni.

— Mistrzu —rzekłem —dzisiaj zdarzyło się wiele rzeczy ważnych dla chrześcijaństwa i twoja misja skończyła się źle. A jednak zdajesz się bardziej zaciekawiony rozwiązaniem tej tajemnicy niźli sporem między papieżem a cesarzem.

— Wariaci i dzieci zawsze mówią prawdę, Adso. Dlatego jako doradca cesarski mój przyjaciel, Marsyliusz, jest lepszy niż ja, ale inkwizytorem lepszym jestem ja. Lepszym nawet niż Bernard Gui, oby Bóg mi wybaczył. Gdyż Bernarda nie obchodzi wykrywanie winnych, ale spalenie obwinionych. Ja zaś znajduję, że najprzyjemniejszą rzeczą w zbrodni jest rozwikłanie pięknie splątanego kłębka. I jest tak dlatego też, że w momencie, kiedy jako filozof powątpiewam, by świat miał jakiś ład, pociechą jest dla mnie odkrycie, jeśli nie ładu właśnie, to przynajmniej szeregu powiązań w drobnych cząstkach spraw świata. Wreszcie jest pewnie inny jeszcze powód, a to ten, że w tej sprawie, być może, w grę wchodzą rzeczy większe i ważniejsze niż zmagania między Janem a Ludwikiem…

— Ależ jest to historia kradzieży i odwetu rozgrywająca się wśród niezbyt cnotliwych mnichów —wykrzyknąłem powątpiewająco.

— Wokół zakazanej księgi, Adso, wokół zakazanej księgi —odparł Wilhelm.

Mnisi szli teraz na wieczerzę. Posiłek dobiegł już połowy, kiedy usiadł obok nas Michał z Ceseny i zawiadomił, że Hubertyn wyruszył. Wilhelm wydał westchnienie ulgi.

Po wieczerzy uniknęliśmy opata, który rozmawiał z Bernardem, i wypatrzyliśmy Bencjusza, który pozdrowił nas z półuśmiechem i próbował dotrzeć do drzwi. Wilhelm podszedł do niego i zmusił, by poszedł za nami w kąt kuchni.

— Bencjuszu —zapytał Wilhelm —gdzie jest księga?

— Jaka księga?

— Bencjuszu, żaden z nas dwóch nie jest głupcem. Mówię o księdze, której szukaliśmy dzisiaj u Seweryna, której ja nie rozpoznałem, ale którą ty rozpoznałeś za to doskonale, i wróciłeś,.by ją wziąć…

— Dlaczego pomyślałeś, że ją wziąłem?

— Tak myślę i tak samo myślisz ty. Gdzie jest?

— Nie mogę tego powiedzieć.

— Bencjuszu, jeśli nie powiesz, pomówię z opatem.

— Nie mogę tego powiedzieć właśnie z rozkazu opata —rzekł Bencjusz z cnotliwą miną. —Dzisiaj, po naszym wyjściu, zdarzyło się coś, o czym winieneś wiedzieć. Po śmierci Berengara brakowało pomocnika bibliotecznego. Dzisiejszego popołudnia Malachiasz zaproponował mi, bym objął to stanowisko. Pół godziny temu opat zgodził się i mam nadzieję, że od jutra rana będę wprowadzony w tajniki biblioteki. To prawda, wziąłem rano księgę i ukryłem ją w sienniku w mojej celi, nawet do niej nie zaglądając, gdyż wiedziałem, że Malachiasz miał na mnie baczenie. W pewnym momencie Malachiasz uczynił mi propozycję, o której ci powiedziałem. I wtedy uczyniłem to, co powinien uczynić pomocnik biblioteczny: powierzyłem mu księgę.

Nie mogłem już wytrzymać i wtrąciłem się gwałtownie.

— Ależ Bencjuszu, wczoraj i przedwczoraj ty sam… mówiłeś, że pali cię ciekawość wiedzy, że nie chcesz, by biblioteka skrywała tajemnice, o których scholar powinien wiedzieć…

Bencjusz milczał rumieniąc się, ale Wilhelm powstrzymał mnie.

— Adso, kilka godzin temu Bencjusz przeszedł na drugą stronę. Teraz on ma pieczę nad tymi tajemnicami, które chciał poznać, a kiedy będzie miał nad nimi pieczę, starczy mu czasu, żeby się o nich dowiedzieć.

— Lecz inni? —zapytałem. —Bencjusz mówił w imieniu wszystkich uczonych.

— Przedtem —rzekł Wilhelm. I odciągnął mnie pozostawiając Bencjusza na pastwę zmieszania.

— Bencjusz —powiedział mi później Wilhelm —jest ofiarą wielkiej lubieżności, która nie jest ta sama, co lubieżność Berengara lub klucznika. Jak wielu badaczy, ma lubieżność wiedzy. Wiedzy dla niej samej. Ponieważ był odsunięty od jej części, chciał nią zawładnąć. I zawładnął… Malachiasz znał go na wylot i użył najlepszego sposobu, by odzyskać książkę i zapieczętować mu usta. Zapytasz, po co władać takim nagromadzeniem wiedzy, skoro nie ma się zamiaru oddać jej do rozporządzenia innym. Ale właśnie dlatego mówiłem o lubieżności. Nie było lubieżnością pragnienie, jakiego doznawał Roger Bacon, który chciał użyć wiedzy, by uczynić szczęśliwszym lud Boży, a zatem nie szukał wiedzy dla niej samej. Pragnienie Bencjusza jest tylko ciekawością nie do zaspokojenia, pychą umysłu, dla mnicha takim samym sposobem jak każdy inny, by przeobrazić i uśmierzyć żądzę swoich lędźwi, albo żarem, który czyni innego znowuż bojownikiem wiary bądź herezji. Jest nie tylko lubieżnośc ciała. Jest lubieżnością żądza Bernarda Gui, ta odmieniona lubieżnośc sprawiedliwości, która utożsamia się z lubieżnością władzy. Jest lubieżnośc bogactwa, jaką żywi nasz święty, a już nie rzymski papież. Lubieżnością świadczenia, przeobrażania, pokuty i śmierci była lubieżnośc klucznika w jego młodości. I jest lubieżnośc ksiąg, której doznaje Bencjusz. Jak wszystkie lubieżności, jak ta Onana, który wypuszczał swe nasienie na ziemię, jest lubieżnością jałową i nie ma nic wspólnego z miłością, chociażby cielesną…