Изменить стиль страницы

– Nie wiem. Zawsze jednak możemy opublikować zdjęcia z tobą i z Francine. Przyjdziecie obejrzeć następną scenę?

– Jasne…

– Zajdę po was…

– Dzięki…

Siedzieliśmy z Sarą rozmyślając o całej sprawie. To znaczy tylko przypuszczam, że Sara o niej rozmyślała, bo ja tak.

Doszedłem do wniosku, że aktorzy stanowią odrębny gatunek ludzkości, kierujący się niepojętymi dla nas pobudkami. Rozumiecie, kiedy przez wiele lat po ileś godzin dziennie spędzasz udając, że jesteś kimś, kim nie jesteś, to może ci się coś od tego zrobić. Ile wysiłku wymaga samo bycie sobą. A tu nagle za wszelką cenę masz stać się kimś, kim w ogóle nie jesteś. Kolejnym kimś, kim wcale nie jesteś. I jeszcze kimś. Jasne, że na początku to może być podniecające. Ale po jakimś czasie ktoś, kto przedzierzgnął się w dziesiątki osób, może mieć trudności z przypomnieniem sobie, kim w ogóle jest, zwłaszcza jeżeli sam układał swoje kwestie.

Jack Bledsoe musiał pogubić się właśnie w ten sposób, po czym uznał, że do zdjęć pozował nie on, tylko ktoś inny. W tej sytuacji jedyne, co mu zostało, to odmowa zgody na publikację. Postanowiłem wyjaśnić wszystko Sarze.

Patrzyłem, jak odstawia kieliszek i zapala papierosa.

E tam, machnąłem ręką, powiem jej kiedy indziej. Pociągnąłem solidny łyk mojego piwa, zastanawiając się, czy w eleganckim czasopiśmie dla pań wykorzystają zdjęcia, na których Francine wbija się kościstym tyłeczkiem w moje kolana…

38

32 dni zdjęciowe minęły jak z bicza trzasł i przyszedł czas na bankiet.

Na parterze był długi bar, trochę stolików i duży parkiet taneczny. Na piętro prowadziły schody. Przyszła głównie ekipa filmowa i aktorzy. Nie wszyscy zaproszeni dopisali, za to kręciło się trochę osób, których w życiu na oczy nie widziałem. Nie było orkiestry, tylko z głośników dobywało się gromkie disco; niemniej alkohol dawano taki jak trzeba. Docisnęliśmy się z Sarą do baru. Za ladą stały dwie barmanki. Wziąłem wódkę, a Sara czerwone wino.

Jedna z barmanek poznała mnie i wyniosła z zaplecza którąś z moich książek. Złożyłem autograf.

Panował upał i ścisk – letnia noc, brak wentylacji.

– Weźmy jeszcze po drinku i chodźmy na górę – zaproponowałem Sarze. – Tutaj jest za gorąco.

– O.K. – zgodziła się.

Weszliśmy na górę. Było tam chłodniej i luźniej. Parę osób tańczyło. Wyczuwało się jakiś brak środka ciężkości, mankament wszystkich przyjęć. Poczułem, że ogarnia mnie przygnębienie. Opróżniłem kieliszek do dna.

– Wezmę sobie jeszcze drinka – powiedziałem Sarze. – Miałabyś też ochotę?

– Nie, idź sam…

Zszedłem po schodach, ale zanim dotarłem do baru, gruby kudłacz w ciemnych okularach chwycił mnie za rękę i zaczął nią potrząsać.

– Chinaski, czytałem wszystko, co napisałeś, wszystko co do słówka!

– I jak? – spytałem.

Nadal potrząsał moją dłonią.

– Któregoś wieczoru spiliśmy się razem w Jadłodajni Barneya. Pamiętasz mnie?

– Nie.

– Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz, jak upiliśmy się razem w Jadłodajni Barneya?

– Nie.

Przesunął okulary z nosa na czoło.

– A teraz mnie poznajesz?

– Nie. – Wyrwałem rękę i odmaszerowałem do baru. – Podwójna wódka – poleciłem barmance.

Postawiła przede mną kieliszek.

– Mam koleżankę, która nazywa się Lola – oznajmiła. – Znasz jakąś Lolę?.

– Nie.

– Twierdzi, że była twoją żoną przez dwa lata.

– Nic podobnego – zaprzeczyłem.

Ruszyłem od baru w stronę schodów. Czekał tam kolejny grubas, tym razem łysy, za to z gęstą brodą.

– Chinaski – powitał mnie.

– Tak?

– Andre Wells… Zagrałem epizod w pańskim filmie… Też jestem pisarzem… Skończyłem powieść, jest gotowa do druku. Chciałbym, żeby ją pan przeczytał. Czy mogę wysłać panu egzemplarz?

– W porządku… – Podałem grubasowi numer skrytki pocztowej.

– Nie ma pan adresu domowego?

– Oczywiście, że mam. Ale książkę przyślij na skrytkę pocztową.

