Изменить стиль страницы

Narcisse sam dotkliwie odczuwał skutki lipcowych upałów. Jego młode sadzonki były teraz w najbardziej newralgicznym stadium rozwoju. Przyszedł sezon na gladiole, peonie i kamelie; miniaturowe warzywa nadawały się do zbiorów, a na drzewach pojawiły się zawiązki owoców. Tymczasem w wyniku niespodziewanej fali gorąca i suszy wszystkie kwiaty mogły nagle zwiędnąć – każdy z nich potrzebował teraz pełnej konewki wody dziennie; zawiązki owoców mogły uschnąć na gałęziach, a liście spopieleć.

– Bof - Narcisse wzruszył ramionami z filozoficznym wyrazem twarzy. – Już od początku roku się na to zanosiło. Ostatecznie od lutego ani razu nie spadł choćby jeden porządny deszcz. Wystarczyło go zaledwie, by zrosić glebę, eh, ale nie by wniknąć w głąb – a dopiero to się liczy na prawdę. Znowu czeka nas marny zarobek – mówiąc to, wskazał na stojący obok niego koszyk pełen jarzyn, prezent na stół Jaya, po czym potrząsnął głową. – Tylko spójrz na nie – powiedział. Pomidory miały wielkość piłek do krykieta. – Wstyd mi sprzedawać coś podobnego. Dlatego muszę je rozdawać. – Z ponurą miną pociągnął łyk kawy. – W zasadzie już teraz mógłbym rzucić ten interes – dorzucił po chwili.

Oczywiście nie mówił tego poważnie. Narcisse, kiedyś tak powściągliwy, w ostatnich tygodniach stał się nadzwyczaj rozmowny. Pod jego surowym obliczem kryło się miękkie serce, a za gderliwością – niezwykłe ludzkie ciepło, sprawiające że wszyscy, którzy zadali sobie trud, by go poznać lepiej, przepadali za nim. Poza tym był jedyną osobą w wiosce, z którą Marise prowadziła jakiekolwiek interesy – być może dlatego, że często zatrudniali tych samych robotników. Raz na trzy miesiące Narcisse dostarczał na jej farmę nawozy, środki owadobójcze i nasiona.

– Zajmuje się jedynie własnymi sprawami – to był jedyny komentarz Narcisse’a na temat Marise. – Jak dla mnie, więcej kobiet powinno brać z niej przykład.

Poprzedniego roku, na odległym końcu swojego drugiego pola, Marise umieściła zraszacz czerpiący wodę z rzeki. Narcisse pomógł jej go złożyć, natomiast zainstalowała go sama, własnoręcznie kopiąc rowy przez pole prowadzące do rzeki i wkopując rury głęboko w ziemię. Hodowała tam kukurydzę, a co trzy lata – słoneczniki. Te uprawy nie są w stanie znieść suszy tak dobrze jak winorośl, dlatego dodatkowo je nawadniała.

Narcisse chciał jej pomóc w instalowaniu tego urządzenia, ona jednak odmówiła.

– Jeżeli coś jest warte zachodu, należy zrobić to samemu – tak miała mu oznajmić.

Zraszacz pracował głównie w nocy – w dzień nie miałoby to najmniejszego sensu, woda bowiem wyparowałaby, będąc jeszcze w powietrzu, zanim zdążyłaby opaść na pole. Wieczorami, przez otwarte okno, Jay słyszał szum tej maszynerii – tępy turkot niosący się echem w nieruchomym powietrzu. W księżycowej poświacie pienista woda wydobywająca się z rur wyglądała zjawiskowo, niemal magicznie. Narcisse powiedział Jayowi, że Marise w zasadzie uprawiała tylko winorośl. Kukurydza i słoneczniki były przeznaczone jedynie na paszę dla inwentarza, natomiast warzywa – do jej własnego użytku. Dla mleka i sera trzymała też kilka kóz, którym pozwalała się poruszać swobodnie po całej posiadłości, niczym domowym maskotkom. Winnica należała raczej do małych – można z niej było uzyskać najwyżej 8000 butelek wina rocznie. Jayowi wydało się to nadzwyczajną ilością, o czym nie omieszkał poinformować Narcisse’a. Ale Narcisse tylko się uśmiechnął pod nosem.

– Nie za wiele – oświadczył rzeczowo. – To, oczywiście, doskonałe wino. Stary Foudouin wiedział, co robi, gdy sadził te winogrona. Czy zauważyłeś, jak jej grunty schodzą ostro ku bagnisku?

Jay potakująco skinął głową.

