Изменить стиль страницы

– Skończyliśmy film. Będziemy mieli prywatną projekcję w Firepower. Żadnych dziennikarzy, żadnych krytyków. Mam nadzieję, że dacie radę wpaść.

– Jasne. Powiedz tylko gdzie i kiedy.

Zapisałem co trzeba.

Był piątkowy wieczór. Drogę do gmachu Firepower znałem na pamięć. Sara paliła w zadumie. Ja też podczas jazdy oddawałem się rozmyślaniom. Przypomniałem sobie opowieść Pinchota. Jeszcze zanim znalazł producenta naszego filmu, obszedł całe miasto, przeczesując bary w poszukiwaniu lokalu z odpowiednią załogą. Przedstawiał się jako „Bobby”. Wieczór w wieczór obchodził bar za barem. Ponoć był już o krok od alkoholizmu. Co więcej, w żadnym z tych barów nie spotkał kobiety, z którą miałby ochotę spędzić noc. Co jakiś czas robił sobie wolne. Przychodził wtedy do nas i na stoliczku do kawy rozkładał przede mną zdjęcia zwiedzonych barów. Wybierałem najlepsze, a on mówił: „Dobra, na ten zwrócę szczególną uwagę”. Nigdy nie tracił nadziei, że scenariusz doczeka się realizacji.

Sala projekcyjna nie mieściła się w gmachu Firepower, tylko na tyłach wytwórni.

Podjechaliśmy. Przy bramie stał wartownik.

– Zamknięty pokaz Tańca Jima Beama dla Firepower – powiedziałem.

– Proszę bardzo… Trzeba jechać w prawo – odpowiedział wartownik.

No, no. Ważne osobistości. Wjechałem przez bramę, skręciłem w prawo, zaparkowałem.

Na terenie znajdowało się ileś prywatnych wytwórni. Nie mam pojęcia, dlaczego Firepower nie miała własnej sali projekcyjnej, bo budynek wytwórni był olbrzymi. Musiały nimi kierować jakieś bardzo ważne powody.

Wysiedliśmy i zaczęliśmy się rozglądać za salą projekcyjną. Nigdzie nie było żadnych tabliczek. Wyglądało na to, że oprócz nas nie ma nikogo, a przecież przyjechaliśmy punktualnie. Szliśmy przed siebie, aż wreszcie zauważyłem dwóch szczupłych gości, typowych pracowników wytwórni, opartych o wpółprzymknięte drzwi. W tej branży wszyscy wyglądali tak samo, to znaczy ekipa, konsultanci i tym podobni: wszyscy mieli od 26 do 38 lat, byli szczupli i nieustannie tokowali z najwyższym ożywieniem.

– Przepraszam najmocniej – przerwałem im – czy w tej sali odbędzie się projekcja Tańca Jima Beama?

Przerwali pogawędkę i spojrzeli na nas, jakbyśmy im przeszkodzili Bóg wie w czym.

– Nie – odezwał się w końcu jeden z nich.

Co też z nimi będzie, kiedy dobiją 39. roku życia? Niewykluczone, że właśnie o tym rozprawiali.

Poszliśmy dalej, rozglądając się za salą projekcyjną.

Wreszcie zobaczyliśmy samochód z zapalonym silnikiem, obok niego znajomą sylwetkę. Jon Pinchot stał w towarzystwie współproducenta, Lance'a Edwardsa.

– Jon, gdzie na Boga jest ta sala projekcyjna?

– No właśnie zawtórowała mi Sara. – Gdzie?

– Przepraszam, projekcja będzie gdzie indziej – tłumaczył się Jon. – Próbowałem się do was dodzwonić, ale byliście już w drodze…

– Gadaj, stary, gdzie to jest…

– Gadaj, ale już – zawtórowała Sara.

– Właśnie się za wami rozglądałem… Lance Edwards też tam zaraz jedzie. Możemy pojechać z tobą, Lance?

Lance skinął głową. Wyglądał na wkurwionego. Prawdę mówiąc, pomyślałem, to my mielibyśmy prawo być wkurwieni. W Hollywood często dochodzi do pomieszania ról.

Jon usiadł na przodzie, obok Lance'a i Sary, ja usadowiłem się na tylnym siedzeniu. Mówiło się, że Lance jest nieśmiały i dlatego taki małomówny. Myślę, że miał po prostu wszystkich w dupie. Jedna z dziennikarek, które przeprowadzały ze mną wywiad dla telewizji, Włoszka, opowiadała: „Pracowałam dla tego sukinsyna! W życiu nie spotkałam równie przerażającego kutwy! Żałuje każdego grosza. Nie używa nawet własnych kopert. Kazał mi skreślać nazwisko i adres i obok wpisywać nowe. Potem wysyłaliśmy kopertę jeszcze raz. Odrywał nie ostemplowane znaczki z korespondencji i przyklejał do swoich listów. Któregoś dnia w trakcie pracy poczułam jego rękę na nodze.,Pan coś zgubił?' – spytałam.,Nie rozumiem, o co pani chodzi?' – zdziwił się.,Chodzi mi o to, czy zgubił pan coś na mojej nodze. Czego pan tam szuka? Jeżeli nic pan nie zgubił, to zabieraj pan te cholerne łapy!' Wyrzucił mnie, nie płacąc nawet odprawy.”

