Изменить стиль страницы

– Chyba nie byłeś idiotą i nie zawiadomiłeś glin, co?

– Dobrze znasz odpowiedź na to pytanie.

– W porządku. Dobrze się spisałeś, Duncan. A więc jesteśmy gotowi do następnego kroku. Do przejścia na wyższy poziom, że tak powiem. – Wydała z siebie urywany śmieszek.

– Słuchaj, Olivio, do cholery. Mam pieniądze. Dużo pieniędzy. Teraz masz mi oddać mojego chłopca. I sędziego. Dam ci pieniądze dopiero wtedy, gdy oni będą bezpieczni.

Przez chwilę Olivia milczała. Stała w restauracji Burger Kinga, na skraju tego samego supermarketu, który poprzedniego dnia odwiedził Duncan. Ramon i Bill siedzieli przy stoliku obok nad filiżankami kawy. Przed Billem leżała resztka hamburgera.

– Nie próbuj mi rozkazywać, Duncan. Zrobisz, co ci powiem, to ich odzyskasz. Zakładając, że masz wystarczająco dużo zielonych.

– Słuchaj, jest tego więcej niż…

– Niech to będzie niespodzianką – przerwała mu Olivia.

– Jestem już zmęczony tą zabawą, Olivio.

– Naprawdę? Popatrz, a ja nie, a to właśnie ja jestem jedyną osobą, której zdanie się tu Uczy.

– Ostrzegam cię. Posuwasz się trochę za daleko. – Kiedy tylko to powiedział, uświadomił sobie jak puste i nic nie znaczące są jego słowa. Poczuł się bezsilnie i głupio. Olivia zareagowała krótkim śmiechem.

– Ostre słowa. Ale ja tak nie uważam. W każdym razie w tej grze ja mam asy.

Na chwilę oboje zamilkli. Wreszcie Duncan przerwał tę ciszę. Irytacja przyćmiewała jego umysł, słychać było rozdrażnienie w jego w głosie:

– No więc, co teraz?

– O właśnie, to już brzmi lepiej. Spójrz na swój zegarek, Duncan.

– Jest tuż przed czwartą.

– Lepiej jest być bardziej dokładnym. Spojrzał znowu.

– Za trzy minuty czwarta.

– Dobrze – powiedziała. – A teraz przejdźmy do najważniejszego. Znasz budkę telefoniczną na East Pleasant Street, przed Simth's Drugs? Powinieneś, przecież tam realizowałeś swoje recepty.

Po chwili zastanowienia Duncan odparł:

– Tak, chyba tak.

– Świetnie. Będzie tak, jak to pokazują w telewizji. Trzecia kabina od muru. Masz tam być pięć po czwartej. I zupełnie sam, pamiętaj. Cześć.

– Co!

– Lepiej pospiesz się, sukinsynu. I rób, co ci powiedziano. Dokładnie to, co ci powiedziano, Duncan, bo w przeciwnym wypadku ze wszystkim koniec. Przedwczesny. Czy mam wyłuszczyć ci sprawę jeszcze jaśniej?

– Nie.

– Grzeczny Duncan. Straciłeś już trzydzieści sekund.

Olivia odwiesiła telefon. Odwróciła się do dwóch mężczyzn przy stoliku.

– Idziemy – powiedziała. – On już jest w drodze.

Duncan rzucił telefon i chwycił neseser z pieniędzmi. Megan patrzyła przerażona:

– I co?

– Mam pięć minut, żeby dostać się do budki telefonicznej w mieście. Karen i Lauren weszły do pokoju, kiedy telefon zadzwonił.

– Jedziemy z tobą – oświadczyła Karen. Stała w drzwiach, lecz Duncan przemknął obok niej sprzeciwiając się:

– Nie ma mowy.

Chwycił płaszcz z wieszaka w korytarzu.

– Ktoś powinien jechać z tobą – zaczęła Megan, ale przerwał jej, walcząc z rękawami płaszcza.

– Nie, nie. Jadę sam – zrobię to sam.

– Pojedziemy za tobą – upierała się Lauren. – Naszym autem.

– Nie! – krzyknął Duncan. – Jadę sam! Kazała, żebym był sam.

– A co z nami? – krzyczała Megan.

– Nie wiem. Po prostu czekajcie tu. Błagam, na Boga, zejdźcie mi z drogi. – Wypadł przez drzwi. Trzy kobiety stały i patrzyły, jak wskoczył do samochodu i wyrwał do przodu.

– O Boże – powiedziała Megan patrząc, jak z piskiem opon śmignął ulicą. – Co myśmy zrobili?

– Co teraz będzie, mamo? – zapytała Karen.

– Nie wiem. Po prostu nie wiem.

