Изменить стиль страницы

Godziny konsultacji były całkiem różne, a nie miała dostępu do telefonów domowych. Próbowała machać przed różnymi nosami swoją policyjną odznaką, jedynie po to, żeby przekonać się, jak niewielki wpływ wywiera ona na pracownikach tego uniwersytetu.

W południe dotarła do pierwszego z trzech profesorów akurat w chwili, gdy szanowny belfer spożywał lunch. Wykładał medycynę sądową. Sprawiał wrażenie człowieka delikatnej postury, z włosami sztywnymi jak druty. Nosił sportową kurtkę i spodnie khaki. Miał irytujący zwyczaj wpatrywania się w przestrzeń podczas rozmowy. Interesowała ją odpowiedź z jednej konkretnej dziedziny: czas związany z morderstwami popełnionymi w Keys. Czuła się nieswojo próbując się tego dowiedzieć, szczególnie przypominając sobie historię ze strażnikiem więziennym. Mimo to punkt ten nie był najgorszy do rozpoczęcia rozmowy.

– Nie mam pojęcia, w jaki sposób mogę okazać się pomocny – odparł profesor między kęsami zielonej sałaty. – Pan Ferguson uchodzi za więcej niż przeciętnego studenta. Nie najlepszy, ale całkiem dobry. Może jakieś cztery plus. Nie pięć, w to wątpię, ale jest naprawdę solidny. Zdecydowanie solidny. Można się zresztą tego spodziewać. Zdobył nieco więcej praktycznego doświadczenia niż wielu studentów. To oczywiście taki mały żart. Ma spore zdolności w tym kierunku. Wydaje się szczerze zainteresowany medycyną sądową. Rzeczowy. Bez zażaleń.

– A frekwencja?

– Zawsze uczęszcza na zajęcia.

– A te konkretne dni, o które pytam?

– W tamtym tygodniu zajęcia odbyły się dwukrotnie. Obecnych tylko dwudziestu siedmiu studentów. Nie można się ukryć, rozumie pani. Nie można wysłać kolegi z pokoju, by podpisał się na liście. Wtorki i czwartki.

– I?

– Mam wszystko tutaj. W notesie.

Profesor przebiegł chudymi palcami wzdłuż kolumny nazwisk. – O! Doskonale.

– Czy był obecny?

– Nie opuścił żadnych zajęć. Przynajmniej w tym miesiącu. Wcześniej ma kilka nieobecności, ale wszystkie usprawiedliwione.

– Usprawiedliwione?

– Przyszedł do mnie i podał dostatecznie poważny powód. Zrekompensował nieobecność własną pracą. To prawdziwe oddanie nauce, rzadkie w obecnych czasach.

Profesor zamknął notes i wrócił do talerza z zieleniną i suszonymi owocami.

Drugiego profesora Shaeffer odnalazła przed salą wykładową, na korytarzu pełnym spieszących na zajęcia studentów. Wykładał historię przestępczości w Ameryce; olbrzymi przekrojowy kurs zaplanowany dla setki studentów. Mężczyzna dźwigał sporych rozmiarów teczkę i całe naręcze książek i nie pamiętał, czy Ferguson był wtedy obecny, ale pokazał policjantce kartkę z wpisami studentów, na której widniało nazwisko Fergusona.

Zbliżał się wieczór, szare słabe światło wypełniało korytarze uniwersytetu i Shaeffer poczuła złość pomieszaną z rozczarowaniem. Straciła całkowicie nadzieję, że odkryje jego nieobecności na zajęciach w te złowieszcze dni popełnionych morderstw. Denerwowało ją również to, że niepotrzebnie traci czas. Pomyślała, że jej wiedza na temat tego człowieka nie zwiększyła się zbytnio od rana, gdy rozpoczęła swoje badanie. Otoczona tłumem studentów, stwierdziła, że nawet Ferguson coraz mniej absorbuje jej myśli. Co ja tu, u diabła, robię? – zapytała sama siebie.

Już miała wrócić do motelu, lecz w ostatniej chwili zmieniła zdanie i postanowiła odwiedzić trzeciego profesora. Jeśli nikogo nie będzie, zdecydowała, jadę prosto na Florydę.

Po kilku nieudanych próbach odnalazła jego gabinet. Zapukała mocno i cofnęła się o krok, gdy drzwi otworzyły się szeroko, ukazując przysadzistego mężczyznę w okularach w stylu lat sześćdziesiątych, z potarganą strzechą płowych włosów. Miał na sobie luźną, sportową kurtkę z tweedu z kilkoma długopisami wystającymi z kieszonki na piersi. Jeden z nich sprawiał wrażenie umazanego w tuszu. Wokół kołnierzyka zwisał luźno krawat, a okazały brzuch profesora wystawał zza paska sztruksowych spodni. Wyglądał na człowieka dopiero co wyrwanego z drzemki. Jego oczy poruszały się smutno, uważnie lustrując detektyw stojącą naprzeciwko.