Doszedłem do schodów. Wchodząc na górę, wypiłem połowę wódki. Sara rozmawiała ze statystką. Zauważyłem Jona Pinchota. Stał samotnie, z kieliszkiem w ręku. Podszedłem do niego.

– Hank – powiedział – jestem zdumiony, że cię tu widzę…

– A ja jestem zdumiony, że Firepower szarpnęła się na bankiet…

– Nas obciążają kosztami…

– Rozumiem… Co dalej?

– Siedzimy w montażowni, pracujemy nad materiałem. Potem będziemy zgrywać muzykę… Może byście wpadli zobaczyć, jak to wygląda?

– Kiedy?

– Kiedy zechcesz. Pracujemy 12, 14 godzin na dobę.

– Dobrze… Słuchaj, co się dzieje z Popppy?

– Z kim?

– Z tą, która wyłożyła 10 tauzenów, kiedy mieszkaliście przy plaży?

– A, Popppy. Jest teraz w Brazylii. Załatwimy tę sprawę.

Dopiłem wódkę.

– Nie zejdziesz na dół potańczyć? – spytałem go.

– Nie, czułbym się jak idiota…

Ktoś zawołał Jona po imieniu.

– Przepraszam – pożegnał mnie. Nie zapomnijcie wpaść do montażowni.

I Jon zniknął, przecinając salę na ukos.

Podszedłem do balustrady i popatrzyłem w dół na bar. Kiedy rozmawiałem z Jonem, do baru wkroczył Jack Bledsoe z kumplami motocyklistami. Kumple stanęli twarzami do tłumu, opierając łokcie na ladzie baru. Wszyscy z wyjątkiem Jacka mieli po butelce piwa. Jack popijał 7 – up. Nosili skórzane kurtki, szaliki, skórzane spodnie i buty.

Podszedłem do Sary.

– Schodzę zobaczyć się z Jackiem Bledsoem i jego bandą… Idziesz ze mną?

– Jasne.

Zeszliśmy na dół i Jack przedstawił nam po kolei swoich kumpli.

– To jest Henek Pała…

– Sie masz, stary…

– To Nahaj…

– Siemanko…

– Nocny Gwint…

– Cześć, cześć…

– Hycel…

– Jak rany!

– Edek 3 – jajca…

– Kurrna…

– ZaPierd…

– Miło poznać…

– I Pizdobój…

– Ten, tego…

I to by było na tyle. Wyglądali na fajnych chłopaków, tyle że oparci o bar, z butelkami w ręku, nosili się trochę teatralnie.

– Jack, zagrałeś znakomicie – pochwaliłem.

– I to jak! – poparła mnie Sara.

– Dziękuję… – Posłał mi olśniewający uśmiech.

– Wracamy na górę, cholernie tutaj gorąco… Może byście poszli z nami? – zaproponowałem.

Skinąłem na barmankę, żeby nam dolała.

– Napiszesz jeszcze kiedyś scenariusz? – spytał Jack.

– Wątpię… Zbytnia utrata prywatności… Lubię siedzieć i gapić się w ścianę…

– Jakbyś się namyślił, daj mi znać.

– Jasne. Słuchaj, dlaczego twoi chłopcy stoją plecami do baru? Szukają dziewczyn?

– Nie, dziewczyn mieli po uszy. Muszą troszkę ochłonąć. – No dobra, do zobaczenia Jack…

– Tak trzymać – dorzuciła Sara.

Wróciliśmy na górę. Jack wkrótce ulotnił się ze swoim gangiem.

Oparliśmy się z Sarą o balustradę. Zobaczyłem Jona. Już wcześniej podpatrzyłem, że tańczył. Pomachałem mu.

– Ty, co się dzieje z Francine? Dlaczego nie dotarła na przyjęcie?

– Dzisiaj nie będzie prasy.

– Kapuję.

– Będę spadał – oświadczył Jon. – Jutro od rana montuję.

– Leć…

Jon ulotnił się.

Na dole zrobiło się pusto i chłodniej, więc zeszliśmy do baru. Byliśmy z Sarą ostatnimi gośćmi. Została tylko jedna barmanka.

– Po jednym na drogę – zaordynowałem.

– Alkohol jest już płatny – oświadczyła.

– Jak to?

– Firepower wynajęła lokal tylko do północy. Jest już dziesięć po dwunastej… Przemycę wam coś do picia, bo strasznie lubię pańskie książki, błagam, tylko nie mówcie o tym nikomu.

– Moja droga, nikt się o tym nigdy nie dowie…

Napełniła kieliszki. Do lokalu zaczął napływać tłum nocnych dyskomanów. Był już czas na nas. Najwyższy czas. Czekało na nas 5 naszych kotów. Trochę mi było żal, że zdjęcia się już skończyły. Co by nie mówić, była to jakaś podróż w nieznane. Dopiliśmy i wyszliśmy na ulicę. Auto stało tam, gdzie je zostawiłem. Otwarłem drzwi przed Sarą, sam wsiadłem z drugiej strony. Zapaliłem silnik i wkrótce mknęliśmy Autostradą Portową na południe. Prosto w objęcia codzienności. Trochę mi to odpowiadało, trochę nie.