– Znamy Hacka – powiedział sierżant. – Ma swój rozum. Nie będzie brał tej sprawy sam, przekaże ją zastępcy. Zastępcami prokuratora okręgowego w Pecos są dwie kobiety, będą bardziej przekonujące, twierdząc, że oskarżona działała w obronie własnej.
– Do czego tu przekonywać – żachnął się Reacher. – To jasne jak słońce.
– Hack staje do wyborów na sędziego w listopadzie – wyjaśniał mu sierżant. – Nie zapominaj o tym. Zależy mu na licznych głosach Meksykanów z hrabstwa Pecos. Nie pozwoli na to, by jej adwokat oczernił go w prasie. Kobieta ma dużo szczęścia. Meksykanka zabija białego mężczyznę w Echo, sądzi ją kobieta, zastępca prokuratora okręgowego w Pecos – czy może być lepiej?
– Ona jest Kalifornijką – zauważył Reacher. – A nie Meksykanka.
– Ale wygląda na Meksykankę – powiedział sierżant. – A właśnie wygląd ma znaczenie dla wyborcy z Pecos.
RADIOWÓZ policji stanowej doścignął karetkę tuż przed szkołą na skrzyżowaniu i zostawił ją w tyle.
– Zostaniesz w Pecos? – sierżant zwrócił się do Reachera.
– Chyba tak. Chcę się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Przecież ma dzieciaka. Musi wyjść za kaucją, najlepiej jutro.
– Do jutra trudno to będzie załatwić – zauważył z powątpiewaniem sierżant. – Chodzi przecież o morderstwo. Kto jest jej adwokatem?
– Nie ma adwokata. Nie stać jej.
– Kiepsko – odparł sierżant. – Ile lat ma dzieciak?
– Sześć i pół. Czy to ważne?
– Fatalnie, że nie ma adwokata. Dziecko ukończy siedem i pół roku, nim zaczną zastanawiać się nad tym, czy ją wypuścić za kaucją.
– Ale przydzielą jej przecież adwokata?
– Jasne, tylko, kiedy? Jesteśmy w Teksasie.
– Nie dostaje się adwokata od razu?
– Trzeba trochę poczekać. Nawet całkiem długo. Adwokat zostaje przydzielony dopiero wtedy, gdy jest akt oskarżenia. I właśnie dzięki temu Hack Walker wyjdzie z tego bez szwanku. Zamknie ją i zapomni o całej sprawie. Nie ma adwokata, ale kto o tym wie? Nawet do Bożego Narodzenia może potrwać przygotowywanie aktu oskarżenia. Wtedy jednak Hack będzie już najprawdopodobniej sędzią, a nie prokuratorem. Wyjdzie z tego obronną ręką, bo nie będzie miał do czynienia z konfliktem interesów. Chcesz jej pomóc znaleźć adwokata?
Nikt już się nie odzywał przez resztę drogi do Pecos. W końcu sierżant zwolnił i zjechał na pobocze.
– Wracamy na patrol – zakomunikował. – Musisz wysiadać.
– Nie możecie mnie podwieźć do aresztu?
– Nie jesteś aresztowany. A my nie robimy za taksówkę.
– Gdzie jestem?
Sierżant wskazał przed siebie.
– Za kilka kilometrów trafisz tą drogą do centrum Pecos.
– A gdzie jest areszt?
– Przy skrzyżowaniu przed torami kolejowymi. W piwnicy sądu.
Sierżant wysiadł z wozu i otworzył z galanterią drzwi przed Reacherem. Reacher wysiadł. Wciąż było gorąco. Pojedyncze samochody pędziły autostradą, jeździły na tyle rzadko, że między jednym a drugim zapadała cisza.
– Uważaj na siebie – pożegnał go sierżant.
Wsiadł z powrotem do radiowozu i zatrzasnął drzwi. Opony zachrzęściły i samochód znów wjechał na asfalt, Reacher obserwował, jak tylne światła wozu oddalają się na wschód. Ruszył piechotą ku północy, w kierunku neonu z napisem PECOS.
Szedł od jednej oświetlonej oazy do drugiej, wzdłuż drogi, przy której stały motele coraz elegantsze i droższe, im bardziej oddalał się od autostrady. Minął targ i dwa bary: cukiernię oraz pizzerię. Oba lokale były zamknięte i nieoświetlone. Na końcu szosy znajdowało się skrzyżowanie, a przy nim znak wskazujący drogę do muzeum Claya Allisona. Jednak bliżej stał budynek sądu. Przeszedł wzdłuż bocznej ściany na tyły. Jeszcze nie spotkał aresztu, do którego wchodziłoby się od strony ulicy. Na tylnej ścianie zobaczył oświetlone wejście do półsutereny, dwa cementowe stopnie prowadziły w dół z poziomu parkingu. Na stalowych drzwiach widniał namalowany za pomocą szablonu napis: ZAKAZ WSTĘPU. Powyżej spozierało oko kamery.
