Изменить стиль страницы

– Czy to jakiś żart, Grovers? Jeśli tak, to bardzo kiepski. Wcale nie zabawny.

Mężczyzną leżącym w trumnie byłem ja. Trumna była wyłożona aksamitem, a ja miałem na ustach woskowy uśmiech. Ubrany byłem w wymięty ciemnobrązowy garnitur, a w skrzyżowanych na piersi dłoniach trzymałem białego goździka.

Odwróciłem się do Groversa.

– Co tu jest grane, koleś? Skąd go wytrzasnąłeś?

– Co? To jest pan Andrew Douglas, zmarł nagle na zawał.

Od kilkudziesięciu lat był jednym z filarów miejscowej społeczności.

– Nie wciskaj mi ciemnoty, Grovers. Ten sztywniak to ja! Ja!

– Nonsens – rzekł Grovers. Podszedł bliżej i zajrzał do trumny.

– To pan Douglas.

Zerknąłem jeszcze raz. W trumnie leżał stary, siwy facet – mógł mieć 70, 80 lat. Wyglądał całkiem nieźle, bo pokryli mu różem policzki i pociągnęli szminką usta. Skóra lśniła mu jak nawoskowana. Nie, to nie byłem ja.

– Jeannie Nitro znów zrobiła mnie w konia – powiedziałem.

– Chyba coś się panu miesza w głowie, panie Belane.

– Zamknij się pan.

Potrzebowałem się zastanowić. To wszystko musiało mieć jakiś sens. Jakoś do siebie pasować.

W drzwiach stanął nie znany mi mężczyzna.

– Przygotowałem zwłoki, Hal ~ oznajmił.

– Dziękuję, Billy. Możesz iść.

Billy French odwrócił się i wyszedł.

– Chryste, Grovers, on nawet nie umył rąk!

– Co takiego?

– Widziałem na jego rękach krew!

– Nonsens.

– Widziałem krew.

– Panie Belane, chce pan zajrzeć do trzeciej trumny? Pewien klient zamówił ją z góry.

Wbiłem w nią wzrok.

– I leży w niej? – zapytałem.

– Nie, wciąż żyje. Trumna jest pusta. Kupił ją na zapas. Jeśli ktoś kupuje trumnę za życia, dostaje 10% rabatu. Może miałby pan ochotę skorzystać z naszej oferty? Posiadamy naprawdę wspaniały asortyment.

– Dzięki, Grovers, ale muszę pędzić… Skontaktuję się z panem.

– Czy to jakiś żart, Grovers? Jeśli tak, to bardzo kiepski. Wcale nie zabawny.

Mężczyzną leżącym w trumnie byłem ja. Trumna była wyłożona aksamitem, a ja miałem na ustach woskowy uśmiech. Ubrany byłem w wymięty ciemnobrązowy garnitur, a w skrzyżowanych na piersi dłoniach trzymałem białego goździka.

Odwróciłem się do Groversa.

– Co tu jest grane, koleś? Skąd go wytrzasnąłeś?

– Co? To jest pan Andrew Douglas, zmarł nagle na zawał.

Od kilkudziesięciu lat był jednym z filarów miejscowej społeczności.

– Nie wciskaj mi ciemnoty, Grovers. Ten sztywniak to ja! Ja!

– Nonsens – rzekł Grovers. Podszedł bliżej i zajrzał do trumny.

– To pan Douglas.

Zerknąłem jeszcze raz. W trumnie leżał stary, siwy facet – mógł mieć 70, 80 lat. Wyglądał całkiem nieźle, bo pokryli mu różem policzki i pociągnęli szminką usta. Skóra lśniła mu jak nawoskowana. Nie, to nie byłem ja.

– Jeannie Nitro znów zrobiła mnie w konia – powiedziałem.

– Chyba coś się panu miesza w głowie, panie Belane.

– Zamknij się pan.

Potrzebowałem się zastanowić. To wszystko musiało mieć jakiś sens. Jakoś do siebie pasować.

W drzwiach stanął nie znany mi mężczyzna.

– Przygotowałem zwłoki, Hal – oznajmił.

– Dziękuję, Billy. Możesz iść.

Billy French odwrócił się i wyszedł.

– Chryste, Grovers, on nawet nie umył rąk!

– Co takiego?

– Widziałem na jego rękach krew!

– Nonsens.

– Widziałem krew.

– Panie Belane, chce pan zajrzeć do trzeciej trumny? Pewien klient zamówił ją z góry.

Wbiłem w nią wzrok.

– I leży w niej? – zapytałem.

– Nie, wciąż żyje. Trumna jest pusta. Kupił ją na zapas. Jeśli ktoś kupuje trumnę za życia, dostaje 10% rabatu. Może miałby pan ochotę skorzystać z naszej oferty? Posiadamy naprawdę wspaniały asortyment.

– Dzięki, Grovers, ale muszę pędzić… Skontaktuję się z panem.

