Tarnawski opierał [...] głowę o mur, otwierał przepaścistą gardziel – w ten sposób właśnie postępował pisarz ziemski lubelski Konrad Badowski w drugiej połowie XVIII wieku, który, jak wspomina Kajetan Koźmian, był tak wielkim pijakiem, że gdy przestawał władać rękoma, stawał pod ścianą, otwierał tylko gębę, a przychodzący wcedzali mu kielichy w gardło, a trunek bulgocąc jak w przepaść przez gardło przelewał się. Szczególna rzecz, że tak z parę godzin stojąc oparty o ścianę, po tym jak ze snu ocucony chodził, śpiewał i całe towarzystwo przetrwał.

A jednocześnie oznajmiam, że ja, urodzony Stanisław Stadnicki... – to wszystko autentyczne słowa Stanisława Stadnickiego z Łańcuta, fragmenty mowy, którą wygłosił w roku 1606, w czasie rokoszu wojewody Zebrzydowskiego, do szlachty zgromadzonej pod Sandomierzem.

Otóż każę związać i załadować na wóz parę tuzinów... – pomysł na takie odszkodowanie pochodzi z XVIII wieku, a jego autorem był niejaki Mikołaj Bazyli Potocki, starosta kaniowski, awanturnik i szelma, który słynął z prymitywnego okrucieństwa, a także zamiłowania do niezwykłych rozrywek. Należały zaś do nich: batożenie chłopów, Żydów i drobnej szlachty, a zwłaszcza swoich dzierżawców. Gdy odwiedzał oficjalistów dworskich, na urzędników i ekonomów padał blady strach. Starosta miał bowiem zwyczaj, iż skrupulatnie sprawdzał wszystkie rachunki. W tym samym czasie zaś przed drzwiami kancelarii stawali kozacy z nahajami, gotowi sypać plagi, jeśli Potocki odkryłby jakieś nieprawidłowości. Gdy jednak wszystko przebiegało po myśli starosty, zapraszał wszystkich na obiad, gdzie każdy mógł opić się jak bąk.

Pewnego razu Potocki zabił Żyda w miasteczku należącym do sąsiada. Gdy ów domagał się zadośćuczynienia i chciał pozwać starostę do sądu, Mikołaj nakazał połapać w swoich dobrach Żydów, a związanych wrzucić na wielki drabiniasty wóz i odprowadzić go przed oblicze sąsiada. Tam słudzy wyrzucili na ziemię cały ładunek i przekazali, że nasz pan kłania się jegomości i za jednego zabitego Żyda przysyła czterdziestu. Powiadano też, że starosta Mikołaj uwielbiał zabawy z babami i chłopami. Kazał im wchodzić na drzewa i kukać jak kukułki, po czym strzelał im w zadek śrutem. Gdy baby spadały – starosta nie posiadał się ze szczęścia i radości.

Potocki uwielbiał także zwady i bójki z drobną szlachtą. Biednych szaraczków kazał smagać nahajami, bić do krwi. Jednak – co przyznawali wszyscy – płacił zawsze pobitym hojne basarunki. Często zdarzało się zatem, że drobni szlachetkowie sami prowokowali z nim burdy, aby otrzymać sowite wynagrodzenie. Potocki sam powiedział ponoć kiedyś po rusku pewnemu szukającemu z nim zwady szlachcicowi: ne ma hroszi, ne budu byty (nie ma pieniędzy, nie będę bił).

Pod koniec życia Potocki osiadł na pokucie u bazylianów w Poczajowie, nawrócił się, a po jego śmierci grób starosty bywał nawet celem pielgrzymek – jako mogiła człowieka słynącego z wielu cnót.

Illustris – łacińska wersja polskiego tytułu przysługującego magnatom – Illustris et Magnificus – Jaśnie Oświecony.

jako kurki gmerzą, gąski gągają – to oczywiście fragment Żywota człowieka poczciwego (Księga wtóra, Kapitulum I, 30 Lato gdy przydzie, co z nim czynić) Mikołaja Reja z Nagłowic, jednego z pierwszych poetów piszących po polsku, kalwina i zwolennika reformacji, którego pisma i wiersze – choćby z racji wspólnoty w wierze – Stanisław Stadnicki musiał znać bardzo dobrze.

Kaduk – kadukiem nazywano w XVII wieku prawo zwane ius caducum, orzekające, iż połowa majątku człowieka, któremu udowodniono nieprawne podawanie się za szlachcica, przypadała królowi, a połowa delatorowi – czyli oskarżycielowi. Na ius caducum – pisze o tym Władysław Łoziński w Prawem i Lewem – nie potrzeba było zresztą wyroku sądowego, wydawał te dekrety król, a raczej kancelaria królewska z bezprzykładną zaprawdę łatwością czy lekkomyślnością. Takie dekrety nie miały realnej mocy, były one asygnatą na skórę niedźwiedzia, który jeszcze zdrów po lesie chodził. Jeśli nawet zatem ktoś uzyskał na znienawidzonego sąsiada opisywany dekret, musiał go jeszcze wyprocesować w sądach, a zwykle po uzyskaniu wyroku samemu usunąć skazanego z dóbr. W Rzeczypospolitej nadzwyczaj trudno jednak było udowodnić komuś nieprawne podawanie się za szlachcica, a także przejąć dobra takiej osoby. Wbrew temu, co można by sądzić, przypadki nieprawnego wślizgiwania się plebejuszy – mieszczan i chłopów – w szeregi stanu szlacheckiego były bardzo częste i ocenia się, że około 20-30% drobnej szlachty nie miało żadnych podstaw do pieczętowania się herbem i klejnotem. Dowodem na to jest choćby księga Liber generationis plebeorum, zwana w skrócie Liber chamorum, napisana przez Waleriana Nekandę-Trepkę, który spisał w niej kilka tysięcy ludzi podających się nieprawnie za szlachciców.

