Alessia faktycznie wyglądała mizernie. Ukląkłem przy jej fotelu i objąłem ją ramionami.
– Możesz zaczekać w sąsiednim pokoju – powiedziałem – pooglądać telewizję. Poczytać książkę.
– Wiesz, że nie mogę.
– Przykro mi z powodu tego wszystkiego.
Spojrzała na mnie z ukosa. – Chciałeś odwieźć mnie do domu, do Popsy. To moja wina, że tu jestem. Nic mi nie jest. Nie będę ci sprawiać kłopotów, obiecuję. – Przełknęła ślinę. – To wszystko jest takie dziwne… móc widzieć to wszystko z całkiem innej perspektywy.
– Wspaniała z ciebie dziewczyna – powiedziałem. – Popsy opowiadała mi o tobie w samych superlatywach i to się właśnie potwierdza.
Jakby trochę się uspokoiła i oparła głowę na moim ramieniu.
– Jesteś moim fundamentem, wiesz o tym? – spytała. – Gdyby nie ty, mój świat całkiem runąłby w posadach.
– Będę przy tobie – zapewniłem. – Ale mówiąc serio, najlepiej będzie, jeżeli ty i Miranda pójdziecie do kuchni i poszukacie czegoś do jedzenia. Zmuś ją, żeby coś przełknęła, cokolwiek. I sama też zjedz. Jakieś herbatniki, ciasto… coś w tym rodzaju.
– To tuczące – odparła automatycznie, jak na dżokeja przystało.
– Ale teraz to dla was najlepsze. To naturalny środek na uspokojenie. Właśnie dlatego ludzie nieszczęśliwi ciągle coś jedzą.
– Wiesz tyle niesamowitych rzeczy.
– A poza tym – dodałem – nie chcę, aby Miranda usłyszała, co jest na tej taśmie.
– Och, no tak. – Jej oczy rozszerzyły się, kiedy sobie przypomniała. – Pucinelli wyłączył tamtą taśmę… abym nie dowiedziała się, co było na niej nagrane.
– Tak. To było okropne. W tym przypadku będzie tak samo. Pierwsze żądanie jest zwykle najbardziej przerażające. Groźby mają na celu złamanie oporu rodziny uprowadzonej ofiary. Chodzi o zmuszenie Nerrity’ego, aby jak najszybciej zapłacił tyle, ile żądają porywacze, niezależnie od ceny, i w ten sposób ocalił życie syna. Dlatego, moja droga Alessio, zaprowadź Mirandę do kuchni i poczęstuj ją ciastem.
Uśmiechnęła się ciut bojaźliwie i podeszła do Mirandy, która pochlipywała cichutko, jakby miała czkawkę, i która bez przekonania dała się namówić na zaparzenie herbaty. Kobiety oddaliły się, a Nerrity wrócił z brązowym, kartonowym pudełkiem w dłoni.
Rightsworth otworzył je osobiście, uprzednio polecając innym, aby się cofnęli. Tony uniósł brwi w sardonicznym geście. Rightsworth wyjął parę cienkich, gumowych rękawiczek i nałożył je metodycznie, po czym ostrożnie rozciął scyzorykiem taśmę, którą zalepiono pudełko. Po otwarciu pudełka Rightsworth pierwszy zajrzał do środka i włożył tam rękę, a następnie wyjął całą zawartość – jedną kasetę magnetofonową w plastikowym pudełku, tak jak można się było tego spodziewać.
Nerrity spojrzał na taśmę takim wzrokiem, jakby miała go zaraz ugryźć, po czym machinalnie wskazał ręką na znajdujący się pod jedną ze ścian drogi zestaw stereo. Rightsworth odnalazł kieszeń na kasetę, a Nerrity wcisnął właściwe guziki.
W pomieszczeniu rozległ się głos – oschły, grzmiący i bezwzględny.
– Posłuchaj, Nerrity, i słuchaj uważnie.
Zrobiłem trzy kroki i błyskawicznie przyciszyłem głos zgodnie z założeniem, że groźby fortissimo będą brzmieć jeszcze groźniej niż powinny. Tony pokiwał głową ze zrozumieniem, ale Rightsworth był wyraźnie poirytowany. Głos mówił dalej, nieco łagodniejszy, jeżeli chodzi o poziom decybeli, ale ani trochę łagodniejszy, biorąc pod uwagę przekazywane treści.
– Zgarnęliśmy twojego bachora, Nerrity, i jak chcesz, żeby twój dziedzic wrócił do domu w jednym kawałku, zrobisz grzecznie, co ci każemy. W przeciwnym razie weźmiemy nóż i urżniemy małemu coś, by cię przekonać. Na pewno nie kosmyk włosów, Nerrity. Może palec. Albo jego wacka. Możesz być pewien, że się nie zawahamy. Zrozumiałeś, Nerrity? Nie próbuj kręcić. Potraktuj to poważnie. Masz konia, Nerrity. Wiemy, że jest sporo wart. Sześć milionów. Siedem. Sprzedaj go, Nerrity. Jak powiedzieliśmy, chcemy pięć milionów. W przeciwnym razie dzieciak ucierpi. A to miły malec. Chyba nie chcesz, żeby krzyczał, co? Po tym, co mu zrobimy, będzie wył na całe gardło. Niech sprzedażą zajmie się twój agent od koni rasowych. Niech naprawdę się postara. Czekamy równo tydzień. Dokładnie siedem dni. Za tydzień od dziś przygotuj pieniądze w używanych banknotach, góra dwudziestkach. Powiemy ci, gdzie masz je zostawić. Rób, co ci każemy, albo wykastrujemy bachora. I prześlemy ci taśmę z nagraniem, żebyś mógł posłuchać, jak to się odbyło. Ciach. No i ryk. I trzymaj się z dala od glin. Jak stwierdzimy, że dałeś cynk psom, dzieciak wyląduje w plastikowym worku. I po bólu. Nawet nie odzyskasz jego ciała. Nic. Zero. Zastanów się nad tym. I to tyle, Nerrity. Koniec wiadomości.
