Изменить стиль страницы

Zostałam wessana w chore wnętrze Rene niczym gałązka wciągnięta w wir wodny. Aż się od tego wszystkiego zatoczyłam. Gdy „wróciłam do własnej głowy”, odkryłam, że Rene mnie dopadł. Uderzył mnie w twarz w całej siły, spodziewając się, że upadnę. Cios rozbił mi nos. Bolało tak paskudnie, że o mało nie zemdlałam, na szczęście nie załamałam się. Zamachnęłam się i oddałam mu, lecz z powodu braku doświadczenia moje uderzenie nie odniosło oczekiwanych skutków. Trafiłam mężczyznę w żebra, on zaś odchrząknął i w następnej chwili mi się odwzajemnił.

Jego pięść roztrzaskała mi obojczyk. Ale nie upadłam.

Nie wiedział, jaka jestem silna. W świetle księżyca dostrzegłam szok na jego twarzy, gdy walczyłam niczym lwica i dziękowałam za wampirzą krew, którą wypiłam. Myślałam o mojej dzielnej babci i waliłam w napastnika, szarpałam go za uszy, usiłując trzasnąć jego głową w granitową kolumnę. Rene wyrzucił ręce w górę i złapał moje przedramiona. Próbował mnie od siebie odciągnąć i zmusić do poluźnienia uścisku. W końcu mu się udało, choć, z jego spojrzenia wywnioskowałam, że jest zaskoczony i czujniejszy. Spróbowałam go kopnąć, uprzedził jednak mój ruch i zrobił unik. Gdy straciłam równowagę, pchnął mnie. Uderzyłam w ziemię ze straszliwym odgłosem.

Wtedy Rene usiadł na mnie okrakiem. Zauważył, że w ferworze walki upuścił sznur. Teraz trzymał moją szyję jedną ręką, drugą zaś usiłował wymacać sznur. Prawą dłoń miałam przyszpiloną, ale lewa była wolna, więc go nią trzasnęłam, a później dosłownie wczepiłam się w niego. Ignorował mnie, zmuszony szukać więzów, gdyż była to część jego rytuału. Ja natomiast namacałam ręką znajomy kształt.

Rene, nadal w ubraniu roboczym, miał przy pasie nóż. Jednym szarpnięciem odpięłam pochewkę i wyciągnęłam z niej ostrze. Mój napastnik myślał akurat: „Powinienem był go zdjąć…”, kiedy zatopiłam nóż w miękkim ciele jego talii i pociągnęłam w górę. A potem go wyszarpnęłam.

Zabójca wrzasnął.

Zatoczył się i skręcił tułów w bok, próbując obiema rękoma zatamować tryskającą z rany krew.

Zerwałam się i wstałam, usiłując znaleźć się w miarę daleko od człowieka, który okazał się jeszcze gorszym potworem niż wampiry.

– Ooo… Jezuuusie, kobieeeto! – wrzasnął Rene. – Co ty mi zrobiłaś?! Boże, jak mnie boli! – Głośny, prawdziwy krzyk. Teraz morderca naprawdę się bał, przestraszyło go odkrycie, jak kończą się jego gierki, jak kończy się jego zemsta. – Podobne tobie dziewuchy zasługują na śmierć – warknął. – Czuję cię w mojej głowie, wariatko!

– Które z nas jest wariatem? – syknęłam. – Zdychaj, gnojku.

Nie wiedziałam, że mam w sobie tyle gniewu. Kucałam przy nagrobku, nadal z okrwawionym nożem zaciśniętym kurczowo w ręku i czekałam na kolejny atak Rene.

Mężczyzna chwiał się i zataczał, ja natomiast obserwowałam go z kamienną twarzą. Zamknęłam przed nim swój umysł, odcięłam się od jego uczuć, gdyż pełzła za nim śmierć. Stałam, gotowa pchnąć Rene nożem po raz drugi, kiedy nagle upadł na ziemię. Upewniłam się, że się nie ruszy i poszłam do domu Comptonów. Nie biegłam jednak. Wmawiałam sobie, że nie mogę, lecz teraz nie jestem pewna. Ciągle widziałam moją walczącą o życie we własnym domu babcię – taki jej obraz na zawsze zachował w pamięci Rene.

Wyjęłam z kieszeni klucz Billa, prawie zdziwiona, że ciągle go mam.

Przekręciłam go jakoś w zamku, słaniając się, dotarłam do dużego salonu, wymacałam telefon. Moje palce dotknęły guzików, domyśliłam się, który jest dziewiątką. Wcisnęłam numer policji na tyle mocno, by usłyszeć brzęknięcie, po czym – zupełnie nieoczekiwanie – straciłam przytomność.

* * *

Wiedziałam, że jestem w szpitalu: otaczał mnie zapach czystej, szpitalnej pościeli. Następnie uświadomiłam sobie, że wszystko mnie boli.

Ktoś był też ze mną w pokoju. Nie bez wysiłku otworzyłam oczy.

Andy Bellefleur. Kwadratową twarz miał chyba jeszcze bardziej zmęczoną, niż gdy go widziałam ostatnim razem.

