Изменить стиль страницы

– Myślałem, że to murzyńskie getto, ale ostatnim razem widziałem paru Latynosów… – zauważyłem.

– O, tak – potwierdził Jon. – Mamy tutaj jeden z najokrutniejszych gangów meksykańskich. V – 66. Możesz zostać przyjęty, dopiero jak masz trupa na sumieniu.

Zaległa długa cisza.

– Jak się posuwa film? – spytałem, głównie po to, żeby przerwać milczenie.

– Właśnie rusza produkcja. Co dzień jestem na miejscu i godzinami pracuję z ludźmi. Niedługo zaczynamy zdjęcia. Z każdym dniem, z każdym dolarem zainwestowanym przez Firepower, film nabiera coraz bardziej realnych kształtów. Co dzień jednak są jakieś obsuwy…

– Na przykład? zainteresowała się Sara.

– Na przykład chcieliśmy wynająć kamerę…

– Kamerę wynajmujecie?

– Owszem. Więc pojechaliśmy po kamerę, ale firma odmówiła wypożyczenia sprzętu.

– Dlaczego? – spytałem podchodząc do okna, żeby sprawdzić, czy garbus jeszcze stoi.

– Firepower nie zapłaciła im poprzednim razem. Więc firma zażądała od Firepower zapłaty czekiem potwierdzonym za wynajęcie kamery wtedy i teraz.

– Dali im ten czek? – spytałem.

– Dali.

François wstał.

– Muszę przeliczyć kury – oświadczył wychodząc.

– François nie jest przerażony życiem w takich warunkach? – spytała Sara.

– Nie – uspokoił ją Jon – François jest szalony. Któregoś dnia siedział sam w domu, nagle patrzy, a tu w środku stoi dwóch facetów, jeden z nożem. „Dawaj forsę!” – mówi ten z nożem. „To ty mi dawaj twoją forsę!” – François na to. Był pijany. Porwał swój kij i zaczął łoić jednego z drugim. Wybiegli z domu, a François gonił ich ulicą, okładając kijem i wrzeszcząc: „ODWALCIE SIĘ OD MOJEGO DOMU! IDŹCIE SOBIE DO KOGOŚ INNEGO! PRZESTAŃCIE KRAŚĆ MOJE KURY!” Gonił ich jeszcze cały kawał ulicą.

– Mogli go zabić.

– Jest zbyt szalony, żeby na to wpaść.

– Ma szczęście, że go nie zabili – zauważyła Sara.

– No. Moim zdaniem bardzo pomaga fakt, że się jest Francuzem, a nie Amerykaninem. Są przez to lekko skołowani, bo nie mogą wzbudzić w sobie aż takiej nienawiści jak do Amerykanów. Wyczuwają, że François jest szalony, a nie wszyscy kolesie tutaj są mordercami. Niektórzy są tylko ludźmi, którzy muszą jakoś przeżyć.

– Chcesz powiedzieć, że nie wszyscy są ludźmi? – spytała Sara.

– Niektórzy aż za bardzo – stwierdził Jon.

Wrócił François.

– Przeliczyłem kury. Żadnej nie brakuje. Pogadałem troszkę. Pogadałem z moimi kurkami.

Usiadł. Jon napełnił kieliszek.

– Chciałbym mieć zamek – westchnął François. -. Chciałbym mieć 6 dzieci i wielką, tęgą, żonę.

– Po co ci to wszystko? zaciekawiłem się.

– Po to, żeby ktoś się do mnie odzywał, kiedy się zgram przy stoliku. Teraz, kiedy się zgram przy stoliku, nikt się do mnie nie odzywa.

Chciałem mu zwrócić uwagę, że kiedy się zgra przy stoliku, tęga żona i 6 dzieci również mogą nie mieć ochoty się do niego odzywać. Ale się rozmyśliłem. François i tak już cierpiał dostatecznie.

Powiedziałem w zamian coś innego.

– Musimy się kiedyś wybrać razem na wyścigi.

– Kiedy? – spytał.

– Niedługo.

– Mam nowy system.

– Kto go nie ma?

Zadzwonił telefon. Po 3. dzwonku Jon podniósł słuchawkę.

– Allo…

– Tak… tak, mówi Jon… Co? Niemożliwe!

Nie wypuszczając słuchawki, odwrócił się do nas.

– Rozłączył się…

– Kto?

Jon odłożył słuchawkę. Stał jak wryty.

– Dzwonił Harry Friedman.

– I? – ponagliłem.

– Zawiesili produkcję.

24

Minęło parę dni. Nie robiłem nic specjalnego – chodziłem na tor, wracałem i dłubałem trochę przy wierszach. Uprawiałem 3 gatunki literackie: poezję, powieść i opowiadania. Teraz, ze scenariuszem, miało ich być 4. Czy naprawdę? Czy bez filmu byłem scenarzystą? Jim Beam przerwał swój taniec.

Wreszcie zadzwonił Jon.

– Jak tam konie?

– W porządku. A ty jak się miewasz?

– Też w porządku… Chciałem ci tylko powiedzieć, co się dzieje.

