Изменить стиль страницы

Chłopiec potarł ramię, na którym coraz wyraźniej widać było sińce.

– I siłę – dodał. Podszedł do miejsca, które obdrapywał poprzedniego dnia, po czym odwrócił się i uśmiechnął do dziadka.

– Naprawdę czuję, jak dmucha zimne powietrze. Zobaczysz, dziadku, wydostaniemy się stąd. Jestem pewny.

Starszy pan pokiwał głową, patrząc jak Tommy próbuje obluzować kolejną deskę. Sędzia Pearson osunął się na podłogę obok wnuka i oparł się o ścianę. Przymknął oczy i odczuł nagle ogromne wyczerpanie. Odporność chłopca dodała mu sił i otuchy. Chciało mu się spać, ale wiedział, że to niemożliwe, że nie może spuścić wzroku z Tommy'ego, aby przyjść mu z pomocą, gdyby znów chcieli go związać. Z trudem trzymał oczy otwarte, walcząc ze zmęczeniem. Tommy popatrzył na niego.

– Dlaczego nie odpoczniesz trochę, dziadku. Nic mi się nie stanie. Starszy pan potrząsnął głową, ale nieco odprężył się. Przymknął oczy i pomyślał o swojej własnej młodości. Przypomniał mu się moment, kiedy walczył z pewnym łobuzem z sąsiedztwa. Ile miał wtedy lat? Dokładnie nie pamiętał. Ale widział siebie samego, chudego, żylastego, stale umorusanego, w porozdzieranym ubraniu – co zawsze martwiło matkę. Uśmiechnął się. Jak ten chłopak się nazywał? Nazwisko dobrze do niego pasowało, coś jakby Bull czy Biff. Bill się na boisku po lekcjach. Był wiosenny, ciepły dzień, lekki wietrzyk poruszał zielonymi gałązkami. Na języku poczuł smak krwi i piachu. Ten Butch czy Biff solidnie go sprał, kilka razy powalił go na ziemię, rozkrwawiając mu nos, wybijając ząb. Otrzymał tyle razów, że w końcu starszemu i większemu chłopakowi zrobiło się głupio. Pamiętał, że łzy płynęły mu po twarzy, kiedy podnosił się i znowu próbował walczyć, aż wreszcie Butch czy Bill przewrócił go na ziemię i odszedł.

Otworzył oczy i zobaczył swojego wnuka.

Miał ochotę roześmiać się głośno. To chyba muszą być geny, pomyślał.

Wspomniał setki spraw kryminalnych, jakie rozpatrywał. Problem polegał na tym, że rzadko zwycięstwo lub porażka na sali sądowej oznaczało to samo w prawdziwym życiu. Miałem do czynienia z różnymi postaciami winy i niewinności, różnymi poziomami sukcesu bądź kieski. Człowiek oskarżony o przestępstwo pierwszego stopnia skazywany był za przestępstwo drugiego stopnia dzięki porywającej mowie obrońcy: dla niego był to sukces, dla rodziny ofiary – porażka. Podobnie rzecz się przedstawiała z pijanym kierowcą, uniewinnionym od zarzutu spowodowania śmiertelnego wypadku, ponieważ policjant z drogówki zapomniał zaznajomić go z jego prawami, zanim przeprowadził badanie trzeźwości; tu prawo zostało podane na tacy winnemu, okradzeni zaś zostali z niego przez czyjeś zaniedbanie ci, którzy przeżyli. Rabuś, oskarżony o włamanie z bronią w ręku, ponieważ broń została odnaleziona podczas przeprowadzonej nielegalnie rewizji; jedna rzeczywistość zmienia się w inną pod wpływem sztywnego przestrzegania przepisów. To właśnie było powszedniością w sądzie kryminalnym. Wszystko to był teatr, gdzie każda ze stron próbuje przeforsować własną wersję prawdy. Było to miejsce zimne, bezduszne, wypełnione setkami drobnych kłamstw próbujących stworzyć jedną, jedyną prawdę.

Rozejrzał się dokoła, wzrokiem powiódł po poddaszu: To właśnie jest prawda, pomyślał. Pomieszczenie w niczym nie przypominało odległej, majestatycznej sali sądowej. Potrząsnął głową. Przez całe te lata słyszałem, jak ludzie mówią o tych okropieństwach, a nie wiedziałem, jak to jest naprawdę. Przypomniał sobie falę strachu, jaka zalała go, gdy Olivia podniosła pistolet i wystrzeliła w stronę Tommy'ego. Ogarnęło go poczucie winy, ścisnęło go w żołądku. Powinienem był skoczyć na nią, zanim zdążyła strzelić. Powinienem zasłonić Tommy'ego własnym ciałem. Myśl o tym, jak blisko był klęski, spowodowała głośne bicie serca. Zaraz jednak uzbroił się w odwagę.

Następnym razem będę gotowy.

Uśpili moją czujność, uznał. Zacząłem już nawet przyzwyczajać się do tego ciasnego więzienia, do myśli, że zjawi się ktoś, kto uwolni nas dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Co się ze mną stało? Tommy miał rację od samego początku. Jesteśmy żołnierzami, a oni są naszymi wrogami.

Popatrzył na chłopca. Masz całkowitą rację. Musimy ratować się sami.

