Изменить стиль страницы

Nie podaliśmy sobie dłoni. Detektywi mieli gumowe rękawiczki.

Na butach nosili papierowe ochraniacze. Lankford żuł gumę.

– Na razie ustaliliśmy niewiele – zaczął szorstkim tonem. – Levin w gabinecie siedział przy biurku. Krzesło było odwrócone, więc był zwrócony twarzą do intruza. Dostał jeden strzał w pierś. Z czegoś małego, na moje oko z dwudziestkidwójki, ale musimy z tym zaczekać na koronera.

Lankford postukał się w środek piersi. Usłyszałem głuchy odgłos kamizelki kuloodpornej, którą nosił pod koszulą.

Musiałem go poprawić. Przez telefon i teraz wymawiał nazwisko Raula z błędem; „liwajn”.

– No dobrze, niech będzie Levin – zgodził się. – W każdym razie kiedy padł strzał, Levin próbował wstać albo po prostu upadł.

Zmarł, leżąc twarzą do podłogi. Intruz przetrząsnął gabinet, no i nie bardzo wiemy, czego mógł szukać ani co mógł zabrać.

– Kto go znalazł? – spytałem.

– Sąsiadka, która zobaczyła jego psa biegającego na dworze. Intruz musiał wypuścić psa przed zabójstwem albo po nim. Sąsiadka poznała psa i odniosła do domu. Zastała otwarte drzwi, weszła i znalazła ciało. Zwierzak nie bardzo mi wygląda na psa obronnego. Taka futrzana kulka.

– Shih – tzu – wyjaśniłem.

Widziałem kiedyś psa i słyszałem, jak Levin o nim opowiadał, lecz nie mogłem sobie przypomnieć, jak się wabił. Rex, Bronco czy jakoś tak – imię zupełnie nie pasowało do niewielkiej postury psa.

Przed zadaniem pytania Sobel zajrzała do notesu.

– Nie znaleźliśmy żadnej informacji o najbliższej rodzinie – powiedziała. – Nie wie pan, czy miał jakichś krewnych?

– Jego matka mieszka chyba na wschodzie. Urodził się w Detroit. Może tam została. Nie wydaje mi się, żeby łączył ich szczególnie bliski związek.

Skinęła głową.

– Znaleźliśmy kalendarz z jego rozkładem zajęć. W zeszłym miesiącu pod prawie każdą datą było pańskie nazwisko. Pracował nad jakąś konkretną sprawą?

Przytaknąłem.

– Nad kilkoma. Głównie jedną.

– Mógłby pan powiedzieć nam o niej coś bliższego? – spytała Sobel.

– Mam sprawę, w której będzie proces. W przyszłym miesiącu.

Próba gwałtu i morderstwa. Raul zbierał dowody, pomagał mi przygotowywać obronę.

– To znaczy pomagał znaleźć dziury w śledztwie, tak? – wtrącił Lankford.

Zorientowałem się, że w rozmowie telefonicznej Lankford tylko udawał uprzejmość, aby zwabić mnie do domu Levina. Teraz detektyw zachowywał się inaczej. Wydawało się nawet, jakby żuł gumę agresywniej, niż kiedy wszedł do salonu.

– Wszystko jedno, jak pan chce to nazwać, detektywie. Każdy ma prawo do obrony.

– Jasne, wszyscy są niewinni, tylko to wina rodziców, że za wcześnie odstawili ich od cycka – odrzekł Lankford. – Wszystko jedno.

Ten Levin wcześniej był gliną, zgadza się?

Znów wymówił jego nazwisko z błędem.

– Tak, w departamencie Los Angeles. Był detektywem, ale po dwunastu latach odszedł ze służby. Chyba po dwunastu. Będziecie to musieli sprawdzić. I wymawia się „le – win”.

– Dobrze, dobrze. Pewnie nie dawał sobie rady z tym, że pracuje po stronie dobrych, co?

– Zależy, jak na to spojrzeć.

– Możemy wrócić do pańskiej sprawy? – włączyła się Sobel.

– Jak się nazywa oskarżony?

– Louis Ross Roulet. Rozprawa ma się odbyć w okręgowym Van Nuys, prowadzić będzie sędzia Fullbright.

– Jest w areszcie?

– Nie, zwolniony za kaucją.

– Czy były jakieś animozje między Rouletem a panem Levinem?

– O żadnych nie wiem.

Podjąłem decyzję. Wiedziałem, jak załatwię problem Rouleta.

Będę się trzymał planu ułożonego wcześniej z pomocą Raula Levina. Wrzucę do sprawy bombę głębinową i ucieknę na bezpieczną odległość. Czułem, że jestem to winien Mishowi. Życzyłby sobie, żebym tak postąpił. I nikomu tego nie zlecę. Sam się tym zajmę.

– Może to jakaś gejowska historia? – spytał Lankford.

– Co? Dlaczego pan tak sądzi?

