Изменить стиль страницы

Reacher uśmiechnął się.

– Pewnie zastanawiasz się, czy im powiem, że kazałem ci posprzątać stajnię i spać na sianie?

– Nie możesz im tego powiedzieć.

– Chyba nie – zgodził się Reacher. – Więc sam zamierzasz ich w to wtajemniczyć?

Bobby nie odezwał się.

Reacher znów się uśmiechnął.

– Pewnie nie. Nie wychodź stąd do południa, potem cię wpuszczę do domu, żebyś się przebrał na uroczystość rodzinną.

– Co ze śniadaniem?

– Poczęstuj się od koni. Jak się okazuje, mają paszy pod dostatkiem.

Wrócił do domu, gdzie zastał Carmen i Ellie przy śniadaniu. Ellie wcinała naleśniki, jakby nie jadła od tygodni. Reacher nałożył sobie jednego, obserwując Carmen. Nie tknęła jedzenia. Po śniadaniu Ellie zgramoliła się z krzesła i pobiegła jak huragan do swojego kucyka.

– Pogadasz ze Slupem? – spytała Carmen.

– Jasne.

– Powinien się dowiedzieć, że nie jest to już tajemnica alkowy.

– Masz rację.

– Liczę na ciebie, Jack.

Odeszła sama, Reacher zaś postanowił jakoś zabić czas. Wyszedł na ganek, gdzie siadł na bujaku i zrobił to, co robi większość żołnierzy w oczekiwaniu na akcję. Zasnął.

Carmen obudziła go po mniej więcej godzinie. Położyła mu dłoń na ramieniu, otworzył powoli oczy i ujrzał ją nad sobą. Przebrała się. Miała teraz na sobie niebieskie dżinsy, koszulę w kratę oraz pasek ze skóry jaszczurki.

– Rozmyśliłam się – powiedziała. – Nie chcę, żebyś z nim rozmawiał. Jeszcze nie teraz.

– Czemu?

– Nie chcę go prowokować. To mogłoby go rozwścieczyć. Gdyby do wiedział się, że ktoś jeszcze wie.

– Nie wolno ci tchórzyć, Carmen – rzeki. – Powinnaś walczyć.

– Jeszcze powalczę – odparła. – Dziś wieczorem. Powiem mu, że mam tego dość.

Reacher nie odezwał się. Carmen wróciła do domu.

WEWNĘTRZNY zegar mówił Reacherowi, że zbliża się pora. Abilene było niecałe siedem godzin drogi od hrabstwa Echo. Może sześć, jeśli kierowcą był prokurator okręgowy, któremu nie grożą mandaty za szybką jazdę. Zakładając, więc, że Slup wyszedł o siódmej, będą tu przed pierwszą.

Zauważył Bobby’ego wychodzącego ze stajni. Bobby wszedł do domu, nie spojrzawszy nawet na Reachera. Po pół godzinie pojawił się umyty, ubrany w świeże dżinsy oraz nową koszulkę.

Za chwilę otworzyły się drzwi i pojawiła się Carmen, trzymając za rękę Ellie. Carmen szła lekko chwiejnym krokiem, jakby uginały się pod nią nogi.

Reacher wstał i gestem pokazał jej, że powinna usiąść. Ellie wgramoliła się na bujak i usiadła obok matki. Wszyscy troje milczeli. Reacher podszedł do barierki ganku i wyjrzał na drogę.

Zauważył kłąb pyłu w oddali. Chmura powiększała się stopniowo, aż wreszcie rozpoznał żółtozielonego lincolna. Jechał drogą, zbliżał się szybko, wreszcie przyhamował przy bramie i ostro skręcił. Za kierownicą siedział Hack Walker. Rusty Greer zajmowała tylne siedzenie. Obok kierowcy rozpierał się zwalisty, blady mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i rozglądał się dookoła z szerokim uśmiechem. Slup Greer wracał na łono rodziny.

Lincoln zatrzymał się przed gankiem, cała trójka wysiadła. Bobby i Ellie zbiegli po schodkach na spotkanie. Carmen powoli podniosła się z bujaka.

Słup Greer był blady od siedzenia w zamknięciu, cierpiał na nadwagę od kalorycznego jedzenia, ale był niewątpliwie bratem Bobby’ego. Mieli obaj takie same włosy, twarz i sylwetkę. Bobby uściskał go mocno, krzyczeli radośnie i klepali się po plecach.

W końcu Slup puścił Bobby’ego i przykucnął, by wziąć na ręce Ellie. Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona. Podniósł ją do góry i przytulił. Pocałował w policzek.

Potem postawił Ellie na ziemi i spojrzał na ganek z triumfalnym uśmiechem. Wyciągnął rękę, przywołując żonę.

Zdobyła się na wymuszony uśmiech i zeszła po schodach. Ujęła dłonie Słupa i przytuliła się. Całowali się na tyle długo, by nikt nie pomyślał, że są bratem i siostrą, ale zbyt krótko, by ktoś mógł mniemać, iż tli się między nimi jeszcze jakaś namiętność. Hack Walker wsiadł z powrotem do lincolna i odjechał pełnym gazem.