– Słyszysz mnie? – spytał.

Kiwnęłam głową. Choć ruch był nieznaczny, spowodował fale bólu.

– Dopadliśmy go – oświadczył, kiedy jednak zaczął mi podawać szczegóły, znowu zapadłam w sen.

Obudziłam się ponownie w świetle dziennym i tym razem czułam się znacznie raźniejsza.

I tym razem ktoś znajdował się w pokoju.

– Kto tu jest? – spytałam. Mój głos zabrzmiał jak bolesny zgrzyt. Z krzesła w kącie podniósł się Kevin. Zwinął czasopismo z krzyżówkami i wetknął je do kieszeni munduru. – Gdzie jest Kenya? – szepnęłam.

Uśmiechnął się do mnie niespodziewanie.

– Siedziała przy tobie przez kilka godzin – wyjaśnił. – Wkrótce wróci. Wysłałem ją na lunch. – Jego szczupła twarz i ciało ułożyły się w jeden chudy symbol aprobaty. Jesteś twardą dziewczyną – dodał.

– Nie czuję się twarda – wydukałam.

– Bo jesteś ranna – powiedział mi, jakbym tego nie wiedziała.

– Rene.

– Odkryliśmy go na cmentarzu – zapewnił mnie. – Całkiem nieźle sobie z nim poradziłaś. A jednak pozostawał przytomny. Przyznał się, że próbował cię zabić.

– To dobrze.

– Szczerze żałował, drań jeden, że nie dokończył roboty. Nie mogę uwierzyć, że powiedział coś takiego, ale gdy do niego dotarliśmy, wyraźnie był przerażony i czuł się zraniony nie tylko na ciele. Oświadczył, że wszystko stało się z twojej winy, bo nie leżałaś, umierając… tak jak inne. Stwierdził, że prawdopodobnie chodzi o twoje geny, ponieważ twoja babcia… – W tym momencie Kevin przerwał, świadom, że wchodzi na niepewny grunt.

– Również walczyła – szepnęłam.

Weszła masywna, niewzruszona Kenya. W ręku trzymała styropianowy kubek z parującą kawą.

– Obudziła się – poinformował partnerkę Kevin.

– To dobrze. – Kenya nie wydawała się tak uradowana jak on. – Mówi, co się zdarzyło? Może powinniśmy zadzwonić po Andy’ego.

– Tak, tak nam polecił. Tyle że położył się dopiero cztery godziny temu.

– Ale kazał zadzwonić!

Kevin wzruszył ramionami i podszedł do szafki przy łóżku, gdzie stał telefon. Podczas jego rozmowy zaczęłam drzemać, później jak przez mgłę słyszałam, że policjant cicho gawędzi z partnerką. Opowiadał o swoich psach myśliwskich, a Kenya, przypuszczam, słuchała.

Wszedł Andy, a ja natychmiast wyczułam jego myśli, wzorzec jego mózgu. W końcu ten solidny mężczyzna usiadł przy moim łóżku. Otworzyłam oczy, kiedy pochylił i przyjrzał mi się. Wymieniliśmy długie spojrzenie.

Kątem oka dostrzegłam dwie pary butów od munduru policyjnego. Funkcjonariusze wyszli na korytarz.

– Facet nadal żyje – oznajmił wtedy Andy. – I nie przestaje gadać. – Zrobiłam najkrótszy ruch głową, na jaki mnie było stać. Miałam nadzieję, że sugeruje on aprobatę. – Twierdzi, że wszystko zaczęło się od jego siostry, która spotykała się z wampirem. Podobno traciła tyle krwi, że Rene pomyślał, iż sama się stanie wampirzycą, chyba że on ją powstrzyma. Dał jej ultimatum… pewnego wieczoru w jej mieszkaniu. Odparła, że nie zrezygnuje z kochanka. W trakcie sprzeczki zawiązała sobie fartuszek, gotowa wyjść do pracy. Zerwał z niej ten fartuch, udusił ją… i zrobił jej coś jeszcze.

Detektyw wyglądał na mocno zdegustowanego.

– Wiem – szepnęłam.

– Wydaje mi się – podjął Andy – że Rene jakoś dał sobie prawo popełnienia tak okropnego czynu. Najprawdopodobniej wmówił sobie, że każda osoba w… sytuacji jego siostry zasłużyła na śmierć. W dodatku, morderstwa dokonane w okolicach Bon Temps bardzo przypominają dwie inne zbrodnie, których dokonano w Shreveport i które do dziś dnia pozostają nierozwiązane. Spodziewamy się, iż Rene przyzna się do nich w swojej opowieści. Oczywiście nie mamy pewności, czy je popełnił… – Czułam, że zaciskam wargi, wypełniona zdumieniem i litością dla tych wszystkich biednych kobiet. – Możesz mi opowiedzieć swoją historię? – spytał cicho Andy. – Mów powoli, nie spiesz się i nie podnoś głosu powyżej szeptu. Masz paskudnie posiniaczoną szyję.