Tak ci Kozacy odpowiedzieli, plugawcze.

Dnia nie wiemy, gdyż kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, rok w książce, a dzień taki sam u nas, jak i u was, pocałuj nas w dupę.

Ataman koszowy Iwan Sirko z całym koszem zaporoskim.

Sołonica – uroczysko pod Łubnami na Ukrainie (tymi samymi, w których rezydował później kniaź Jarema), na którym w 1596 roku hetman polny Stanisław Żółkiewski obiegł zbuntowanych Kozaków Nalewajki. Kiedy Zaporożcy skapitulowali, 6 czerwca doszło do tragicznej rzezi. Poddający się i składający broń Kozacy zostali zaatakowani i wycięci przez chorągwie jazdy polskiej, rozwścieczone dużymi stratami wśród koni, a także faktem, że zbuntowani chłopi przebywający u boku Kozaków nie chcieli wracać do swych panów. Zginęło wówczas około tysiąca mołojców razem z żonami i dziećmi.

Hej burłaku, burłaku... – duma ukrańska, pochodząca prawdopodobnie z XVII wieku.

Rozdział II

...ryknęli przeraźliwym głosem, wykrzywili gęby w szkaradnych grymasach... – opisywana scena jest autentyczna, tyle że rozgrywała się nie na zamku w Przemyślu, ale kilka lat później w Wiśniczu Nowym. W 1656 roku przebywali tam w więzieniu jeńcy, którzy nie zostali wykupieni przez Karola Gustawa. Wśród nich znajdował się zaś Hieronim Holsten, frant, szelma i wolny rajtar, który pozostawił po sobie Przygody wojenne... – pamiętnik opisujący jego służbę w armii szwedzkiej podczas Potopu i w polskiej. Kiedy rajtarzy siedzący w jamie zabawiali się piciem gorzałki, niuchaniem tabaki i paleniem fajek, pilnujący ich hajducy przyprowadzali za opłatą okolicznych chłopów, aby mogli popatrzeć sobie na zamorskich pludraków i „Szwedów”. Kiedy chłopi podchodzili bliżej, Holsten i jego kompani wykrzywiali się w nieziemskich grymasach, aby odstraszyć wieśniaków. Holsten wydostał się w końcu z jamy w dość prosty sposób – podjął służbę w wojsku polskim, trafił na Ukrainę, bił się z Moskwą i... także został wzięty przez Rosjan do niewoli. Po raz kolejny tedy przyszło mu zaznajomić się z paskudną jamą, a także z głodem, który od wieków był nieodłącznym towarzyszem Moskali.

Gdańska karoca... – w XVII wieku wielką popularnością cieszyły się karoce sprowadzane lub wytwarzane w Gdańsku. Miały one zwykle kanciaste, zamknięte pudła, w których okna zasłaniane były firankami. Pojazdy te posiadały sworzeń skrętny, drzwiczki i były bogato zdobione.

W wieku XVIII karoce takie były często wykorzystywane do uprawiania amorów. Kto tedy chciał ukraść cudzą żonę albo córkę na godzinę, sekretnie wyniósł się z nią z redut, czego w wielkiej kompanii dostrzec trudno było. Wsiedli do karety i albo się zawieźli do jakiego domu (...) albo też kazawszy się wozić w karecie stangretowi po odległych ulicach, w niej się zjeździli i jakby nigdy nic powrócili na reduty – pisał ksiądz Jędrzej Kitowicz w Opisie obyczajów za panowania Augusta III. Nadmienić należy, że karoca, jako wyższa i obijana materiałem, była znacznie wygodniejsza do miłości niż dzisiejszy samochód. No i te sześć koni woźników musiało robić na damach niesamowite wrażenie.

Woźniki... – tak nazywano w dawnej Polsce konie zaprzęgowe ciągnące karocę, kotczy lub brożek. W XVI i XVII wieku najbardziej modne były konie siwe, które kosztowały prawdziwą fortunę, jako że były trudniejsze w utrzymaniu. W XVII wieku modne były zaprzęgi sześciokonne, a nawet zwykły posesjonat mający raptem dwie wsie czy trzy folwarki nie wsiadał do karocy ciągniętej przez mniejszą liczbę woźników.

Cug maścisty i sprzęgły... – za wyjaśnienie do tego terminu niechaj służą słowa księdza Jędrzeja Kitowicza: (Opis obyczajów za panowania Augusta III), który rzecze o cugach tak:

Jeżeli wszystkie sześć koni były tak dobrze dobrane, że się nic nie mieniły między sobą ani co do maści, ani co do urody, mówiono: „Cug maścisty i sprzęgły”; jeżeli koń od konia by najmniej różnił się składem, ale maścią był jednostajny, mówiono: „Cug maścisty, ale nie sprzęgły”; jeżeli nie różnił się składem, tylko maścią, mówiono: „Cug sprzęgły, ale nie maścisty”. Maścistość zaś na tym polegała, żeby we wszystkich sześciu koniach wydawała się szerść jedna, nie będąc ani jaśniejszą, ani ciemniejszą w jednym, jak w drugim, o co że w polskich osobliwie i tureckich koniach było bardzo trudno, przeto nie tak zważano na małą odmianę maści, czyli stopień koloru, gdy na przykład między siwymi jeden był siwszy od drugiego, albo między karymi jeden bardziej kary niż drugi, tak na przykład, jak między Murzynami ludźmi jeden czarniejszy od drugiego. Ale się wysadzali przy miernym dobieraniu szerści na tok jak najrówniejszy, i gdy ten dobrze w podobieństwie odpowiadał, już był cug dobry i paradny.