– Taki pieseczek i w całym domu tylko zdjęcia facetów i psa.

Wszędzie. Na ścianach, przy łóżku, na fortepianie.

– Proszę się uważniej przyjrzeć, detektywie. To pewnie zdjęcia jednego faceta. Jego partner zmarł kilka lat temu. Nie sądzę, żeby Raul był potem z kimś jeszcze.

– Założę się, że umarł na AIDS.

Nie potwierdziłem jego przypuszczeń. Po prostu czekałem.

Z jednej strony denerwowało mnie zachowanie Lankforda. Z drugiej jednak uznałem, że jeśli będzie prowadził śledztwo metodą spalonej ziemi, być może nie od razu włączy Rouleta w krąg podejrzanych. Nie miałem nic przeciwko temu. Musiałem jedynie powstrzymać ich przez pięć czy sześć tygodni, a potem nie będzie mnie obchodziło, czy skojarzą jedno z drugim, czy nie. Do tego czasu wykonam swój plan.

– Nie kręcił się po gejowskich knajpach? – pytał Lankford.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie mam pojęcia. Ale jeśli to było zabójstwo na tle homoseksulnym, to dlaczego sprawca przeszukał tylko gabinet, a nie resztę domu?

Lankford skinął głową. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego logiką mojego pytania. Ale zaraz zadał mi nieoczekiwany cios.

– Gdzie pan był dzisiaj rano, mecenasie?

– Słucham?

– Rutynowe pytanie. Ślady wskazują, że ofiara znała mordercę.

Levin sam wpuścił go do gabinetu. Jak już mówiłem, kiedy dostał kulkę, prawdopodobnie siedział przy biurku. Na moje oko ta wizyta nie wzbudziła w nim żadnych obaw. Chcemy sprawdzić wszystkich znajomych, wszystkie osoby, z którymi miał kontakty zawodowe i towarzyskie.

– Chce pan przez to powiedzieć, że jestem podejrzany?

– Nie, próbuję wyjaśnić okoliczności i zawęzić obszar poszukiwań.

– Cały ranek byłem w domu. Miałem się spotkać z Raulem na stadionie Dodgersów. Wyjechałem na stadion około dwunastej i tam zastał mnie pański telefon.

– A wcześniej?

– Byłem w domu. Sam. Ale mam dowód, bo około jedenastej odebrałem telefon. Mieszkam co najmniej pół godziny drogi stąd, więc jeśli został zamordowany po jedenastej, to mam alibi.

Lankford nie połknął przynęty. Nie podał mi czasu śmierci. Może jeszcze go nawet nie znali.

– Kiedy ostatni raz z nim pan rozmawiał? – zapytał.

– Wczoraj wieczorem przez telefon.

– Kto dzwonił do kogo i po co?

– Zadzwonił Raul i zapytał, czy mogę przyjść na stadion trochę wcześniej. Powiedziałem, że przyjdę.

– Jak to?

– Lubi… lubił oglądać trening przed meczem. Poza tym chciał pogadać o sprawie Rouleta. Nie chodziło o żadne konkrety, ale od tygodnia nie miałem od niego nowych informacji.

– Dziękuję za współpracę – odrzekł Lankford z wyraźną nutą sarkazmu w głosie.

– Zdaje pan sobie sprawę, że właśnie robię coś, przed czym przestrzegam każdego swojego klienta? Rozmawiam z panem bez obecności adwokata i podaję alibi. Chyba zwariowałem.

– Powiedziałem już – dziękuję.

– Czy chce pan nam powiedzieć coś jeszcze, panie Haller? – odezwała się Sobel. – O panu Levinie albo jego pracy?

– Tak, jest jeszcze jedna rzecz. Powinniście ją sprawdzić. Ale to poufna sprawa.

Zerknąłem na umundurowanego funkcjonariusza, który wciąż stał w korytarzu. Sobel podążyła za moim wzrokiem i zrozumiała.

– Posterunkowy, proszę zaczekać na zewnątrz – powiedziała.

Policjant wyszedł wyraźnie niezadowolony, prawdopodobnie dlatego, że został odprawiony przez kobietę.

– No dobrze – rzekł Lankford. – O co chodzi?

– Będę musiał dokładnie sprawdzić daty, ale kilka tygodni temu w marcu Raul pracował nad inną moją sprawą, w której klient złożył donos na dilera narkotyków. Dzwonił do różnych osób i pomógł go zidentyfikować. Dowiedziałem się, że diler był Kolumbijczykiem i miał różne powiązania. Być może jego przyjaciele…

Urwałem, pozwalając im dopowiedzieć sobie resztę.

– No nie wiem – powiedział Lankford. – To była dość czysta robota. Nie wyglądała na żaden akt zemsty. Nie poderżnęli gardła ani nie wyrwali języka. Jeden strzał plus przeszukanie gabinetu. Czego mogliby szukać ludzie dilera?

Pokręciłem głową.