Изменить стиль страницы

– On nigdzie nie pójdzie – powiedział Brown.

– Pójdzie – odparła stara kobieta. – Chcesz go? To będziesz musiał poszukać gdzieś indziej. Nie w moim domu. I będziesz musiał zabrać gdzieś indziej cały ten zły interes, tak jak powiedziałam jemu. To samo tyczy się ciebie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. To dom, gdzie mieszka Jezus, i chcę, żeby tak zostało.

Tanny Brown skinął potakująco głową. Wyprostował się, a ruch ten świadczył, że zgadza się ze starą kobietą. Nie opuścił jednak broni, trzymał ją wciąż wycelowaną w babkę Fergusona, podczas gdy zabójca przeszedł obok niego ostrożnie, lecz zdecydowanie w kierunku drzwi wejściowych. Brown nie spuszczał go z oczu, a lufa rewolweru zmieniała położenie, podążając śladem mordercy.

– Po prostu idź – powiedziała staruszka i jakiś głęboki smutek przeszył jej głos, a stare oczy wydawały się nabrzmiałe od krwawych łez żalu.

On również ją zabił, myśl niczym błyskawica przemknęła przez mózg Cowarta.

Ferguson, wciąż poruszając się ostrożnie, dotarł do rozwalonych drzwi wejściowych. Obejrzał się po raz ostatni.

– To bez różnicy. Znajdę cię znowu – powiedział Brown.

– Nawet jeśli ci się uda, nadal nic to nie będzie oznaczało, ponieważ znowu odejdę czysty – odparł Ferguson. – Zawsze tak będzie, Tanny Brown. Zawsze.

Nie miało znaczenia, czy było to fałszywe chełpienie się czy nie. Możliwość wypowiedziana w tych słowach zawisła w przestrzeni między dwoma mężczyznami.

Cowart pomyślał, że świat przewrócił się do góry nogami; zabójca odchodził wolny, a policjant został uwięziony bez możliwości reakcji. Zrób coś! – krzyknął w myśli do siebie, lecz nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Widział jedynie nieustanny strach i zagrożenie, które ukazywały się niczym jakaś koszmarna wizja. Teraz na mnie kolej, pomyślał i nagle zauważył, jak na twarzy Fergusona wykwita wyraz zdumienia, po czym usłyszał krzyk:

– Wszyscy nie ruszać się!

Wysoki, wibrujący maksymalnym napięciem głos.

Jakieś pięć kroków za babką Fergusona stała Andrea Shaeffer w pozycji gotowej do oddania strzału, trzymając w obu dłoniach odbezpieczony pistolet kaliber.38. Znajdowała się w korytarzu prowadzącym do tylnych, kuchennych drzwi, przez które niezauważenie dostała się do środka.

– Rzuć strzelbę! – wrzasnęła ponownie, starając się zagłuszyć krzykiem własny niepokój.

Stara kobieta nie posłuchała jednak i jak w starym filmie zaczęła się powoli odwracać w kierunku, skąd doszedł ją głos następnego intruza. Wyglądała, jakby przygotowywała się do oddania strzału.

– Stój! – krzyknęła detektyw, gdy podwójna lufa niczym oczy zabójcy została wymierzona dokładnie w jej klatkę piersiową. Wiedziała, że śmierć często chodzi w parze z wahaniem i tym razem nie mogła pozwolić, by wymknęła jej się spod kontroli.

Cowart otworzył usta w niezrozumiałym krzyku. Brown zdążył jeszcze zawołać: – Nie! – lecz słowo utonęło w głębokim huku wystrzałów.

Olbrzymi pistolet poderwał się gwałtownie w jej dłoniach, jakby ożywiony złą intencją. Z wielkim wysiłkiem starała się nad nim zapanować. Trzy strzały eksplodowały w małym, ciemnym pomieszczeniu i odbijały się echem w pozostałych pokojach.

Pierwsza kula ugodziła w starą kobietę, odrzucając ją w tył, jakby ważyła nie więcej niż powiew wiatru. Druga rozbiła się o ścianę, wyrzucając w powietrze fragmenty tynku i fontannę drzazg. Trzeci pocisk roztrzaskał szybę w oknie, znikając w budzącym się poranku. Trafiona staruszka wypuściła strzelbę z rąk w momencie, gdy bezlitosny pocisk rzucił nią o ścianę domu, po której osunęła się powoli z szeroko rozłożonymi ramionami, jakby w błagalnym geście.

– Jezu, nie! – zawył Tanny Brown.

Podszedł do leżącej kobiety i zawahał się. Odwrócił wzrok od szybko powiększającej się plamy krwi na nocnej koszuli. Spojrzał najpierw na Cowarta, który stał zmrożony, szeroko rozdziawiając usta. Reporter zamrugał powiekami, jakby budził się ze złego snu.