Głos umilkł nagle i przez blisko minutę trwała grobowa cisza, zanim ktokolwiek się odezwał. Słyszałem całe mnóstwo żądań okupu, ale zawsze, za każdym razem wywoływały we mnie spory szok.
Nerrity, jak wielu innych rodziców przed nim, był kompletnie zdruzgotany.
– Oni nie mogą… – wychrypiał, z trudem artykułując słowa.
– Mogą – zapewnił go beznamiętnie Tony – ale nie zrobią tego, jeżeli spiszemy się jak należy.
– Co panu powiedzieli dziś po południu? – spytałem. – Czym się różni nagranie?
Nerrity przełknął ślinę. – Wzmianką… o nożu. Tego wcześniej nie było. Powiedział tylko „pięć milionów za twojego dzieciaka”. A ja mu na to, że nie mam pięciu milionów… Wtedy on: „masz przecież konia, sprzedaj go”. I to wszystko. No i dodał jeszcze, żebym nie powiadamiał policji. Pięć milionów, żadnych glin, albo dzieciak zginie. Powiedział, że będzie w kontakcie. Zacząłem krzyczeć do niego… ale się rozłączył.
Rightsworth pieczołowicie wyjął kasetę z magnetofonu; włożył do pudełka, a to z kolei do kartonu; przez cały czas miał na sobie gumowe rękawiczki. Powiedział, że zabiera kasetę. Powiedział, że na telefonie Nerrityego zostanie założony podsłuch. Powiedział, że zajmie się tą sprawą.
Nerrity, poważnie zaniepokojony, błagał go o najwyższą ostrożność, a temu, kto przywykł do rozkazywania innym, błaganie nie przychodziło z łatwością. Rightsworth z wyższością i dumą w głosie odparł, że zostaną przedsięwzięte wszelkie niezbędne środki ostrożności, ja zaś zdałem sobie sprawę, że Tony, podobnie jak ja, uważał, że Rightsworth nie traktował gróźb porywaczy zbyt poważnie i ogólnie rzecz biorąc nie należał do bardziej błyskotliwych policjantów.
Kiedy nadkomisarz wyszedł, Nerrity, który trochę się już uspokoił i zwalczył w sobie pierwszy strach, zrobił sobie jeszcze jeden dżin z tomkiem, ponownie z lodem i z cytrynką. Wyjął kilka kostek lodu z kubełka przy pomocy miedzianych szczypczyków, czemu Tony przyglądał się z niedowierzaniem.
– Może drinka? – zwrócił się do nas po namyśle. Podziękowaliśmy zdawkowo.
– Nie zapłacę tego okupu – rzucił zdecydowanym tonem. – Po pierwsze, nie mogę. Ten koń i tak ma zostać sprzedany. Ma już cztery lata i powinien spłodzić potomstwo. Nie muszę włączać w to agenta od koni rasowych, ta sprawa została już uzgodniona. Część udziałów już upłynniono, ale nie zobaczyłem z tego ani pensa. Jak już powiedziałem, mam spore długi. Interesy kiepsko idą. – Wypił łyk dżinu. – Zapewne wiecie już, że ten koń oznacza dla mnie różnicę między wypłacalnością a bankructwem. To prawdziwy łut szczęścia, uśmiech losu, że tamtego dnia kupiłem go, jeszcze jako roczniaka.
Odrobinę się nadął, w myślach poklepał się po plecach i obaj z Tonym pomyśleliśmy o morzu dżinu z tonikiem, jakie musiał wypić, oblewając zapewne w nieskończoność swoją trafną decyzję i zarazem inwestycję finansową.
– Czy pańska firma nie jest przedsiębiorstwem z ograniczoną odpowiedzialnością? – spytałem. – O ile wolno zapytać?
– Niestety, nie jest.
– A czym się właściwie pan zajmuje? – wtrącił mimochodem Tony.
– Jestem importerem. Hurtownikiem. Jedna, dwie błędne decyzje… – wzruszył ramionami. – Te przeklęte długi. Fatalna sprawa. Kilka firm, które były mi winne pieniądze, zbankrutowało. Przy operacjach, jakie prowadzę, zważywszy skalę moich inwestycji, nie potrzeba wielkiej recesji, aby narobić sporo szkód. Ordynans wszystko naprawi, pomoże mi wrócić na rynek. Ustawi mnie na nowo. I pomoże w uzyskaniu funduszy na dalszy rozwój firmy. To moja przepustka do przyszłości. Ordynans to istny cud. – Wykonał gniewny gest wolną ręką. – Niech mnie piekło pochłonie, jeżeli przez tych cholernych porywaczy miałbym zmarnować całe moje życie. Nie oddam tego wszystkiego, na co tak długo i ciężko harowałem.Jednak to powiedział, pomyślałem. Powiedział na głos to, co go dręczyło, odkąd Miranda do niego zadzwoniła. Nie kochał swego synka na tyle, by być dla niego skłonnym do najwyższych poświęceń.