– Tak…

– Zaraz po zerwaniu produkcji piliśmy z François przez dwa dni i dwie noce…

– Żeby się spłukać z nieczystości?

– Tak. Potem poszedłem do budynku Firepower zobaczyć się z Friedmanem i wyciągnąć od niego, dlaczego zrezygnował z produkcji. Czułem się, jakby mnie kto obuchem zdzielił.

– Ja też…

– No więc pojechałem do Firepower. Wartownik nie chciał mnie wpuścić. Było jasne, że Friedman zabronił mnie wpuszczać.

– Sukinsyn.

– Tak, czasem wyłazi z niego kawał sukinsyna. W tej sytuacji poszedłem do drugiego wejścia, gmach ma dwa wejścia…

– Wiem.

– Znam tam pewnego adwokata. Powiedziałem wartownikowi, że idę do adwokata, więc mnie wpuścił. Tymczasem wcale nie poszedłem do adwokata, tylko prosto do gabinetu Friedmana. Wchodzę do środka…

– Bardzo dobrze…

– Friedman podnosi głowę. Zauważa mnie. „O, Jon, jak się masz?” – mówi. Ja mu na to, że świetnie. Postanowiłem go w ogóle nie pytać, dlaczego zerwał produkcję. Uznałem, że to jego sprawa. Mówię tylko: „Będziemy musieli poszukać innej wytwórni”. „Znaleźliście już kogoś?” – pyta. Mówię, że jeszcze nie. „Ale znajdziemy, dlatego chciałbym, żeby pan mi coś obiecał”. „Co takiego?” – pyta. „Kiedy kogoś znajdziemy, załatwimy wam zwrot dotychczasowych wydatków związanych z produkcją”. „Zgoda” – on na to. „Ale – mówię mu – musi mi pan dać słowo, że Firepower nie będzie w żaden sposób utrudniać produkcji ani domagać się dalszej forsy”. „Zgoda – oświadczył Friedman. – Możecie kogoś szukać. Zgadzam się na wasze warunki. Życzę powodzenia.”

– I tyle?

– Tak. Uścisnęliśmy sobie ręce i wyszedłem. Myślę, że był zachwycony perspektywą zwrotu dotychczasowych kosztów produkcji.

– Wobec tego musimy teraz tylko kogoś znaleźć.

– Już znaleźliśmy…

– Co?

– Widzisz, przez cały czas, kiedy zadawaliśmy się z Firepower, nawet po podpisaniu umowy, potajemnie szukaliśmy innych sponsorów. Nigdy do końca nie ufaliśmy Firepower. Kiedy zerwali produkcję, na ich miejsce wskoczył natychmiast inny sponsor.

– Naprawdę? Kto to taki?

– Edleman ze Wschodniego Wybrzeża. Spekulacje ziemią na wielką skalę. Jego prawą ręką na Zachodnim Wybrzeżu jest Sorenson. Sprawdziliśmy ich dokładnie. Naprawdę mają forsę. W dodatku mówią: „Tak, mamy pieniądze. Tak, chcemy robić ten film. Weźmy się do roboty.”

– Jesteś pewien, że są w porządku?

– Mają forsę. Solidna firma. Sto razy lepsi od Firepower. Podoba im się scenariusz i aktorzy. Chcą od razu zaczynać zdjęcia. Przygotowujemy odpowiednie umowy. Podpiszemy je w czwartek po południu.

– Cudownie, Jon. Cieszę się w twoim i swoim imieniu.

– Tak czy tak, byłem zdecydowany zrobić ten film za wszelką cenę, okazało się jednak, że możemy zaraz ruszać do roboty.

– Jon, jestem z ciebie dumny.

– Będę cię informował na bieżąco. Do widzenia.

– Koniecznie dzwoń. Do widzenia, Jon…

Telefon odezwał się po 2 dniach.

– Sukinsyny! – oświadczył Jon.

– Co się stało?

– Firepower wystawiła nas do wiatru. Zniuchali Edlemana i Sorensona. DOMAGAJĄ SIĘ TERAZ DODATKOWYCH 500 DO 750 TYSIĘCY DOLARÓW!

– CO TAKIEGO?

– Friedman złamał słowo. Dorwałem go przez telefon. Mówię mu: „Obiecałeś, że nie będziesz wysuwał dalszych roszczeń! Dałeś słowo!”

– Co on na to?

– Nic. Bez słowa odłożył słuchawkę. Nie mam się z nim jak kontaktować. Nie odbiera telefonów ode mnie. Mam zamiar podjąć protest głodowy!

– Co?

– PROTEST GŁODOWY! Mam już przygotowaną butelkę wody i składane krzesełko. Zamierzam usiąść przed gmachem Firepower i głodować.

– W tej chwili?

– Tak, będę tam za dziesięć minut!

– Chyba nie mówisz poważnie?

– Oczywiście, że mówić poważnie!

Kiedy dojechałem na miejsce, zastałem Jona Pinchota siedzącego przed wytwórnią na składanym krzesełku. Miał ze sobą butelkę wody i byle jak sklecony napis: