Изменить стиль страницы

– Ja też czuję się trochę lepiej – przytulił się jeszcze mocniej. – Będę silny, zobaczysz. Będę żołnierzem, jak ty.

– Nie wątpię, Tommy.

– Ale to takie trudne, kiedy się boję. Ona powiedziała, że nas zabije.

– Chciała nas nastraszyć.

– Mnie bardzo przestraszyła.

– No tak… Mnie też. Nie bardzo wiem, do czego ona zmierza, ale sądzę, że chce nas tak zastraszyć, byśmy robili wszystko, czego od nas zażąda. Jeśli jej się to uda, będzie miała jeszcze większe poczucie władzy. Dlatego nie damy się przerazić za bardzo. I w ten sposób będziemy mogli się zastanowić co zrobić.

– Dziadku, czy my zostaliśmy uprowadzeni? Starszy pan uśmiechnął się przytulając go.

– Na to wygląda. – Starał się mówić lekkim tonem. – A gdzieś ty się nauczył tego słowa?

– Tata czytał mi o tym książkę w zeszłym roku. Czy ona jest piratem?

Sędzia Pearson usiłował sobie wyobrazić, o jaką książkę może chodzić, ale na myśl przychodziła mu tylko Wyspa Skarbów z Billy Bonesem, czarną plamą i Długim Johnem Silverem.

– Może i tak, tyle że we współczesnym wydaniu. Tommy pokiwał głową.

– Zachowuje się zupełnie jak piraci. Sędzia Pearson znów uścisnął chłopca.

– To prawda – przytaknął. – Rzeczywiście.

– Czy ona nas zabije?

– Ależ nie, skąd ci to przyszło do głowy? – szybko odrzekł sędzia. Chyba trochę za szybko, pomyślał.

Tommy nie odpowiedział; zastanawiał się nad czymś intensywnie.

– Chyba jednak chce to zrobić. Nie wiem dlaczego, ale myślę, że ona nas nienawidzi.

– Nie, Tommy, nie masz racji. Tak się tylko wydaje, ponieważ ona sama jest przerażona. A co ty wiesz o porywaniu ludzi?

– Niezbyt dużo.

– No więc, to jest niezgodne z prawem i dlatego ona jest taka zdenerwowana.

– Dziadku, mógłbyś ją wsadzić do więzienia?

– Oczywiście, Tommy. Żeby nie straszyła więcej małych chłopców. Tommy uśmiechnął się przez łzy.

– Czy przyjdzie policja?

– Myślę, że tak.

– A czy oni zrobią jej coś złego?

– Tylko wtedy, jeśli będzie stawiała opór.

– Chciałbym, żeby jej coś zrobili. Tak jak ona tobie.

– Ze mną jest wszystko w porządku.

Sędzia Pearson podniósł dłoń do czoła, wyczuwając guz. Nie jest tak źle, pomyślał. Nic naprawdę poważnego.

– Jest ich troje. W tym dwóch mężczyzn.

– Tak, Tommy. Ale mogą też być inni ludzie, których głosów nie słyszeliśmy, więc musimy być ostrożni. Musimy wyostrzyć uwagę i spróbować ocenić, ile ich jest tu.

– Jeśli ona uderzy cię jeszcze raz, to ja jej oddam.

– Nie, Tommy, nie zrobisz tego. – Znów przytulił chłopca. – Na razie nie będziemy stawiać oporu. Musimy najpierw zorientować się, o co jej chodzi. Najważniejsze, żeby robić to, co pomoże nam się uwolnić.

– Dziadku, co to wszystko znaczy?

– Na ogół jest tak, że porywacze żądają pieniędzy. Pewnie zadzwonią teraz do twojej mamy i taty, powiedzą im, że jesteśmy cali i zdrowi, i puszczą nas, kiedy dostaną trochę pieniędzy.

– A ile?

– Nie mam pojęcia.

– A czy my nie moglibyśmy jej zapłacić i pójść do domu?

– Nie, kochany chłopcze, to nie takie proste.

– Dlaczego ona nie zabrała zamiast nas Karen i Lauren?

– No cóż, myślę, że dowiedziała się jak bardzo mama i tata cię kochają, i uznała, że zapłacą bardzo dużo pieniędzy, żeby cię mieć z powrotem w domu.

– A jeśli nie będą tyle mieli?

– Nie martw się o to. Twój tata zawsze może dostać trochę z banku. Chłopiec zamyślił się, sędzia Pearson czekał na następne pytanie.

– Dziadku, wciąż się boję, ale jestem trochę głodny. W bufecie mieliśmy dzisiaj zapiekanki z sera, a ja nie bardzo je lubię.

– Dadzą nam obiad, musimy tylko trochę poczekać.

– Dobrze, chociaż chyba nie będzie mi smakował. Mama pewnie przygotowała gulasz, a ja go tak lubię.