Jechaliśmy i jechaliśmy bez końca.

– Te, Lance, odwieziesz nas z powrotem do naszego auta? – upewniłem się.

Potaknął. Wyglądało, że jest wkurwiony. Jasne, że był wkurwiony: koszta benzyny.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiedliśmy i weszliśmy do sali projekcyjnej. Sala była pełna. Przyszli wszyscy. Wyglądali na zadowolonych i zrelaksowanych. Wiele osób trzymało w ręku złotą puszkę z piwem.

– Do kurwy nędzy – zakląłem na cały głos.

– Co się stało? – zaniepokoił się Jon.

– Wszyscy tutaj mają po piwku, a my to CO?

– Czekaj! Czekaj! – uspokajał mnie Jon.

Wybiegł z sali.

Biedny Jon.

Potraktowali nas z Sarą jak obywateli drugiej kategorii. Czegóż jednak można było się spodziewać, skoro odtwórca głównej roli zarabiał 750 razy więcej od scenarzysty? Widzowie nigdy nie pamiętali nazwiska autora scenariusza. Pamiętali tylko nazwiska tych, którym udało się go schrzanić ewentualnie nie schrzanić: reżysera, aktorów i pozostałej hałastry. My z Sarą byliśmy dla nich jakąś hołotą ze slumsów.

Jon zdążył wrócić z dwiema puszkami piwa, akurat kiedy pogasły światła i zaczęła się projekcja Tańca Jima Beama.

Łyknąłem piwa za zdrowie wszystkich alkoholików świata.

Kiedy zaczął się film, cofnąłem się pamięcią (jakże filmowy chwyt) do pewnego poranka, kiedy jako młody człowiek siedziałem w barze i nie czułem się ani dobrze, ani źle, po prostu nie czułem się wcale, i barman zagadnął mnie:

– Wiesz co, chłopcze?

– Co?

– Założymy przewód gazowy przy barze, o tu właśnie, gdzie przesiadujesz dniami i nocami…

– Przewód gazowy?

– Kiedy będziesz miał ochotę skończyć z tym wszystkim, odkręcisz zawór, sztachniesz się parę razy i po krzyku…

– Miło mi, że się o mnie troszczysz, Jim – odparłem.

41

I oto rolki z taśmą zaczęły się obracać, W ślepej uliczce dostawałem wciry od barmana. Jak już wspomniałem, dłonie mam niewielkie, co w walce na pięści nie daje mi większych szans. Barman jak raz miał ogromne łapska. Co gorsza, byłem bardzo odporny na ciosy, więc można mi było zdrowo przyładować. W zasadzie ratowało mnie tylko to, że byłem naprawdę nieustraszony. Staczałem te walki dla zabicia czasu. W końcu ile można przesiedzieć na stołku w barze? Kiedy walczyłem, nic mnie specjalnie nie bolało. Ból pojawiał się dopiero następnego ranka. Pół biedy, jeśli zdążyło się przedtem dotrzeć do własnego pokoju.

Staczając dwie, trzy walki tygodniowo, stopniowo nabierałem formy. Albo też formę tracił barman.

To wszystko jednak miało miejsce ponad 40 lat temu. Teraz siedziałem w jednej z sal projekcyjnych Hollywoodu.

Nie sądzę, żeby streszczenie filmu było komukolwiek potrzebne. Wolałbym raczej opowiedzieć o tym, co w filmie pominięto. W pewnym momencie w filmie pojawia się kobieta, która chciała się mną zaopiekować. Uważała mnie za geniusza, chciała uchronić przed stoczeniem się na bruk. W filmie spędzam u niej tylko jedną noc. Naprawdę mieszkałem z nią około 6 tygodni.

Rzeczona kobieta, Tully, mieszkała w wielkim domu w Hollywood Hills. Zajmowała dom na spółkę z drugą kobietą, niejaką Nadine. I Tully, i Nadine były prężnymi biznesmenkami. Robiły w rozrywce: muzyka, publikacje, co się tylko dało. Znały dosłownie wszystkich, ze dwa, trzy razy w tygodniu wydawały przyjęcia, na których kręciły się różne nowojorskie typki. Nie przepadałem za przyjęciami Tully. Moją ulubioną rozrywką było urzynanie się do nieprzytomności i obrażanie każdego, kto się napatoczył.

Z Nadine mieszkał ciut młodszy ode mnie facet. Kompozytor, reżyser, czy coś w tym rodzaju. Chwilowo bezrobotny. Z początku go nie lubiłem. Stale nadziewałem się na niego w domu albo na patio, gdzie obaj spędzaliśmy skacowane poranki. Wiecznie łaził w tym cholernym szaliku.