Zszedł po stopniach i zapukał głośno. Po dłuższej chwili drzwi otworzyła kobieta ubrana w mundur strażnika sądowego. Była biała, miała około pięćdziesiątki, szeroki pas, a za nim pistolet, pałkę oraz gaz pieprzowy.
– Tak? – odezwała się.
– Chciałbym się widzieć z Carmen Greer.
– Jest pan jej adwokatem?
– Nie.
– W takim razie w sobotę – powiedziała kobieta. – Odwiedziny od drugiej do czwartej. To prawie tydzień.
– Czy mogłaby mi pani to zapisać? – poprosił. Chciał wejść do środka. – Może dostałbym też listę rzeczy, jakie wolno mi jej przynieść?
Strażniczka wzruszyła ramionami i weszła do pomieszczenia. Reacher poszedł w ślad za nią do holu. W kantorku było wysokie biurko, za którym stał regał z przegródkami. W jednej z nich dostrzegł należący do Carmen zwinięty pasek ze skóry jaszczurki. Była też plastikowa torebeczka z pierścionkiem ze sztucznym brylantem.
Strażniczka wzięta ze sterty odbitą na ksero kartkę papieru i przesunęła w jego stronę po blacie biurka.
– Jeśli przyniesie pan coś, czego nie ma na liście, nie zostanie pan wpuszczony.
– Gdzie mieści się biuro prokuratora okręgowego?
Wskazała sufit.
– Drugie piętro. Trzeba wejść od frontu. Otwierają około wpół do dziewiątej.
– Czy w okolicy są jakieś kancelarie adwokackie?
– Chodzi o tanich czy drogich adwokatów?
– O wolnych.
Uśmiechnęła się.
– Niech pan skręci w lewo na skrzyżowaniu. Znajdzie pan tam wszelakich prawników: poręczycieli i adwokatów społeczników.
– Na pewno nie mogę jej odwiedzić? Choćby na minutkę?
– Mowy nie ma.
– A kiedy pani ją będzie widziała?
– Co kwadrans. Muszę ją stale mieć na oku, żeby nie popełniła samobójstwa, ale nie wydaje mi się, żeby pana znajoma miała takie ciągoty. To twarda sztuka.
– Proszę jej powiedzieć, że byt tu Jack Reacher. I że będę się kręcił w pobliżu.
Kobieta kiwnęła głową.
– Na pewno się wzruszy.
REACHER wrócił szosą, przy której stały motele, do strefy, gdzie ceny spadały poniżej trzydziestu dolarów. Wybrał jeden z nich, obudził recepcjonistę i wynajął pokój na końcu budynku. Łóżko się zapadało, powietrze było stęchłe, ale można tu było przekimać. Żołnierz potrafi spać w każdych właściwie warunkach.
Obudził się o siódmej, wziął prysznic i poszedł do cukierni. Zjadł dwa wielkie pączki i wypił trzy kawy. Potem zajął się szukaniem nowych ubrań. Odkąd skończył się jego przelotny flirt z domem, wrócił do swojego ulubionego systemu: kupował tanie ciuchy, które potem wyrzucał zamiast prać. Znalazł sklep, gdzie mieli cały wieszak spodni w jego rozmiarze, dobrał do nich koszulę khaki. Do tego białą bieliznę. Nie było tu przymierzalni, ale ekspedient pozwolił mu skorzystać z toalety dla personelu. Przebrał się w nowe ubranie, przełożył wszystko z kieszeni. Wciąż miał osiem łusek z pistoletu Carmen, które podzwaniały jak drobniaki. Zważył je w dłoni i wrzucił do kieszeni nowych spodni.
Zwinął stare ubranie w kłębek i wsadził do kubła na śmieci stojącego w toalecie. Udał się prosto do kasy, gdzie zapłacił trzydzieści dolarów gotówką.
Poczekał na chodniku do ósmej, opierając się o ścianę pod markizą. Potem wyruszył na poszukiwanie adwokata.
Skręcił w lewo na skrzyżowaniu w centrum Pecos i wszedł w zaułek, gdzie w starym pomieszczeniu sklepowym mieściły się biura poręczycieli i kancelarie adwokackie, dokładnie tak, jak mówiła strażniczka z aresztu. W kancelariach adwokackich stały rzędem biurka tuż przy sklepowych wystawach, przed nimi krzesła dla klientów, w głębi zaś były poczekalnie. Minęła zaledwie ósma dwadzieścia, a wszędzie panował nieopisany ruch. Klientami byli wyłącznie Latynosi, podobnie jak niektórzy adwokaci, w sumie jednak był to kosmopolityczny tygiel. Mężczyźni, kobiety, młodzi, starzy, ruchliwi, małomówni. Łączyło ich jednak to, że wszyscy byli udręczeni do granic możliwości.
Wybrał jedyne biuro, gdzie przed adwokatem stało puste krzesło. Siedziała za nim młoda biała kobieta, może dwudziestopięcioletnia, z gęstymi ciemnymi włosami, przyciętymi krótko. Zamiast bluzki miała na sobie białą krótką koszulkę, na oparciu fotela wisiała skórzana kurtka. Bliska łez, rozmawiała przez telefon.