Obróciłem się na pięcie i ruszyłem do drzwi. Wyszedłem do hallu, a następnie na świeże powietrze. Świeże, przyjemne powietrze. Każdy palant, który za życia kupuje sobie trumnę, trzepie konia 6 razy w tygodniu.

Wsiadłem do garbusa, zapaliłem silnik i włączyłem się w ruch. Jakiemuś gościowi w furgonetce wydawało się, że zajechałem mu drogę. Puknął się w czoło. Ja również.

Zaczęło padać. Podkręciłem do góry szybę po prawej – po lewej brakowało korbki – i włączyłem radio.

25

Wjechałem windą na 5 piętro. Psychiatra nazywał się Seymour Dundee. Otworzyłem drzwi i wszedłem do poczekalni pełnej czubków. Jeden gość czytał gazetę, trzymając ją do góry nogami. Reszta facetów i facetek siedziała bez ruchu. Wyglądali tak, jakby nawet nie oddychali. W poczekalni panował ciężki, ponury nastrój. Podałem recepcjonistce swoje nazwisko, po czym usiadłem. Facet obok miał jeden but czarny, drugi brązowy.

– Hej, koleś! – zagadał.

– No?

– Rozmieniłbyś mi centa?

– Nie, nie mogę – odparłem.

– A jutro mi rozmienisz?

– Jutro? Może.

– Ale jutro możemy się nie spotkać – powiedział smętnie.

Mam nadzieję! – pomyślałem.

Czekaliśmy i czekaliśmy. Wszyscy. Czy ten łapiduch nie wie, że od czekania ludziom odbija szajba? Ludzie czekają przez całe życie. Czekają na lepsze czasy, czekają na śmierć. Czekają w kolejce, żeby kupić papier toaletowy. Czekają w kolejce po pieniądze. A jak nie mają szmalu, to czekają w jeszcze dłuższych kolejkach po zasiłek. Człowiek czeka, żeby położyć się spać, i czeka, żeby się obudzić. Czeka, żeby się ożenić, i czeka, żeby się rozwieść. Czeka na deszcz, czeka, aż przestanie padać. Czeka na posiłek, a kiedy go zje, czeka na następny. Czeka w poczekalni u psychiatry razem z bandą pomyleńców i sam nie wie, czy jest jednym z nich.

Czekałem tak długo, że wreszcie zapadłem w drzemkę. Obudziła mnie recepcjonistka.

– Panie Belane, panie Belane, teraz pana kolej! – powiedziała potrząsając mnie za ramię.

Była stara i brzydka, jeszcze brzydsza niż ja. Podskoczyłem na widok jej twarzy tuż przy swojej. Tak musi wyglądać śmierć, pomyślałem, właśnie tak jak to stare pudło.

– Słyszę, laluniu, słyszę.

– To proszę za mną – poleciła.

Wyszliśmy z poczekalni na niewielki korytarz. Recepcjonistka otworzyła drzwi. Zobaczyłem siedzącego przy biurku gościa w ciemnozielonej koszuli i luźnym, rozpiętym pomarańczowym swetrze. Na nosie miał ciemne okulary, palił papierosa w cygarniczce i wyglądał na niezmiernie zadowolonego z siebie.

– Proszę usiąść. – Wskazał mi krzesło.

Recepcjonistka zamknęła drzwi i oddaliła się.

Dundee zaczął coś mazać piórem po papierze.

– Biorę 160 za godzinę – oznajmił, nie podnosząc wzroku.

– Pieprzę pana – powiedziałem.

Spojrzał na mnie.

– Ha! To mi się podoba! – Znów coś maznął. – Więc dlaczego pan do mnie przyszedł?

– Nie wiem, od czego zacząć.

– To niech pan zacznie odliczać od 10.

– Pieprz pan swoją mamuśkę!

– Ha! A pan miał stosunki ze swoją? – spytał.

– Jakie stosunki? Przyjazne? Duchowe? Wyrażaj się pan jaśniej.

– Dobrze pan wie, co mam na myśli.

– Nie, nie wiem.

Zrobił kółko, stykając kciuk z palcem wskazującym lewej ręki, po czym zaczął wsuwać w nie palec serdeczny prawej.

– O takie – rzekł. – Takie.

– Jasne – powiedziałem. – Zrobiła kiedyś takie kółko jak pan, a ja wsunąłem w nie palec.

– Przyszedł pan tu po to, żeby ze mnie żartować? – spytał Dundee. – Nie lubię, jak ktoś robi sobie ze mnie jaja!

Pochyliłem się w jego stronę i oświadczyłem:

– Masz szczęście, koleś, że tylko robię sobie z ciebie jaja!

– Tak? Doprawdy? – spytał, odchylając się w fotelu.

– Taa. Nie wkurwiaj mnie, koleś, bo może się to źle skończyć.

– Spokojnie, panie Belane, spokojnie. Po co właściwie pan przyszedł?

Walnąłem pięścią w sam środek biurka.

– POTRZEBUJĘ FACHOWEJ POMOCY, DO KURWY NĘDZY!

– Oczywiście, panie Belane, oczywiście. Ale dlaczego zgłosił się pan akurat do mnie?