Puffer... – ciężki pistolet jazdy z zamkiem kołowym.

Forszpan... – foryś powożący karocą, brożkiem lub kolasą. W XVII wieku zwykle nie powodował on końmi z kozła, ale z kulbaki – siedząc na jednym z koni – najczęściej na lewym dyszlowym woźniku.

Garłacz... – ciężka broń palna z XVII wieku, charakterystyczna dzięki rozszerzającej się lejkowato lufie. Z garłacza strzelano siekańcami, czyli pociętą kulą, gwoździami, a nawet tłuczonym szkłem. Była to zatem broń o krótkim zasięgu, ale dużym rozrzucie i sile rażenia – odpowiednik dzisiejszej śrutówki.

Oblężenia pułkownika Kopystyńskiego... – w 1648 roku Przemyśl oblężony został przez kozackiego pułkownika Kopystyńskiego, którego pokonał i tym samym uwolnił miasto od oblężenia Karol Korniak z Sośnicy.

...zabawiano w Wirtshaus... – czyli w gospodę. Była to zabawa bardzo popularna na dworze królewskim i dworach magnackich. Jej uczestnicy losowali pomiędzy siebie role i w zależności od nich przebierali się za gospodarzy, kupców, Maurów, żołnierzy, służących, pasterzy. Gospodarz zobowiązany był do zorganizowania i opłacenia uczty, kupiec do zaopatrzenia sklepu, w którym uczestnicy zabawy mogli nabyć różne towary, płacąc za nie fikcyjnymi pieniędzmi. Zabawa taka bywała kosztowna, bo przecież w myśl staropolskiego „zastaw się, a postaw się”, kupiec musiał z własnych funduszy nakupić drogich materii i towarów, a gospodarz przygotować wielką ucztę. Nic zatem dziwnego, że taki na przykład Jeremi Wiśniowiecki nie cierpiał tego typu zabaw, w których jednak, chcąc być bliżej polityki i dworu królewskiego, uczestniczyć musiał.

Nie zdrowaś Ludwiko francuska Maryjo... – przyśpiewka śpiewana po karczmach i gospodach w czasach panowania Jana Kazimierza i traktująca o królowej, czyli Ludwice Marii Gonzadze de Nevers, która usiłowała dławić w Polsce demokrację szlachecką.

Rozdział III

Marcin Kalinowski – mianowanie w 1646 roku Kalinowskiego hetmanem polnym koronnym było największym z gwoździ, które wbił do trumny Rzeczypospolitej kanclerz Jerzy Ossoliński. Kalinowski, pomimo iż od roku 1620 sługiwał wojskowo, nie miał poważania pod chorągwiami ani dużych doświadczeń bojowych, a bardziej niż hetmana znano go jako pysznego i bezwzględnego magnata. W czasie gdy dowodził armią koronną, nie liczył się z niczyim zdaniem, potrafił lżyć i wyzywać żołnierzy, utrącać najlepsze wojenne plany, niszczyć wszelakie przejawy samodzielności u podwładnych. Już w 1651 roku, w trakcie kampanii na Podolu, doszło do zwad i awantur między Kalinowskim, a towarzyszącym mu wojewodą bracławskim Stanisławem Lanckorońskim. Najpierw dowódcy pokłócili się o buławę pozostałą po zabitym dowódcy Kozaków – Danile Neczaju, potem zaś, kiedy w Szarogrodzie Lanckoroński skrytykował Kalinowskiego, hetman pokazał mu na oczach całego wojska dorodną „figę”, która w owych czasach uchodziła za wielce obraźliwy gest. Pod koniec 1651 roku doszło do jeszcze gorszych scen, kiedy to Kalinowski ubliżał oficerom z pułku Mikołaja Potockiego. Dodajmy do tego fakt, iż hetman polny był krótkowidzem i jak podają źródła historyczne „na staje dobrze nie widział”, nie potrafił przygotowywać rozsądnych planów kampanii i bez mrugnięcia okiem wysyłał żołnierzy na śmierć. Dla dziejów Rzeczypospolitej okazało się rzeczą straszną, iż w 1648 roku, w chwili największej próby i zagrożenia państwa, na czele armii koronnej stanęli magnaci niemający dużego doświadczenia wojskowego (jak dowódcy wojskowi spod Piławiec – „pierzyna, łacina i dziecina”) lub hetmani z nadania, którzy buławy zawdzięczali przede wszystkim polityce, a nie wygranym bitwom. Był to precedens, gdyż poprzedni wodzowie koronni – Jan Zamoyski, Stanisław Żółkiewski i Stanisław Koniecpolski dochodzili do urzędów poprzez długotrwałą służbę wojskową, a gdy otrzymywali buławę byli już znanymi i cenionymi dowódcami. Tymczasem, aby dowodzić XVII-wieczną armią polską, nie wystarczała pycha i splendor magnacki. Poza umiejętnościami radzenia sobie w polu, hetman winien być lwem i Jezusem Chrystusem w jednej osobie. Wojsko koronne, podobnie jak każda armia europejska w owym okresie, składało się bowiem ze szlacheckich awanturników, zabijaków i zawalidrogów. Dlatego utrzymać je w ryzach mógł tylko hetman, który z jednej strony wymagał bezwzględnego posłuszeństwa od żołnierzy i był gotów egzekwować je za pomocą szubienicy oraz katowskiego miecza, z drugiej kochał swych żołnierzy, nie pozwalał ich krzywdzić, a straty i rany gotów był wynagradzać z własnej szkatuły. Kalinowski nie potrafił ani jednego, ani drugiego.