Bobby wraz z matką ruszyli w stronę ganku, Slup poszedł za nimi. prawą ręką trzymając dłoń Ellie, lewą zaś Carmen. Mocno mrużył oczy na słońcu. Carmen nic nie mówiła, za to Ellie paplała jak najęta. Cała trójka przeszła obok Reachera, ramię przy ramieniu. Slup przystanął przy drzwiach i odchylił prawe ramię, by przepuścić Ellie. Przestąpił próg tuż za nią, a następnie obrócił drugie ramię, by pociągnąć za sobą Carmen. Drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem, unosząc z desek ganku tumany rozgrzanego kurzu.

PRZEZ blisko trzy godziny Reacher nie widział nikogo poza służącą. Nie wychodził z baraku, a ona przyniosła mu lunch. Potem późnym popołudniem poszedł na tyły stajni, gdzie natknął się na Slupa, Carmen i Ellie, wracających ze wspólnej przechadzki. Wciąż panował skwar. Slup wyglądał na wzburzonego. Pocił się. Carmen była mocno spięta. Miała lekko zaczerwienioną twarz. Może z napięcia, może z nadmiernego wysiłku. A może z przeraźliwego gorąca. Nie można jednak wykluczyć, że otrzymała kilka razów w policzek.

– Ellie, chodź, pójdziemy do twojego kucyka – powiedziała, wyciągając rękę.

Ruszyły za plecami Słupa ku wrotom stajni. Carmen, nie zatrzymując się, odwróciła głowę i poruszając wargami, powiedziała bezgłośnie: „Porozmawiaj z nim”. Słup obejrzał się za nimi. Potem popatrzył na Reachera, jakby go widział pierwszy raz w życiu.

– Słup Greer – przedstawił się, wyciągając dłoń.

Z bliska wyglądał jak starsza i mądrzejsza wersja Bobby’ego. Miał inteligentne oczy. Jednak wcale nie musiał być przyjemnym intelektualistą. Nietrudno było sobie wyobrazić, że potrafi być okrutny. Reacher potrząsnął jego dłonią. Była miękka, choć miał grube kości. To ręka mięczaka, a nie wojownika.

– Jack Reacher – powiedział. – Jak było w więzieniu?

Na ułamek sekundy pojawiło się zdumienie w jego oczach. Ale natychmiast się powściągnął. Nauczył się panować nad sobą, pomyślał Reacher.

– Raczej kiepsko – odparł Slup. – Byłeś kiedyś w pudle?

I do tego bystrzak.

– Po drugiej stronie krat.

Slup kiwnął głową.

– No tak. Carmen mówiła, że byłeś gliniarzem. A teraz jesteś wędrownym robotnikiem.

– Taki los. Nie miałem bogatego tatusia.

Slup nie odzywał się chwilę.

– Służyłeś w wojsku, zgadza się? Nigdy nie miałem szczególnego szacunku do armii.

– Zdążyłem się domyślić. Słyszałem, że nie chciałeś płacić podatków na nią.

Znów błysk w oku, który szybko przeminął. Trudno go wyprowadzić z równowagi, pomyślał Reacher. Ale co się dziwić, w więzieniu każdy uczy się trzymać nerwy na wodzy.

– Szkoda, że popsułeś wszystko, rejterując i wychodząc wcześniej z paki.

– Tak sądzisz?

Reacher kiwnął głową.

– Jeśli nie stać cię na odsiedzenie wyroku, nie popełniaj chociaż przestępstwa.

– Ty też wyszedłeś z wojska. Może i ty nie wytrzymałeś?

Reacher uśmiechnął się.

– Nie miałem wyboru. Szczerze mówiąc, wykopali mnie. Też złamałem prawo.

– Naprawdę? Jak?

– Jakiś zafajdany pułkownik bił swoją żonę. Sympatyczną młodą kobietę. Potrafił się nieźle kamuflować, nikt o niczym nie wiedział. Trudno, więc mu było cokolwiek udowodnić. Nie mogłem jednak pozwolić, by mu to uszło na sucho. To nie byłoby fair. Więc pewnej nocy sam go dopadłem. Żadnych świadków. Teraz porusza się na wózku. Ślini się jak staruch.

Slup nie odzywał się. Jeśli teraz odejdziesz, pomyślał Reacher, to tak, jakbyś się przyznał. Jednak Slup nie ruszył się z miejsca, spoglądając w pustkę. Potem wrócił do rzeczywistości. Wyostrzył mu się wzrok.

Niezbyt szybko, ale też i nie za wolno. Sprytny facet.

– Od razu poczułem się lepiej – powiedział – że nie zapłaciłem podatków. Moje pieniądze mogłyby trafić do waszej kieszeni.

– Masz coś przeciwko?

– Mam – odparł Slup.

– Przeciwko komu?

– Przeciwko wam obu – odparł twardo Slup.