– Jezu Chryste – powiedział i nagle odwrócił się ku wyjściu.

Ferguson zniknął.

Cowart wskazał na drzwi i krzyknął, lecz nie były to słowa, jedynie zdziwienie i złość. Tanny Brown ruszył błyskawicznie w kierunku wyjścia.

Andrea Shaeffer weszła do pokoju z drżącymi rękami, z oczami utkwionymi w umierającej kobiecie.

Brown wybiegł na werandę, gdzie został porażony nagłym spokojem. Świat wydał mu się falującym, niestabilnym obrazem mgieł, przeszywanych jasnymi pasmami budzącego się świtu. Porucznik nie słyszał żadnych dźwięków, żadnego śladu życia. Rozejrzał się szybko po podwórzu i spostrzegł z boku Fergusona, który biegł w kierunku samochodu zaparkowanego z tyłu chaty.

– Stój! – zawołał wściekle.

Ferguson zatrzymał się, lecz nie na skutek rozkazu. Odwrócił się twarzą do policjanta, unosząc jednocześnie prawą rękę, w której trzymał rewolwer o krótkiej lufie. Strzelił dwukrotnie, prawie na oślep i pędzące kule rozorały powietrze nieopodal detektywa. Browna przeszyło wspomnienie znajomego, głębokiego odgłosu strzałów z broni jego partnera. Poddał się burzy wściekłości.

– Stój! – wrzasnął przeraźliwie, przebiegając przez werandę, oddając po drodze kilka szybkich strzałów. Pociski minęły zabójcę w niewielkiej odległości, trafiając w szybę samochodu, która rozprysła się na tysiące kawałków. Powietrze wypełniło się demonicznym dźwiękiem metalu rżnącego metal i odgłosem rykoszetów.

Ferguson wystrzelił ponownie, po czym odwrócił się od wozu i ruszył pędem w kierunku ciemnej linii drzew znajdujących się na dalekim krańcu polany. Tanny Brown stanął nieruchomo na krawędzi werandy. Wstrzymał oddech, jego oczy promieniowały czerwienią wściekłości, gdy spoglądał na plecy zabójcy pojawiające się na muszce rewolweru. Teraz! – pomyślał.

Delikatnie pociągnął za spust.

Broń gwałtownie podskoczyła w ręku i porucznik ujrzał, jak pocisk wbija się w pień drzewa tuż nad głową Fergusona, który odwrócił się i oddał do Tanny’ego Browna następny strzał, po czym zniknął w ciemnościach lasu.

Gdy Brown zniknął za wyważonymi drzwiami, Shaeffer uklękła przy babce Fergusona. Trzymając wciąż pistolet w pogotowiu, dotknęła delikatnie klatki piersiowej staruszki, tak jak dziecko dotyka czegoś, by sprawdzić, czy jest to prawdziwe. Cofnęła rękę, spoglądając na swoje unurzane we krwi palce. Stara kobieta próbowała złapać oddech, wydając przy tym chrapliwy odgłos. Zacharczała w agonii i znieruchomiała na zawsze. Shaeffer patrzyła w osłupieniu na leżącą postać, po czym odwróciła się do Cowarta.

– Nie miałam wyboru… – powiedziała cicho.

Zdawało się, że słowa zmusiły Cowarta do działania. Przeszedł pospiesznie przez pokój i podniósł strzelbę z podłogi. Otworzył ją zdecydowanym ruchem i utkwił wzrok w dwóch pustych komorach.

– Pusta – powiedział.

– Nie – odparła Shaeffer. Spokojnie podał jej broń.

– Nie – powtórzyła cicho. – O cholera.

Patrzyła na reportera, szukając potwierdzenia w jego oczach. Była jak małe, zagubione dziecko.

Z zewnątrz doleciał do nich odgłos strzałów.

Matthew Cowart mimowolnie przypadł do ziemi. Miał wrażenie, że cisza panująca między strzałami była jakby głębsza i poczuł się jak samotny pływak na środku bezmiernych przestrzeni oceanu. Wziął głęboki oddech i skoczył w kierunku wyjścia. Andrea Shaeffer bez namysłu podążyła za nim.

Na skraju werandy ujrzeli szerokie plecy Tanny’ego Browna, który gorączkowo opróżniał magazynek ze zużytych nabojów.

Łuski zastukały o drewnianą podłogę. Porucznik zaczął napełniać magazynek.

– Gdzie on jest? – spytał Cowart. Brown odwrócił się ku niemu.

– Co ze starą?

– Nie żyje – odparła Shaeffer. – Nie wiedziałam…

– Nic nie mogłaś na to poradzić – przerwał jej ostro.

– Strzelba nie była nabita – stwierdził Cowart.

Tanny Brown spojrzał na niego, lecz nic nie odpowiedział. Wzruszył jedynie smutno ramionami. Wyprostował się i wskazał w kierunku lasu.