Obróciła się do bliźniaczek z niewyraźnym półuśmiechem otuchy, chociaż wiedziała, że nie uwierzą jej. Weszły z powrotem do domu. Megan cisnęły się na usta różne słowa, ale nie wypowiedziała żadnego z nich, zdając sobie sprawę, że każde będzie brzmiało jeszcze głupiej niż następne. Przez jedną, straszliwą sekundę przemknęła jej myśl, że nie zobaczy więcej żadnego ze swych mężczyzn, ale odepchnęła ją, zanim zaczęło jej się robić niedobrze. Z wdzięcznością przyjęła z rąk Lauren filiżankę gorącej herbaty, licząc, że jej ciepło rozgrzeje ją od środka i usunie chłód, który zaczynał panoszyć się w niej nieustępliwie.

Duncan nie patrzył na zegarek, wiedział jednak, że jego czas chyba upłynął. Samochód skierował na tyły przystanku autobusowego, modląc się, by żaden z lokalnych policjantów nie nakrył go na przejeżdżaniu przez chodnik. Kiedy był już blisko budki, usłyszał dźwięk telefonu i rzucił się do przodu sięgając po słuchawkę.

– Tak…

– Hej, Duncan! Dobrze się spisałeś – odezwała się Olivia. – Nie sądziłam, że ci się uda.

Razem z obydwoma mężczyznami udała się do środka supermarketu. Telefony były tam porozmieszczane w kilku różnych miejscach.

– Co teraz, do diabła? – zapytał Duncan.

– Niecierpliwy, co?

– Oddaj mi mojego chłopca.

– W porządku. Na innym końcu miasta, przed Stop and Shop. To tam, gdzie Megan robi zakupy. Masz osiem minut. Ale, Duncan…

– Tak!

– Najpierw sięgnij pod telefon, na dół kabiny, i weź co tam znajdziesz. Odwiesiła słuchawkę i sprawdziła godzinę.

Nisko, pod telefonem, był przyklejony jakiś przedmiot. Duncan rozerwał opakowanie. Był to kompas. Wsunął go do kieszeni i rzucił się do samochodu.

Nie myślał o niczym poza synem i szybkością. Przejechał na żółtym świetle, omal nie zderzył się z samochodem nadjeżdżającym z boku, głośno zatrąbił. Kiedy wjeżdżał na parking koło sklepu, czuł że krople potu występują mu na czoło. Zobaczył kabinę telefoniczną i wcisnął hamulce. Pobiegł do budki. Nad wejściem do sklepu wisiała lampa rzucająca mdłe światło. Okolica wydawała się szara i wyludniona.

Telefon milczał.

Duncan spojrzał na zegarek. Siedem minut, stwierdził. Z pewnością dojazd tu zajął mi nie więcej niż siedem minut. Czekał. Patrzył, jak wskazówka osiąga ósmą minutę i chwycił słuchawkę.

Telefon milczał nadal.

Trzęsącą się ręką odwiesił słuchawkę na miejsce.

Zadzwoń, cholera, myślał.

Żadnego dźwięku.

Zaczęła go ogarniać panika. Serce zaczęło mu się kurczyć. Jak oszalały rozglądał się dokoła, przypuszczając, że może pomylił kabiny. Nie widział jednak żadnej innej w pobliżu. Spojrzał na zegarek.

Dziewięć minut.

O mój Boże, myślał, co się stało?

Zdawał sobie sprawę z tego, że jest zimno i że zapadają ciemności. Było tak, jakby został pochwycony w ostatnim świetle dnia, podczas gdy Olivia kryła się w cieniu. Popatrzył dookoła błędnym wzrokiem. Otaczające go miasto wydawało mu się zniekształcone, patrzył na setki znanych mu miejsc, jakby widział je po raz pierwszy.

Dziesięć minut.

– Tommy! – wołał w duchu z rozpaczą.

Wreszcie telefon zadzwonił. Przytknął słuchawkę do ucha.

– Hej, chciałam ci dać trochę luzu, na ruch uliczny itepe – powiedziała Olivia uprzejmie.

Duncan zagryzł wargi.

– Wiesz, że cię obserwujemy, Duncan? Że mamy cię cały czas na oku? Na tym polega ten mały pokaz tresury. Sprawdzać, czy wykonujesz polecenia. A wiem, że nie zawsze. Inaczej było osiemnaście łat temu.

– Gdzie teraz?

– Hurtownia Harris Farm przy autostradzie 9. To ponad dziewięć kilometrów stąd, Duncan. Wiem, że znasz to miejsce. Lubisz tam kupować sadzonki i choinki na Boże Narodzenie. Nawóz pod krzewy. Lubisz pracować w ogrodzie, prawda? Dobrze wiesz, gdzie teraz pojedziesz. A tak, rzeczywiście, cóż, co powiesz na sześć minut? Telefon jest na wprost wejścia, zresztą sam wiesz.

Pobiegł do samochodu.

Kiedy zobaczył hurtownię, przeciął szosę i wjechał pełnym gazem na parking. Sześć minut, myślał. Sześć minut minęło. Gwałtownie wcisnął hamulec, wyskoczył zza kierownicy i zatrzymał się jak wryty: automat był zajęty przez jakąś kobietę.

Kiedy podbiegł do kabiny, spojrzała i poinformowała go:

– Już kończę.

– To pilna sprawa – poprosił Duncan.