Sędzia podniósł raptownie głowę. Do drzwi strychu zbliżały się czyjeś kroki. Zwrócił się do Tommy'ego, ale dziecko już było w trakcie zacierania śladów swojej działalności.

Wrócili obaj na prycze czekając na wejście "gościa".

Megan jechała z dużą szybkością ulicami przedmieścia, ogarnięta falą gniewu: Zrobiliśmy to. A teraz gdzie, do diabła, oni są. Dlaczego nie dzwonią?

Zaciskając mocniej dłonie na kierownicy weszła w podwójny zakręt, wciskając gaz przy wyjeździe na prostą, tak jakby swój niepokój wlewała wprost do silnika samochodu, dodając szybkości, nie była przyzwyczajona do takiej jazdy. Zacisnęła szczęki, wsłuchując się w pisk opon na kolejnym ostrym zakręcie. Przypomniała sobie bladą twarz Duncana, kiedy wrócił zeszłej nocy do domu, swój strach, że nie udało mu się, a po chwili lęk, że mu się udało. Położył neseser z pieniędzmi na stole w kuchni i powoli poduczył zysk z rabunku.

– Zrobione – powiedział.

– Nie – powiedziała – nie. Nic nie jest zrobione, póki nie odzyskamy Tommych.

Skinął głową i odparł:

– Cóż, przynajmniej zrobiliśmy początek.

Potem opowiedziała mu o włamaniu i dewastacji pokoju bliźniaczek. Większą część poprzedniego wieczora spędziły na porządkowaniu, czekając na powrót Duncana.

Przytulił dziewczynki, które zdołały już otrząsnąć się z szoku, i powiedział:

– Wszystko będzie dobrze.

Megan była tego samego zdania. Trudno jej było wierzyć, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Myślała wyłącznie o Olivii, o jej wyobraźni. Miotały nią sprzeczne emocje. Wiedziała, że Olivia nasłała swojego człowieka, żeby zdemolował pokój bliźniaczek. To było częścią jej planu: zniszczyć i zburzyć nasze normalne życie, a następnie zrujnować nasz spokój, zmusić do uległości. Akcja na bank w Lodi była akcją polityczną. Wyobraziła sobie Olivię stojącą w progu tuż przed wyruszeniem na akcję – arogancko i w zadufaniu pouczającą swój oddział.

Megan uśmiechnęła się szyderczo: zbyt często, suko, słyszałam twoje gadanie. Rano, w południe i wieczorem, na każdym tajnym zgromadzeniu i publicznym zebraniu. Nawet nie przyszło by ci do głowy zmienić ton.

Omal nie przeoczyła wjazdu na miejskie śmietnisko. Musiała ostro skręcić, omal nie straciła kontroli nad kierownicą, kiedy zarzuciło ją w sypkim żwirze podjazdu. Opanowała samochód i pojechała w kierunku wysypiska. Przy wjeździe stał mały domek. W środku siedział starszy człowiek, paląc papierosa i czytając National Enguirer. Machnął Megan, żeby przejechała, widząc odpowiednią plakietkę na oknie samochodu. Nie zwrócił na nią większej uwagi, co miało swoje plusy. Podjechała do hałdy śmieci jak było można najbliżej. Odór unosił się w zimnym powietrzu. Zatrzymała samochód i wyszła na zewnątrz, starając się oddychać ustami.

W bagażniku mała trzy zielone, plastikowe worki. W jednym znajdowało się przebranie Duncana i przybory, których używał podczas rabunku. Drugi zawierał ubranie, które bliźniaczki znalazły na podłodze w swoim pokoju. Megan natychmiast zgodziła się z nimi, żeby wyrzucić wszystko, czego dotykał włamywacz. W trzecim worku były zwykłe śmieci. Przejrzała je wcześniej dokładnie, by upewnić się, że nic, koperta czy jakieś opakowanie pocztowe, nie powiąże go z pozostałymi workami.

Wyjęła je, sprawdziła, czy są dobrze pozaklejane, i każdy po kolei ciskała na śmietnisko, tak daleko jak tylko zdołała. Dyszała z wysiłku, ale była zadowolona, że udało jej się rzucić worki aż tak daleko. Wydawało się, że zostały połknięte przez setki podobnych, cuchnących opakowań.

Teraz wszystko w porządku, powiedziała do siebie. Otarła ręce o płaszcz. Wrócę do domu i będę czekać na Olivię.

Megan nie powiedziała Duncanowi ani bliźniaczkom o swoich poszukiwaniach. Nie była pewna; wiedziała tylko, że po godzinach ślęczenia nad listą domów wynajętych w ciągu ostatnich paru miesięcy i stwierdzania, które z nich wciąż są zajęte, ustaliła kilkanaście ewentualnych adresów. Następnie naniosła je na szczegółową mapę okolicy, nie bardzo jednak wiedziała co ma teraz z tym wszystkim zrobić. Po kolei odrzucała różne pomysły. Trudno jej było uwierzyć, że Olivia poda im sposób przekazania pieniędzy, że odda im zakładników, że tak właśnie się stanie. Ale im bardziej uparcie wmawiała to sobie, tym bardziej słabło jej przekonanie, że będzie właśnie tak.