Jarmark na Rusi Czerwonej był bowiem dziki, wesoły, swawolny – opis jarmarku w Dynowie to tak naprawdę uzupełniony o dodatkowe szczegóły historyczne opis odpustu w Łopience w drugiej połowie XVIII wieku, który znaleźć można w powieści Maż szalony Zygmunta Kaczkowskiego, zwanego w XIX wieku bardem sanockim. Kaczkowski w latach 1844-1846 mieszkał w Bereźnicy Wyżnej należącej do jego ojca, a sławę przyniosły mu powieści historyczne rozgrywające się w XVIII wieku w Bieszczadach. Znał doskonale realia ówczesnej Ziemi Sanockiej zarówno z własnego doświadczenia, jak i opowieści ojca oraz sąsiadów. Był autorem powieści i opowiadań, takich jak Murdelio, Olbrachtowi Rycerze, Gniazdo Nieczujów, Grób Nieczui, a także Bitwy o Chorążankę, w których opisywał barwne czasy szlachty polskiej w ostatnich latach pierwszej Rzeczypospolitej. Gdy w roku 1863 w Królestwie Polskim wybuchło powstanie styczniowe, Kaczkowski okazał się szpiclem i sprzedawczykiem, który doprowadził do rozbicia Małopolskiej organizacji spiskowej i unicestwienia przygotowywanego zrywu niepodległościowego w zaborze austriackim. Został też skazany przez tajny sąd powstańczy na utratę czci i banicję. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie potraktować literacką spuściznę po nim jako kaduk po sprzedawczyku narodu polskiego.

Rusnacy, czyli Koroliwcy, jak nazywano ich ze względu na fakt, iż mieszkali we wsiach będących własnością królewską, znani byli od XIX wieku jako Łemkowie. Nazwa ta pochodzi prawdopodobnie od przysłówka lem (tylko lub albo). Początkowo mianem tym określali Rusnaków Bojkowie, później weszło ono do powszechnego użycia. W literaturze nazwę Łemkowie spotyka się po raz pierwszy w roku 1834, a do jej upowszechnienia przyczynił się Oskar Kolberg. Łemkowie ponieśli niepowetowane straty w wyniku Akcji Wisła, gdy większość z nich wysiedlono z Bieszczadów i Beskidów na Ziemie Zachodnie. Dziś w Polsce mieszka ich około 5-6 tysięcy, choć sami Łemkowie zawyżają tę liczbę nawet do 60 tysięcy. Znaczna część z nich powróciła jednak w latach pięćdziesiątych do swych domostw i do dziś żyje we wsiach nad Osławą i w Beskidzie.

Komącza – dawna nazwa Komańczy – dużej wsi położonej w województwie podkarpackim, na południe od Sanoka i na zachód (niedaleko) od Baligrodu. To właśnie tutaj w latach 1955 – 56 w klasztorze Sióstr Nazaretanek internowany był prymas Stefan Wyszyński.

Byli Lachy i Rusini z Doliny i Pogórza... – stosowanie jakichkolwiek kryteriów narodowościowych i określanie chłopów z Pogórza mianem Polaków czy Ukraińców jest kompletnie nieuzasadnione, gdyż podziały społeczne nie przebiegały wówczas wedle dzisiejszych kryteriów. W praktyce w Ziemi Sanockiej i częściowo w Przemyskiej mieszały się kultury i konfesje. Zarówno chłopi pochodzenia etnicznie ruskiego (o ile w ogóle można mówić o etnicznym pochodzeniu kogoś w XVII wieku), jak i polskiego mieszkali w podobnych warunkach, używali podobnego dialektu polsko-ruskiego, wznosili takie same chaty i budynki gospodarskie. Dlatego etnografowie przyjmują dziś, że należeli oni do grupy tzw. Pogórzan, obejmującej zarówno ludność prawosławną, jak i katolicką. Teoretycznie pewnym kryterium narodowościowym mogłaby być religia – chłopi, którzy chodzili do kościoła, byli zazwyczaj pochodzenia polskiego, a ci, którzy modlili się w cerkwi – ruskiego. Jednak wszystko to zmieniło się w momencie wprowadzenia unii brzeskiej w 1596 roku, gdy katolik mógł bez przeszkód chadzać do cerkwi, a prawosławny do kościoła, modlić się i przyjmować sakramenty. Jedyne zatem kryterium podziału ówczesnych mieszkańców Ziemi Sanockiej przebiegało po liniach stanowych, co znaczy, że funkcjonował podział na chłopów, mieszczan i szlachtę, przy czym większość tej ostatniej – nawet pochodzenia ruskiego – była już mocno spolonizowana.