– Dzięki temu ma tak dobre winogrona. Odmiana chenin. Zbiera je bardzo późno, w październiku, a nawet w listopadzie, wszystko ręcznie – grono po gronie. W tej porze są już niemal całkiem wysuszone. Jednak gdy co rano znad bagien unosi się mgła, zrasza winorośl i wywołuje pourriture noble, szczególny rodzaj szlachetnej pleśni nadający gronom słodyczy i aromatu. – Narcisse zamyślił się. – Do tej pory musiała już zgromadzić ze sto beczek wina, które dojrzewa teraz w dębinie w jej piwnicy. Po osiemnastu miesiącach każda butelka takiego napitku warta jest ze sto franków i więcej. Dlatego była w stanie walczyć o twoją ziemię.

– Więc rzeczywiście musi jej zależeć na tym, by tu pozostać – stwierdził Jay. – A mnie się raczej wydawało, że gdyby tylko miała dostateczną ilość pieniędzy, natychmiast by się stąd wyniosła. Słyszałem, że nie najlepiej układają się jej stosunki z mieszkańcami wioski.

Narcisse posłał mu uważne spojrzenie.

– Ona zajmuje się tylko własnymi sprawami – oświadczył ostrym głosem. – I to wszystko.

Po czym rozmowa znów zeszła na uprawę ziemi.

51

Lato było niczym ukryte wrota otwierające się na tajemniczy ogród. Książka Jaya wciąż pozostawała nieukończona, on jednak teraz rzadko poświęcał jej jakąkolwiek myśl. Natomiast jego zainteresowanie osobą Marise wykroczyło daleko poza potrzebę zebrania odpowiedniej ilości materiału do dalszej pracy. Na dodatek pod koniec lipca upały się nasiliły, a ich efekt pogarszał jeszcze silny, gorący wiatr, wysuszający kukurydzę tak, że kolby aż grzechotały na polach. Narcisse jedynie potrząsał posępnie głową i każdemu oznajmiał, że spodziewał się czegoś podobnego już od dawna. Za to Josephine sprzedawała teraz dwa razy tyle napojów co zazwyczaj. Joe tymczasem studiował wykresy faz księżyca i instruował Jaya, kiedy co należy podlewać, by osiągnąć jak najlepsze efekty.

– Pogoda wkrótce się odwróci, chłopcze – powiedział pewnego dnia. – Sam się przekonasz.

Jay, prawdę mówiąc, nie miał wiele do stracenia: zaledwie kilka grządek warzyw, bo nawet przy tej suszy sad najwyraźniej miał urodzić więcej owoców, niż Jay kiedykolwiek zdołałby przerobić.

Tymczasem w kawiarni Lucien Merle potrząsał głową z ponurym samozadowoleniem.

– Teraz rozumiesz, co miałem na myśli? Nawet rolnicy już zdają sobie z tego sprawę. Nikt nie wyżyje z ziemi w dzisiejszych czasach. Tylko tacy ludzie jak Narcisse wciąż jeszcze to ciągną, bo na niczym innym się po prostu nie znają. Ale młode pokolenie, eh! Ci dobrze wiedzą, że z uprawy roli nie ma już pieniędzy. Każdego roku zbiory przynoszą mniejszy dochód. Trzeba żyć z dotacji rządowych. Wystarczy jeden kiepski rok, a już trzeba brać pożyczki z Credit Mutuel, by mieć co zasiać następnego roku. A z winoroślą wcale nie jest lepiej. – Roześmiał się sucho. – Zbyt wiele u nas małych winnic. One nie przynoszą dochodu. Z rozdrobnionych gospodarstw nie sposób wyżyć w dzisiejszych czasach. Tego nie rozumieją jedynie ludzie pokroju Narcisse’a. – Zniżył głos i przysunął się bliżej. – Ale wkrótce to wszystko się zmieni – rzucił chytrym głosem.

– Tak? – Jay czuł się już znużony towarzystwem Luciena Merle’a i jego wybujałymi planami wobec Lansquenet. Ostatnio jedynym tematem jego wywodów stały się sposoby upodobnienia Lansquenet do Le Pinot. Razem z Georges’em Clairmontem ustawili na głównej drodze do Tuluzy tablice, mające przyciągnąć rzesze turystów do wioski następującą treścią:

Visitez LANSQUENET sous Tannes!

Visitez notre eglise historique

Notre viaduc romain

Goutez nos specialties

Większość mieszkańców Lansquenet podeszła do ich pomysłu z pobłażliwością. Jeżeli od tego miałoby przybyć pieniędzy – w porządku. Jednak ogólnie rzecz biorąc, traktowali całą tę sprawę z obojętnością, jako że Georges i Lucien słynęli w okolicy ze snucia nader ambitnych planów, które zawsze i tak spełzały na niczym. Caro Clairmont jeszcze kilkakrotnie usiłowała zaprosić Jaya na obiad, ale jak do tej pory szczęśliwie udawało mu się odsunąć to, co nieuniknione, w bliżej nieokreśloną przyszłość. Poza tym Caro nieustannie miała nadzieję, że Jay wygłosi wykład dla jej grupy literackiej z Agen. Tymczasem jemu na samą myśl o czymś podobnym robiło się niedobrze.