– Profesor Morin?

– Czy jest pani studentką?

Pokazała odznakę, którą sprawdził uważnie.

– Floryda, hm?

– Czy mogę zadać panu kilka pytań?

– Oczywiście. – Gestem zaprosił ją do gabinetu. – Spodziewałem się pani.

– Spodziewał się pan?

– Chce się pani dowiedzieć czegoś o panu Fergusonie, prawda?

– W istocie – powiedziała wchodząc do małego gabinetu, w którym znajdowało się jedno brudne okno wychodzące na dziedziniec. Jedna ściana została zastawiona półkami wypełnionymi po brzegi książkami, pod drugą stało małe biurko z komputerem. Pozostałe miejsca na ścianach były wytapetowane wycinkami z gazet, wśród których znalazło się jeszcze miejsce na trzy jasne akwarele przeciwstawiające się ponuremu wyglądowi gabinetu.

– Skąd pan wiedział?

– Zadzwonił do mnie mówiąc, że będzie pani zasięgać informacji na jego temat.

– I?

– No cóż – przemówił profesor z entuzjazmem osoby zamkniętej zbyt długo w ciasnym pomieszczeniu. – Frekwencja pana Fergusona jest bez zarzutu. Wręcz doskonała. Szczególnie w okresie, który najbardziej panią interesuje.

Usiadł ciężko na stojącym przy biurku krześle, które ugięło się pod jego ciężarem.

– Mam nadzieję, że to wyjaśnia wszelkie wątpliwości, jakie mogła pani mieć. – Profesor uśmiechnął się ukazując garnitur nieskazitelnie białych zębów, kontrastujących z jego niedbałym wyglądem. – Widzi pani, on jest całkiem dobrym studentem. Pełnym uczuć, rozumie pani, to zaraża ludzi. Zdecydowanie typ samotnika, lecz jak sądzę, spory związek z jego zachowaniem ma cela śmierci. Tak, uczuciowy, oddany nauce, skupiony. Nie obserwuje się tego u zbyt wielu studentów. Wzbudza lekkie uczucie niepokoju, lecz ostatecznie potrafi rozmówcę ożywić, wzmocnić. Podobnie jak niebezpieczeństwo – kontynuował profesor Morin. – Nawet policjantki i policjanci, którzy przybywają do nas w celu poszerzania swojej wiedzy, pojmują to jako część procesu zdobywania zasług i pięcia się w górę. Pan Ferguson jest bardziej typem naukowca.

Usiadła na jedynym krześle stojącym w rogu, porysowanym i zniszczonym częstym używaniem. Miało twarde oparcie i prawdopodobnie służyło do przyjmowania studentów, ponieważ było tak niewygodne, że nawet najzatwardzialsze dusze nie mogły wysiedzieć na nim zbyt długo.

– Zna pan dobrze pana Fergusona? – spytała. Profesor wzruszył ramionami.

– Równie dobrze jak innych. W istocie jest to interesujący człowiek.

– Skąd taki osąd?

– No cóż, wykładam „Media a przestępczość”, a on ma naprawdę wiele do powiedzenia na ten temat.

– Co z tego?

– No cóż, kilka razy był proszony o wyrażenie swojej opinii One zawsze wydawały się, jak to powiedzieć? Intrygujące. Chodzi o to, że nie zawsze ma się w grupie ucznia, który zdobył doświadczenie w terenie. I który mógł pójść na krzesło elektryczne, gdyby nie środki masowego przekazu.

– Cowart.

– Dokładnie. Matthew Cowart z „The Miami Journal”. Zasłużona nagroda Pulitzera. Dobra robota reporterska i niezły styl.

– A jaka jest opinia Fergusona, profesorze?

– Cóż, powiedziałbym, że jest niezwykle wyczulony na problemy rasowe i reportaże. Napisał pracę egzaminacyjną o sprawie Wayna Williamsa z Atlanty. Poruszył w niej problem podwójnego osądu, wie pani, jedne prawa dla białej społeczności, a inne dla czarnej społeczności. To jest rozróżnienie, które i ja zauważam, detektywie.

Skinęła głową.

Profesor Morin okręcił się na obrotowym krześle bujając się w jedną i drugą stronę i wyraźnie rozkoszując się swoim głosem.

– … Tak, wyraził pogląd, że brak zainteresowania ze strony środków masowego przekazu przestępstwami w czarnej społeczności niezmiennie prowadzi do zredukowania danych dla policji, zmniejszając aktywność urzędu prokuratora i sprawia, że zbrodnia wydaje się czymś naturalnym w naszym społeczeństwie. Dosyć ciekawy pogląd. Zrutynizowanie zbrodni, jak przypuszczam. Pomaga wyjaśnić, dlaczego prawie jedna czwarta młodej czarnej męskiej populacji znajduje się bądź znajdowała za kratkami.