Sędziemu Pearsonowi niemal chciało się płakać. Spojrzał na wnuka, pogłaskał jego potarganą czuprynkę i ujął buzię w swoje starcze dłonie. Patrzył na niebieskie linie żył i brązowe plamy na skórze rąk, kontrastujące z delikatną skórą chłopca. Westchnął głęboko, mocniej przygarnął wnuka i pomyślał: Nie martw się, Tommy. Stary człowiek nie pozwoli cię skrzywdzić. Uśmiechnął się do niego, a chłopiec odwzajemnił uśmiech. Oni nie wiedzą, że całe swoje życie masz dopiero przed sobą, a ja nie pozwolę im ukraść z niego choćby najmniejszego kawałka.

– No dobrze, Tommy. My dwaj będziemy żołnierzami. Wnuk potaknął głową.

Starszy pan rozejrzał się po pokoiku na poddaszu, w którym zostali ulokowani. Było to ciemne, małe pomieszczenie bez okien, z dwiema żelaznymi pryczami. Tak jak powiedziała kobieta, było niewiele większe niż cela więzienna i równie jak ona ponure. Sufit był skośny. Na jednym z łóżek leżał stos koców, choć było tu dość ciepło. Sędzia wstał i spojrzał na schodki prowadzące do jedynych w tym pomieszczeniu drzwi. Zainstalowany był w nich nowoczesny zamek zatrzaskowy. Nic więcej w pokoju nie było warte odnotowania. To nie ma znaczenia, pomyślał. Pokoje takie jak ten zawsze mają swoje sekrety. Odkrycie ich jest tylko kwestią czasu.

Skierował wzrok na koszarowe łóżko i stos szarozielonych koców, i przypomniał sobie, gdzie widział je już wcześniej. To było w zupełnie innym życiu, pomyślał. Wspomniał, jak brnął przez ciepłą wodę, jakby przez rozlaną krew, jak czuł w ustach piasek, kiedy czołgał się po plaży w takim pośpiechu, że nie było czasu myśleć o otaczającej śmierci. Byłem wtedy młody, jeszcze prawie dziecko, i jedenaście razy lądowałem pod ostrzałem. Pamiętał wciąż krzyk sierżanta: "Nawet jeśli tu zginiecie, warto jest o to walczyć!" Nie rozumiał, co on miał na myśli, dopóki nie stoczył walki o swój pierwszy piekielny przyczółek na Pacyfiku. Powróciły do niego nazwy plaż – Guadalcanal, Tarara, Okinawa. Za każdym razem myślał, że to już koniec i zmuszał się, żeby wyskoczyć z transportowca do buczącej, kołyszącej się motorowej szalupy. Byłem pewien, że zginę tu, że nigdy nie wrócę do domu, najwyżej w trumnie. Przeżył jednak wojnę. No cóż, pomyślał, nie po to uniknąłem śmierci na Pacyfiku jako chłopak, żeby teraz – już jako starszy człowiek – dać się zarżnąć jak krowa w rzeźni.

Mocno objął ramiona Tommy'ego.

– No dobrze, musimy zacząć obmyślać nasz plan.

Chłopiec przytaknął.

Sędzia Pearson pomyślał: Chociaż nie jest to prawdziwe pole bitwy, to jeśli trzeba będzie, mogę umrzeć i tutaj.

Olivia Barrow zamknęła za sobą drzwi i zablokowała zamek. Ten dźwięk przywołał całe lata nienawiści. Ale to tylko początek. Do końca gry jeszcze daleko.

Ogarnęło ją podniecenie.

Udało się. Wszystkie wysiłki i plany, wszystko zadziałało jak trzeba. Myślałam o tej chwili przez osiemnaście lat i wreszcie ich mam. Jakież to cudowne.

W mgnieniu oka znalazła się na dole, w kuchni, gdzie Bill Lewis robił właśnie kanapki.

– Jak myślisz, będą woleli z majonezem czy z musztardą? – zapytał. Ich oczy się spotkały i oboje wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się, odwrócił się do blatu. – Dam im też trochę zupy – dodał. – Niech wiedzą, że się o nich troszczymy. Ważne jest, żeby dotarło do nich, że są całkowicie w naszych rękach.

Olivia podeszła do niego i przylgnęła całym ciałem do jego pleców.

– Bo są – wyszeptała.

Odłożył kanapki chcąc ją objąć.

– Nie – odsunęła się. – Później.

Przesunęła dłonią po jego piersi, w dół, do sprzączki od paska, do zamka błyskawicznego. Przybliżył się, lecz ona w tym momencie zatrzymała rękę.

– Mamy teraz co innego do roboty.

– Nic nie mogę na to poradzić – odpowiedział. – Minęło tyle lat. Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem.

– Gdzie jest Ramon? – zapytała.

– Poszedł na zewnątrz zorientować się, czy nikt się tu nie kręci.

– Dobrze. Muszę teraz zadzwonić. Chcę, żeby mnie podwiózł.

– A co z naszymi gośćmi?

– Ty za nich odpowiadasz.

– Dobra. Przyjdę do ciebie za jakąś godzinę.

– Nie myślę, żeby to tyle trwało.